[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pochwały, ale też nie musiało zasługiwać na potępienie. Westchnął. To
wszystko było okropne, lecz naprawdę nie miał innego wyjścia.
Zadzwonił telefon. Jack machinalnie podniósł słuchawkę.
- Halo?
- Cześć - odezwała się Kari. - To ja.
- Coś takiego. - Na dzwięk jej głosu musiał się uśmiechnąć.
83
RS
- Pomyślałam, że powinniśmy opracować system tajnego
porozumiewania się przez telefon - stwierdziła z powagą.
Otworzył szeroko oczy.
- Co takiego?
- Gdyby mnie porwano, zaraz spróbuję do ciebie zadzwonić, by
przekazać, gdzie jestem. Ale mogą mnie podsłuchiwać, więc musimy
opracować jakiś szyfr. Rozumiesz, niby niewinna rozmowa, a tak
naprawdę będą to ważne informacje.
Była bardzo przejęta, lecz musiał ostudzić jej zapał.
- Każdy rozsądny porywacz zabierze ci od razu telefon.
- Och! - jęknęła z rozczarowaniem, ale zaraz znów ożywiła się. - A
jeśli nie będzie rozsądny? Założę się, że Sinigończycy wcale nie są tacy
rozsądni.
- Sinigończycy? Zciągnął brwi.
- To oni kiedyś mnie porwali.
Z wrażenia poderwał się z krzesła.
- Porwali cię? Dlaczego nic o tym nie wiedziałem?
- Och, to było tak dawno temu. Naprawdę nieważne. Nieważne.
Zaklął pod nosem, potrząsając głową.
- Gdzie teraz jesteś? - spytał po chwili zmienionym głosem.
- W kuchni. Ale mam mnóstwo pracy...
- Nie ruszaj się. Zaraz przyjdę.
Westchnęła radośnie, przypinając telefon do paska. Czasem miało się
w życiu szczęście. Ledwie zdążyła wziąć do ręki szmatkę, którą czyściła
blat, Jack był już w kuchni.
84
RS
Rozejrzał się podejrzliwie. W wielkiej widnej kuchni błyszczały
garnki i miedziane patelnie. Tylko na blacie był bałagan, bo Kari nie
zdążyła jeszcze sprzątnąć mąki i resztek ciasta. Spojrzał na nią, nie
wierząc własnym oczom.
- Gdzie są wszyscy? Dlaczego zostawili cię tu samą?
- Jak to dlaczego? - Znów szorowała drewniany blat. -
Przygotowałyśmy z kucharką ciasto na bułeczki na kolację, teraz ona
poszła uciąć sobie drzemkę, a ja sprzątam kuchnię.
- %7łartujesz
- Dlaczego miałabym żartować? Zobacz. - Wyciągnęła wielką blachę
i z dumą pokazała żółciutkie bułeczki z szafranem, które właśnie
zaczynały rosnąć. - Czyż nie są piękne?
- Oczywiście. Ale nie mogę uwierzyć... - Urwał, patrząc na jej
pobrudzone mąką ręce, potem na jej oczy szeroko otwarte ze zdziwienia. -
A więc sprzątasz?
- Tak - odparła zaczepnie, wracając do szorowania. - Sprzątam. -
Zerknęła na niego spod rozwianych włosów. - Myślisz, że opowiadałabym
ci jakieś brednie?
- Ależ nie. Tylko że... Jesteś księżniczką. Nie musisz tego robić.
- Właśnie, że muszę - odparła spokojnie. - Poza tym lubię to.
Przyglądał się jej przez chwilę. Wyglądała jak zwykła młoda kobieta,
która doprowadza kuchnię do porządku. Ale nie. To nieprawda. Była o
wiele śliczniejsza niż wszystkie kobiety, które znał, a ze sposobu, w jaki
czyściła blat, wynikało też, że jest bardziej pracowita. Tak intrygującej i
słodkiej istoty nigdy dotąd nie spotkał.
85
RS
Pokręcił głową ze zdumienia, że chce jej się tak ciężko pracować, ale
wolał powstrzymać się od komentarza.
- Dobrze - rzucił szorstko, krzyżując ręce na piersiach. - Opowiedz
mi o tym porwaniu.
Wzruszyła ramionami, odgarniając do tyłu kosmyk włosów.
- Mówiłam, że to było dawno temu. Nikt ci o tym nie mówił, bo
wszyscy już zapomnieli. Nawet wtedy to nie było takie ważne. - Znów
zaczęła czyścić blat. -Miałam wtedy trzynaście lat. - Wypłukała szmatkę i
zaczęła wycierać blat na sucho. - To była rodzina Sinigończyków. Od
dawna starają się zdobyć przewagę nad innymi ugrupowaniami, lecz są zle
zorganizowani. Nie potrafią nic zrobić dobrze. - Ponownie wypłukała
szmatkę i położyła ją na zlewie. - Zabrali mnie do swego domu w Santa
Monica, ale moi bracia szybko uwolnili mnie i nic się nie stało.
Jack zmarszczył brwi. Cała historia brzmiała idiotycznie. Nieco się
uspokoił.
- Nic ci nie zrobili? - spytał, wdrapując się na stołek przy barze.
- Nie, nic. - Kari usiadła na sąsiednim stołku, wycierając ręce w
fartuch. - Nawet byli sympatyczni. Ale Dawinkowie są okropni. To banda
łobuzów. Porwali kiedyś jedną księżniczkę dla okupu. Trzymali ją przez
wiele tygodni w piwnicy. To było straszne.
Jack potrząsnął głową. Nabotawianie mieli szczególne upodobanie
do porywania członków rodziny królewskiej.
- Czy ci, co cię porwali, też chcieli okupu?
- Nie. - Zmarszczyła nos. - Chcieli, żebym poślubiła ich syna.
- Mając trzynaście lat?
86
RS
- Tradycjonaliści uważają, że to bardzo dobry wiek. Złap
dziewczynę, gdy jest młoda i zbyt naiwna, żeby narzekać, mówią. -
Wzruszyła ramionami. - Ale nie muszę się martwić. Ciotka dbała o to,
żebym zachowała młodość - stwierdziła niemal z goryczą. - Bardzo
starannie o mnie dbano. Nadal jestem jak trzynastolatka, jeśli rozumiesz, o
czym mówię - powiedziała, tłumiąc śmiech. - Oczywiście ostatnio
próbowałam się całować, jednak i tak nie można mnie uznać za
doświadczoną, prawda?
Jack unikał jej wzroku. Do diabła, chyba znów się zaczerwienił.
Wiedział, że Kari się z nim droczy. I kusi, lecz on nie da się złapać na
przynętę.
- Ale to drobiazg - rzuciła lekko. - Najważniejsza jest czystość rodu.
Sprawa sukcesji.
Wreszcie odważył się na nią spojrzeć. Była ubrana w obcisłe,
wzorzyste legginsy, które pamiętał z pokazu mody, koronkową białą
bluzkę z wpiętą czerwoną różą, która symbolizowała jej królewski ród.
Jasna skóra emanowała tak magicznym blaskiem, że zapragnął ją
pocałować. Zresztą, wszystko w niej sprawiało, że tego pragnął.
- To pewnie bardzo ważne, by ród królewski przetrwał niespokojne
czasy - rzucił niechętnie, starając się zachować spokój.
- Oczywiście. Dlatego mój ukochany wujek miał kłopoty. Jest
przyrodnim bratem mojego ojca. - Spuściła wzrok. - Był nieślubnym
dzieckiem. Jego matka była damą do towarzystwa mojej babki, i z tego
powodu wujek nie może nigdy objąć tronu. Mój brat Marco będzie
królem, a ten, kto się ożeni ze mną, zajmie wysokie miejsce na liście
87
RS
sukcesorów. - Westchnęła. - Chyba że wydadzą mnie za członka rodu
królewskiego z innego kraju. Wtedy nie wiadomo, co ze mną będzie.
Nie chciał mówić, co myśli o tym okropnym zmurszałym systemie.
Kari najwyrazniej uważała, że takie jest jej przeznaczenie. Pogodziła się z
tym. Jak mogła tak łatwo zrezygnować ze swego prawa do wyboru?
Czasem miał ochotę sam ją porwać. Na szczęście nie był na tyle szalony,
by sądzić, że to się uda. Każde z nich miało swoje własne życie i musiał
przyjąć to do wiadomości.
- A co się stało z tymi ludzmi? Czy mieli proces? Są w więzieniu?
- Boże, nie. To nieszkodliwi śmieszni ludzie. My, Nabotawianie, nie
donosimy na swoich rodaków.
Odwrócił głowę z niesmakiem. Daj sobie spokój, pomyślał. Oni żyją
w swoim świecie i wcale nie chcą, żeby ktoś ich zbawił.
Mimo to musiał coś wyjaśnić.
- To znaczy, że nadal tu są i mogą planować kolejne porwanie?
Przechyliła głowę na bok, zastanawiając się.
- Wątpię. Ich syn ożenił się z jakąś księżniczką z drugiej linii, więc
siłą rzeczy musieli zrezygnować ze mnie.
- Aha. Dużo macie tych księżniczek?
- Będzie ich mnóstwo, kiedy wszyscy wrócą do kraju. To kuzynki,
które wyszły za kuzynów. Nie sposób się w tym połapać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
pochwały, ale też nie musiało zasługiwać na potępienie. Westchnął. To
wszystko było okropne, lecz naprawdę nie miał innego wyjścia.
Zadzwonił telefon. Jack machinalnie podniósł słuchawkę.
- Halo?
- Cześć - odezwała się Kari. - To ja.
- Coś takiego. - Na dzwięk jej głosu musiał się uśmiechnąć.
83
RS
- Pomyślałam, że powinniśmy opracować system tajnego
porozumiewania się przez telefon - stwierdziła z powagą.
Otworzył szeroko oczy.
- Co takiego?
- Gdyby mnie porwano, zaraz spróbuję do ciebie zadzwonić, by
przekazać, gdzie jestem. Ale mogą mnie podsłuchiwać, więc musimy
opracować jakiś szyfr. Rozumiesz, niby niewinna rozmowa, a tak
naprawdę będą to ważne informacje.
Była bardzo przejęta, lecz musiał ostudzić jej zapał.
- Każdy rozsądny porywacz zabierze ci od razu telefon.
- Och! - jęknęła z rozczarowaniem, ale zaraz znów ożywiła się. - A
jeśli nie będzie rozsądny? Założę się, że Sinigończycy wcale nie są tacy
rozsądni.
- Sinigończycy? Zciągnął brwi.
- To oni kiedyś mnie porwali.
Z wrażenia poderwał się z krzesła.
- Porwali cię? Dlaczego nic o tym nie wiedziałem?
- Och, to było tak dawno temu. Naprawdę nieważne. Nieważne.
Zaklął pod nosem, potrząsając głową.
- Gdzie teraz jesteś? - spytał po chwili zmienionym głosem.
- W kuchni. Ale mam mnóstwo pracy...
- Nie ruszaj się. Zaraz przyjdę.
Westchnęła radośnie, przypinając telefon do paska. Czasem miało się
w życiu szczęście. Ledwie zdążyła wziąć do ręki szmatkę, którą czyściła
blat, Jack był już w kuchni.
84
RS
Rozejrzał się podejrzliwie. W wielkiej widnej kuchni błyszczały
garnki i miedziane patelnie. Tylko na blacie był bałagan, bo Kari nie
zdążyła jeszcze sprzątnąć mąki i resztek ciasta. Spojrzał na nią, nie
wierząc własnym oczom.
- Gdzie są wszyscy? Dlaczego zostawili cię tu samą?
- Jak to dlaczego? - Znów szorowała drewniany blat. -
Przygotowałyśmy z kucharką ciasto na bułeczki na kolację, teraz ona
poszła uciąć sobie drzemkę, a ja sprzątam kuchnię.
- %7łartujesz
- Dlaczego miałabym żartować? Zobacz. - Wyciągnęła wielką blachę
i z dumą pokazała żółciutkie bułeczki z szafranem, które właśnie
zaczynały rosnąć. - Czyż nie są piękne?
- Oczywiście. Ale nie mogę uwierzyć... - Urwał, patrząc na jej
pobrudzone mąką ręce, potem na jej oczy szeroko otwarte ze zdziwienia. -
A więc sprzątasz?
- Tak - odparła zaczepnie, wracając do szorowania. - Sprzątam. -
Zerknęła na niego spod rozwianych włosów. - Myślisz, że opowiadałabym
ci jakieś brednie?
- Ależ nie. Tylko że... Jesteś księżniczką. Nie musisz tego robić.
- Właśnie, że muszę - odparła spokojnie. - Poza tym lubię to.
Przyglądał się jej przez chwilę. Wyglądała jak zwykła młoda kobieta,
która doprowadza kuchnię do porządku. Ale nie. To nieprawda. Była o
wiele śliczniejsza niż wszystkie kobiety, które znał, a ze sposobu, w jaki
czyściła blat, wynikało też, że jest bardziej pracowita. Tak intrygującej i
słodkiej istoty nigdy dotąd nie spotkał.
85
RS
Pokręcił głową ze zdumienia, że chce jej się tak ciężko pracować, ale
wolał powstrzymać się od komentarza.
- Dobrze - rzucił szorstko, krzyżując ręce na piersiach. - Opowiedz
mi o tym porwaniu.
Wzruszyła ramionami, odgarniając do tyłu kosmyk włosów.
- Mówiłam, że to było dawno temu. Nikt ci o tym nie mówił, bo
wszyscy już zapomnieli. Nawet wtedy to nie było takie ważne. - Znów
zaczęła czyścić blat. -Miałam wtedy trzynaście lat. - Wypłukała szmatkę i
zaczęła wycierać blat na sucho. - To była rodzina Sinigończyków. Od
dawna starają się zdobyć przewagę nad innymi ugrupowaniami, lecz są zle
zorganizowani. Nie potrafią nic zrobić dobrze. - Ponownie wypłukała
szmatkę i położyła ją na zlewie. - Zabrali mnie do swego domu w Santa
Monica, ale moi bracia szybko uwolnili mnie i nic się nie stało.
Jack zmarszczył brwi. Cała historia brzmiała idiotycznie. Nieco się
uspokoił.
- Nic ci nie zrobili? - spytał, wdrapując się na stołek przy barze.
- Nie, nic. - Kari usiadła na sąsiednim stołku, wycierając ręce w
fartuch. - Nawet byli sympatyczni. Ale Dawinkowie są okropni. To banda
łobuzów. Porwali kiedyś jedną księżniczkę dla okupu. Trzymali ją przez
wiele tygodni w piwnicy. To było straszne.
Jack potrząsnął głową. Nabotawianie mieli szczególne upodobanie
do porywania członków rodziny królewskiej.
- Czy ci, co cię porwali, też chcieli okupu?
- Nie. - Zmarszczyła nos. - Chcieli, żebym poślubiła ich syna.
- Mając trzynaście lat?
86
RS
- Tradycjonaliści uważają, że to bardzo dobry wiek. Złap
dziewczynę, gdy jest młoda i zbyt naiwna, żeby narzekać, mówią. -
Wzruszyła ramionami. - Ale nie muszę się martwić. Ciotka dbała o to,
żebym zachowała młodość - stwierdziła niemal z goryczą. - Bardzo
starannie o mnie dbano. Nadal jestem jak trzynastolatka, jeśli rozumiesz, o
czym mówię - powiedziała, tłumiąc śmiech. - Oczywiście ostatnio
próbowałam się całować, jednak i tak nie można mnie uznać za
doświadczoną, prawda?
Jack unikał jej wzroku. Do diabła, chyba znów się zaczerwienił.
Wiedział, że Kari się z nim droczy. I kusi, lecz on nie da się złapać na
przynętę.
- Ale to drobiazg - rzuciła lekko. - Najważniejsza jest czystość rodu.
Sprawa sukcesji.
Wreszcie odważył się na nią spojrzeć. Była ubrana w obcisłe,
wzorzyste legginsy, które pamiętał z pokazu mody, koronkową białą
bluzkę z wpiętą czerwoną różą, która symbolizowała jej królewski ród.
Jasna skóra emanowała tak magicznym blaskiem, że zapragnął ją
pocałować. Zresztą, wszystko w niej sprawiało, że tego pragnął.
- To pewnie bardzo ważne, by ród królewski przetrwał niespokojne
czasy - rzucił niechętnie, starając się zachować spokój.
- Oczywiście. Dlatego mój ukochany wujek miał kłopoty. Jest
przyrodnim bratem mojego ojca. - Spuściła wzrok. - Był nieślubnym
dzieckiem. Jego matka była damą do towarzystwa mojej babki, i z tego
powodu wujek nie może nigdy objąć tronu. Mój brat Marco będzie
królem, a ten, kto się ożeni ze mną, zajmie wysokie miejsce na liście
87
RS
sukcesorów. - Westchnęła. - Chyba że wydadzą mnie za członka rodu
królewskiego z innego kraju. Wtedy nie wiadomo, co ze mną będzie.
Nie chciał mówić, co myśli o tym okropnym zmurszałym systemie.
Kari najwyrazniej uważała, że takie jest jej przeznaczenie. Pogodziła się z
tym. Jak mogła tak łatwo zrezygnować ze swego prawa do wyboru?
Czasem miał ochotę sam ją porwać. Na szczęście nie był na tyle szalony,
by sądzić, że to się uda. Każde z nich miało swoje własne życie i musiał
przyjąć to do wiadomości.
- A co się stało z tymi ludzmi? Czy mieli proces? Są w więzieniu?
- Boże, nie. To nieszkodliwi śmieszni ludzie. My, Nabotawianie, nie
donosimy na swoich rodaków.
Odwrócił głowę z niesmakiem. Daj sobie spokój, pomyślał. Oni żyją
w swoim świecie i wcale nie chcą, żeby ktoś ich zbawił.
Mimo to musiał coś wyjaśnić.
- To znaczy, że nadal tu są i mogą planować kolejne porwanie?
Przechyliła głowę na bok, zastanawiając się.
- Wątpię. Ich syn ożenił się z jakąś księżniczką z drugiej linii, więc
siłą rzeczy musieli zrezygnować ze mnie.
- Aha. Dużo macie tych księżniczek?
- Będzie ich mnóstwo, kiedy wszyscy wrócą do kraju. To kuzynki,
które wyszły za kuzynów. Nie sposób się w tym połapać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]