[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Lizzy.
Widać było, że jest potwornie zmęczona. Dosłownie dy-
szała i ociekała potem, pakując swe instrumenty perkusyjne
i tocząc się do samochodu, choć przecież nieraz podczas
koncertu odpoczywała.
- Wszystko w porządku? - spytała Stevie z przejęciem.
Lizzy, mimo swoich czterdziestu pięciu lat, dwojga dzieci
w wieku siedemnastu i czternastu lat oraz niezliczonych za-
jęć społecznych, no i gry w tym zespole, zwykle była pogod-
na i niezmordowana.
- Po prostu jestem niedospana - odrzekła, zmuszając się
do weselszej miny.
- Na pewno?
- Tak. Przydałby mi się rok snu.
Bardzo ostatnio schudła, pomyślała Stevie, chociaż Lizzy
z pewnością uznawała, że to dobrze.
S
R
- No to wyśpij się dzisiaj - doradziła życzliwie Stevie.
- Nie martw się! Mam taki zamiar!
Podobnie jak Stevie, ale stało się inaczej. Do domu wró-
ciła dopiero o północy, lecz po tym długim dniu była tak
rozbita, że nie mogła zasnąć. Położyła się grzecznie do łóżka,
lecz przewracała się tak długo, że w końcu wstała, wzięła
książkę i zrobiła sobie gorącą czekoladę. Z okna w kuchni
dojrzała błysk światła za płotem. Najwyrazniej Sally też nie
śpi z powodu któregoś dziecka. A może wszystkich trojga?
Sally, zrób sobie gorącą czekoladę! To pomaga...
O tak! Wystarczy umościć się z książką w łóżku i popijać,
a oczy same zaczynają się kleić. I większość ludzi ulula się
o drugiej, jeżeli wstała o siódmej...
Większość ludzi nie zrywa się jednak w niedzielę o siód-
mej. A Stevie się zerwała. Wyskoczyła z ciepłego łóżka jak
grzanka z opiekacza, chociaż chętnie trochę by się jeszcze
powylegiwała.
Przypomniał jej się wczorajszy telefon do Juliusa. Od
Irene. I to idiotyczne słowo:  partnerka". Nienawidzę go!
Zastanawiam się... Bo jak tu się nie zastanawiać? A może
ten związek jest znacznie bardziej złożony, niż mi się zdaje?
Rozwód to trudna sprawa. Trudniejsza niż anulowanie karty
kredytowej. Nawet jeżeli nie mieli formalnie ślubu - może
dlatego tak właśnie się przedstawiła - faktyczny i emocjonal-
ny rozpad może się ciągnąć latami. A co do dzieci...
Dzieci...
Julius niemal znienawidził ostatnio weekendy z powodu
Lauren i Kyle'a, a mimo to strasznie wyrzucał sobie niechęć
do przebywania z nimi. Wciąż szukał innych rozwiązań. Bo
muszą gdzieś być! Nigdy jednak nie miał serca przedstawić
ich Irene, bo teraz była taka biedna, taka bezradna.
S
R
Ta jej bezradność go zniewalała i wzmagała w nim poczu-
cie winy. A tak ogromnie pragnął spędzić ten weekend ze
Stevie. W porównaniu z Irene zawsze wydawała mu się taka
silna, a przy tym tak szczera i wyzbyta manipulacji.
Podwójne życie... Nie miał wątpliwości, co woli.
Stevie niedługo będzie musiała się dowiedzieć o Irene. Bo
pogrążałby się coraz bardziej w nieuczciwości i nieprawości.
Ale się przed tym wzdragał. Irene wcale z nim nie skończyła.
Wręcz stawiała coraz większe wymagania, chociaż jednemu
absolutnie nie ulegnie, a innym... do pewnego stopnia.
Dlatego że Irene może zagrozić jego karierze, która tak
długo znaczyła dla niego wszystko. O nie, nie podejrzewał
jej o świadomy sabotaż. W pewnych sferach życia była zna-
cznie bardziej pokrętna, niż byłby skłonny podejrzewać,
w innych mniej. Stevie natomiast w ogóle nie miała takich
skłonności. Była ujmująco szczera, otwarta i prostolinijna.
Tak otwarta, że wczoraj po południu bez trudu rozpoznał
w niej napięcie. Mimo wszystko miał nadzieję, że spotka się
z nią w weekend, chociaż w czwartek oboje przyznali, że to
niemożliwe.
Chociażby teraz...
E, przecież dopiero jest wpół do ósmej. Na pewno wczo-
raj pózno wróciła i teraz odsypia. Za nic w świecie nie chciał-
by jej budzić, a tym bardziej rozmawiać o Irene przez tele-
fon. %7łałował bardzo, że wczoraj nie dowiedział się, gdzie ona
dzisiaj gra!
- Ostatni raz bierzemy cztery występy podczas jednego
weekendu!
Alex wyraziła odczucia ich wszystkich, kiedy w sobotę
o dziesiątej rano stanęły na prowizorycznej scenie na świe-
żym powietrzu. Tym razem miały zagrać na zabawie urzą-
S
R
dzonej na boisku ekskluzywnej szkoły dla dziewcząt, do
której chodziła córka Jennie.
- Jak mogłyśmy się na coś takiego zgodzić? - podchwy-
ciła Stevie.
- Nie pamiętacie? Pomyliłyśmy daty - przypomniała im
Alison, piąta członkini zespołu. - Przyjęłyśmy tę szkołę, bo
sądziłyśmy, że zabawa jest w marcu, a kiedy przyszło spro-
stowanie, nie chciałyśmy się wycofywać.
- Czy to znaczy, że musimy zrezygnować z takich im-
prez? - zastanowiła się Stevie na głos.
- Z jakich imprez? - zapytała Jennie.
- Związanych ze znajomymi.
Rozległ się chór sprzeciwów.
- Przecież na tych nam najbardziej zależy! - rzuciła Alex.
- Jeżeli mamy nadmiar zobowiązań... - wtrąciła Jennie.
- Bo mamy!
- To najpierw skreśliłabym z listy takie miejsca jak szko-
ła Coravale!
- Ja też - potwierdziła Stevie.
- No to gdzie, twoim zdaniem, mamy grać? - spytała
zniecierpliwiona Jennie.
Wszystkie były zmęczone i wszystkie przyznały, że to, co
do tej pory było frajdą, stało się nużącym obowiązkiem.
Stevie usiłowała dojść do konstruktywnego wniosku.
- Chyba musimy ustalić - zaproponowała - ile chcemy
grać i które imprezy są dla nas najważniejsze. W przyszłym
tygodniu opracujemy oficjalną strategię. Teraz, kiedy podję-
łam pracę, trudno mi te zajęcia pogodzić.
- A ja muszę się bardziej zająć szkołą swoich dzieci -
przyznała Alison. -Ten weekend to istny obłęd! Wayne omal
nie dostał szału, że tyle wychodzę. Musimy opracować stra-
tegię i potem się jej trzymać!
S
R
Tylko Liz nie włączyła się do rozmowy. Podobnie jak
poprzedniego dnia pakowała z wysiłkiem swoje bębny. Kie-
dy nikogo nie było w pobliżu, Stevie w końcu zwróciła się
do niej:
- Lizzy, czy coś ci dolega?
- Nie, tylko jestem zmęczona.
- Chyba coś więcej. - Stevie nie dawała za wygraną, bo
Liz naprawdę wyglądała marnie. - Może powinnaś pójść do
lekarza?
- Wiesz, Stephanie, odkąd zaczęłaś pracować w ośrodku
zdrowia, wszystkich od razu wysyłasz do lekarza - rzuciła
Liz. - Dostajesz prowizję od przysłanych klientów, czy co?
To nie było fair. Stevie dosłownie raz udzieliła takiej rady
Alex, gdy ta nie mogła się pozbyć uporczywego kaszlu. Oka-
zało się, że to poważne zapalenie oskrzeli, i musiała wziąć
silny antybiotyk.
Przez chwilę słowa Liz zabrzmiały jak policzek. Po chwili
Stevie zrozumiała, że Liz naprawdę się boi. Dlatego reaguje
tak agresywnie, próbuje ukryć swe zmęczenie i chudnięcie.
Bo wie, że naprawdę coś jest nie tak, a boi się poznać prawdę.
Mimo wszystko Stevie wypaliła wprost:
- Jeśli to coś poważnego, czy nie lepiej dowiedzieć się
zaraz?
Ale nie zdało to egzaminu.
- Wystarczy, że prześpię dobrze kilka nocy - odcięła się
gniewnie Lizzy. - Daj już spokój, Stephanie.
Stevie przełknęła złość i urazę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl