[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pletniakowa. - Aukasz westchnął. - Dobrze, że laboratorium tak szybko się uwinęło, bo dziś rano
jakiś elegancki wymoczek domagał się widzenia z klientem. Teraz mamy DNA młodego Piecyka
na nożu, ślady żwiru z obwodnicy na butach i mikroślady z ubrania. Tak łatwo się nie wywinie.
- A ten wymoczek skąd się wziął? - zainteresował się prokurator. - Jak się nazywa?
Aukasz pomacał się po kieszeni i wyjął notes.
- Jeszcze u ciebie nie był? Pewnie przyleci po zgodę... Zapisałem jego nazwisko, bo mnie
trochę rozśmieszyło. Moja żona jest po polonistyce, więc takie rzeczy wpadają mi w ucho. Mam!
Ksawery Nasiębierny. Ciekawe nazwisko dla adwokata, prawda? Pracuje w kancelarii w Lublinie.
Znasz go?
- Nasiębierny... - powtórzył Krzysztof i parsknął śmiechem. - Bardzo adekwatne. Na się
bierze obronę klienta. Nie, nie znam go. Popytam Rozbickiego, on zna całe to lubelskie
środowisko. A Nasiębierny niech się pofatyguje, pokażę mu listę zarzutów i zobaczymy, jak
zareaguje. Pytałeś sąsiadów o tę Wandę Piecykową? Nikomu nic nie mówiła o swoich planach?
- Sąsiedzi widzieli, jak wsiada do ciemnego samochodu z wypchanymi siatkami. Marki auta
nie umieli podać, ale podobno nie sprawiała wrażenia, że wsiada pod przymusem. Cholera,
powinniśmy byli od razu postawić przed domem człowieka, ale teraz sezon letni i ludzi mało.
- Może spróbuj ją namierzyć przez komórkę - podsunął pomysł prokurator.
- Telefon ma na kartę. - Aukasz się skrzywił. - Ja bym poczekał z jeden dzień. Może sama
wróci. A ty mógłbyś wypytać tę Annę Marię, czy coś wie. Mówiłeś, że się lubią. Chyba od czasu
do czasu dzwonią do siebie?
Wanda Piecykowa z trudem wygramoliła się ze starego opla, wymamrotała jakieś
podziękowanie w stronę kierowcy i ruszyła w kierunku swojego bloku. Idąc, usiłowała w
skołatanej głowie uporządkować tę dziwaczną wiedzę, którą przekazał jej ciężko przerażony
małżonek. Na pierwszy plan wybijało się ostrzeżenie, by zamykała się na rygle i łańcuchy, nikogo
nie wpuszczała do domu i uważała, czy ktoś jej nie śledzi.
W zasadzie rozumiała już, kto i dlaczego sprzątnął Jacusia, co się przytrafiło Eleonorze i
czemu Wacuś się ukrywa. Ale w żaden sposób nie mogła pojąć, w jakim celu ktoś miałby ją śledzić
lub napadać. Przecież nie miała nic wspólnego z nielegalnymi interesami, w które zaplątali się mąż
i pasierb.
Dochodziła do klatki, kiedy kątem oka dojrzała, jak jakiś młody chłopak wyciąga z kieszeni
niewielkich rozmiarów kartonik, przygląda mu się z uwagą, a potem patrzy na nią. W pierwszej
chwili nie skojarzyła, ale zaraz potem przeleciały jej przez głowę oglądane z dużym
zainteresowaniem programy kryminalne i poczuła się, jakby grała w filmie sensacyjnym.  Jezusie,
Maryjo - pomyślała ze zgrozą. -Zdjęcie miał! Moje! Poznał mnie! Teraz mnie porwie albo zabije!
Wacek, ty cholero, coś ty narobił?! Ty się nie bój mafii, ja cię sama ukatrupię, zarazo! .
Wanda dostała nagłego przyśpieszenia. Drzwi wejściowe były dzięki Bogu otwarte. Wpadła
przez nie do środka jak burza, zatrzasnęła za sobą i sapiąc, pognała do mieszkania. Ręce jej się
trzęsły, gdy wkładała klucz do zamka. Wreszcie dostała się do domu, zasunęła zasuwę, założyła
łańcuch i z ulgą oparła się o drzwi, wysapując z siebie resztki strachu. Tu już czuła się bezpiecznie.
Nikogo nie wpuści, a gdyby jakiemuś bałwanowi przyszło do głupiego łba, że wejdzie
samodzielnie, to się natnie. Wanda dysponowała porządnie naostrzonymi nożami i tasakiem.
Kiedy w końcu uspokoiła oddech, poszła do kuchni, umyła ręce, przepasała się fartuchem i
zabrała za gotowanie, bo był to jej sprawdzony sposób na ukojenie nerwów. Zawsze, gdy rodzina
Piecyków dawała się jej we znaki, zamykała się w kuchni i pitrasiła. Wymyślanie potraw i
dobieranie przypraw skutecznie wyganiały z jej umysłu roztrząsanie kłopotów i wszelakich
zgryzot.
Z płóciennego woreczka wydobyła sporą garść dorodnych suszonych kapeluszy borowików,
namoczyła je w wodzie i sięgnęła po rozmrożone wcześniej mięso.
Tym razem jednak wszystkie czynności wykonywała jak dobrze naoliwiona maszyna, bo jej
myśli krążyły wokół histerycznej opowieści małżonka. Nie bardzo się przejęła jego przestrogami i
okazało się, że głupio zrobiła. Najwyrazniej ktoś na nią czatował. Tylko, na litość boską, po co?
Też ją chcieli ukatrupić? Za co? Niczego nikomu nie ukradła, żadnego bandziora nie widziała na
oczy! Wandzie po plecach przeszedł dreszcz, bo wpadło jej do głowy, że jeśli teraz któryś się
pokaże i ona zapamięta jego bandycką mordę, to już przepadło. Wtedy już na pewno ukręcą jej łeb,
no bo po co im żywy świadek?
Usłyszała dzwonek do drzwi i struchlała. Z wysiłkiem przemogła skamienienie, wyszła na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl