[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obrzucił mnie tym swoim lodowatym spojrzeniem i powiedział, że to
nie moja sprawa. Powiedział, że poprosił cię o rękę, a ty się zgodziłaś!
Powiedział, że jesteś jego narzeczoną!
Lynn była pewna, że się przesłyszała.
- Coo? Jego... narzeczoną? Tak powiedział...?
- Nie wygłupiaj się, przecież aż za dobrze wiesz, o czym mówię.
Ross Garrison oświadczył ci się. Czyżbyś już zapomniała? Pewnie,
taki drobiazg po prostu umknął twojej uwagi.
- On nie...
- Przestań już! Nie zgrywaj niewiniątka kosztem nas wszystkich!
Boże, jak mogłaś mi to zrobić? Mnie! Przecież wiedziałaś, że Ross
Garrison był przeznaczony dla mnie!
Trish wybuchnęła głośnym, spazmatycznym szlochem. W
dramatycznym geście rozpaczy oparła ręce na stole i ukryła twarz w
dłoniach. Histeryczny płacz wypełnił pomieszczenie.
Lynn patrzyła na wstrząsane spazmami ramiona siostry i
zastanawiała się, czy Ross Garrison przypadkiem nie oszalał. Zeszłej
nocy rozmawiali o wielu rzeczach, ale nawet słowem nie wspomnieli
o małżeństwie. Po co, do diabła, miałby opowiadać Trish takie
kłamstwa?
133
ous
l
a
and
c
s
Arlene, która była w szóstym miesiącu ciąży z trzecim
dzieckiem, sięgnęła ponad stołem, do którego nie mogła się już
przysunąć ze względu na brzuch, i zaczęła czule głaskać siostrę po
czarnych włosach.
- No już, maleńka, już. Uspokój się. Uspokój się, kochanie.
- Zmierzyła Lynn złym wzrokiem i wykrzywiła śliczne usta.
- Zobacz, co jej zrobiłaś. Jesteś... po prostu śmieciem.
Jesteś śmieciem... Okrutne słowo odbijało się echem w
skołatanej głowie Lynn.
Co gorsza, Arlene nie miała zamiaru skończyć.
- Powinnyśmy się domyślić po tym, jak zaczęłaś się odchudzać.
Nie przyszło nam do głowy, naiwnym dobrym duszom, że teraz, gdy
masz dom, wykształcenie i pracę, nie będziesz już nas potrzebowała.
%7łe w końcu wyjdzie szydło z worka i pokażesz swoje prawdziwe
oblicze.
Tego było już dla Lynn za wiele.
- Jesteście potwornie niesprawiedliwe. Traktuję was nadal jak
najbliższą rodzinę i...
Jewel zaśmiała się ironicznie.
- Ha, ha, rodzinę! To, co zrobiłaś, nie jest godne członka
naszej rodziny. Ludzie, którzy się kochają, nie traktują się jak
śmieci. A ty tak właśnie nas potraktowałaś. Trish nerwowo uniosła
głowę.
- Właśnie! Leenie i mama mają rację. Zawsze udawałaś
niewiniątko, zachowywałaś się, jakby ci wcale nie przeszkadzało, że
134
ous
l
a
and
c
s
jesteś wielka i gruba i chłopcy nie chcą się z tobą umawiać! Dopiero
teraz poznałyśmy, jaka jesteś naprawdę. Nie zamierzam zostać tu ani
chwili dłużej! Wyprowadzam się do mamy i Arlene. Wolę mieszkać z
siostrą, Clyde'em i dzieciakami. To przynajmniej jest rodzina!
Spakowałam już część moich rzeczy, są w samochodzie. Po resztę
przyjadę pózniej. Oczywiście kiedy będę miała pewność, że cię nie
zastanę w domu!
Trzy kipiące złością kobiety podniosły się niemal jednocześnie.
- Rzuciłam tę głupią robotę - oznajmiła Trish, potrząsając
czarnymi lokami. - Nie mogę znieść widoku Rossa Garrisona, nie
chcę go już nigdy widzieć!
Lynn czuła na sobie jadowite spojrzenie trzech par zielonych
oczu.
Jewel zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Cóż. Nie zamierzasz niczego powiedzieć? W żaden sposób się
usprawiedliwić? Fakt, nie masz nic na swoją obronę.
Lynn zamyśliła się. Nie przychodziła jej do głowy żadna
rozsądna odpowiedz.
Jewel odczekała jeszcze chwilę, po czym pogardliwie machnęła
ręką i zwróciła się do córek:
- Chodzmy, dziewczynki, szkoda naszego czasu.
Gdy trzasnęły drzwi wejściowe, Lynn resztką sił przyciągnęła do
siebie krzesło i osunęła się na nie. Siedziała dobre dziesięć minut, tępo
wpatrzona w jasnożółte, słoneczne zasłony, odgradzające przytulną
kuchnię od chłodu panującego za oknem. Zastanawiała się, czy
135
ous
l
a
and
c
s
macocha i siostry przyrodnie jeszcze kiedykolwiek się do niej odezwą.
Nagle uświadomiła sobie, że wcale nie jest jej przykro z ich powodu.
Usiłowała odpędzić od siebie niegodne myśli, lecz świadomość, że
wcale nie będzie za nimi tęsknić, była silniejsza.
Minęła jeszcze długa chwila, nim wstała. Podeszła do blatu i
zaczęła wyjmować zakupy. Zdążyła rozpakować drugą torbę i
starannie składała reklamówkę, by użyć jej do zbierania śmieci, gdy
nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
Westchnęła. Czuła ogromne zmęczenie, nie miała siły ani ochoty
z nikim rozmawiać. Nie dzisiaj. Chciała przygotować coś szybkiego,
zjeść, wejść na górę, wziąć gorącą kąpiel i czym prędzej zaszyć się w
przytulnym, ciepłym łóżku.
Dzwonek zabrzmiał bardziej nagląco niż za pierwszym razem.
Nie sposób go było zignorować.
- Niech to będzie jakiś akwizytor - mamrotała pod nosem,
ruszając w kierunku drzwi. - Ktoś, komu można stanowczo
powiedzieć: Nie, dziękuję", i zamknąć drzwi.
Ale to nie był akwizytor.
Przed domem stał Ross Garrison.
- Lynn, musimy porozmawiać - powiedział tonem nie
znoszącym sprzeciwu.
136
ous
l
a
and
c
s
ROZDZIAA 9
Rano, na parkingu przed domem, Lynn unikała wzroku Rossa,
za to teraz nie mogła oderwać od niego oczu.
Miał na sobie inną kurtkę niż poprzedniego wieczora, tym razem
z miękkiej skóry. Inną kurtkę, inną koszulę i sweter, inne spodnie i
buty. Tylko zegarek ten sam.
Patrzyła też w te same ciemne mądre oczy.
Naprawdę już nigdy więcej nie chciała w nie spoglądać.
Jednak teraz nie mogła uniknąć tego wiele mówiącego
spojrzenia.
A dostrzegła w nim to wszystko, co złożyło się na ich wspólną,
pamiętną noc. Każde chwytające za serce słowo, każdy czuły gest,
każdą słodką pieszczotę.
- Wszędzie szukałem twojego pantofla, ale nie udało mi się go
znalezć - oświadczył.
- Trudno.
Czy tylko tyle chciał jej przekazać? Cóż, niech i tak będzie.
Powiedział, co miał do powiedzenia, więc może zatrzasnąć mu przed
nosem drzwi. Nie będzie to grzeczne, ale i tak zdołała dużo znieść...
Już miała to zrobić, gdy Ross wyciągnął rękę.
- Wpuść mnie.
- Ross, nie sądzę, byśmy...
- Musimy. Wpuść mnie.
137
ous
l
a
and
c
s
- Dość mam kłopotów jak na jeden wieczór. Właśnie pokłóciłam
się z rodziną, tym razem na dobre.
Trzymał drzwi mocno, aż zbielały mu kostki.
- Przykro mi.
- To przecież nie twój problem - zauważyła i znów popchnęła
drzwi.
Nawet nie drgnęły. Ross trzymał je mocno.
- Posłuchaj, nie sprawię ci kłopotu. Chcę tylko porozmawiać.
- Porozmawiać?
- Właśnie.
Niechętnie wprowadziła go do salonu i wskazała na sofę. Jednak
Ross nie usiadł. Stanął po drugiej stronie kwiecistego dywanu i
wpatrywał się w Lynn. Długo, natarczywie.
Może wciąż jeszcze był poruszony jej nie przemyślaną
ucieczką?
- Przepraszam, że wybiegłam tak bez uprzedzenia - próbowała
się wytłumaczyć. - Jest mi naprawdę przykro. Wiem, że postąpiłam
głupio, uciekając bez słowa. Straciłam głowę. Pózniej, kiedy wreszcie
oprzytomniałam, akurat nadjechała Winona Cobbs.
Pomyślała o starszej kobiecie, kurczowo trzymającej czerwony
but i ni to pomrukującej, ni to wyśpiewującej dziwaczne, nieskładne
zdania.
Lynn potrząsnęła głową, jakby ten gest miał jej pomóc odrzucić
przykre wspomnienie.
- Ona mnie podwiozła.
138
ous
l
a
and
c
s
- I... nic ci nie jest?
- Wszystko w porządku. - Nie przyszło jej to łatwo, ale usilnie
starała się, aby te słowa zabrzmiały szczerze. - Jestem tylko zmęczona
i... przygnębiona, jakby odrętwiała. Ale przejdzie mi, naprawdę.
- Powinienem cię odwiezć do domu o północy, wtedy, kiedy
chciałaś wracać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
obrzucił mnie tym swoim lodowatym spojrzeniem i powiedział, że to
nie moja sprawa. Powiedział, że poprosił cię o rękę, a ty się zgodziłaś!
Powiedział, że jesteś jego narzeczoną!
Lynn była pewna, że się przesłyszała.
- Coo? Jego... narzeczoną? Tak powiedział...?
- Nie wygłupiaj się, przecież aż za dobrze wiesz, o czym mówię.
Ross Garrison oświadczył ci się. Czyżbyś już zapomniała? Pewnie,
taki drobiazg po prostu umknął twojej uwagi.
- On nie...
- Przestań już! Nie zgrywaj niewiniątka kosztem nas wszystkich!
Boże, jak mogłaś mi to zrobić? Mnie! Przecież wiedziałaś, że Ross
Garrison był przeznaczony dla mnie!
Trish wybuchnęła głośnym, spazmatycznym szlochem. W
dramatycznym geście rozpaczy oparła ręce na stole i ukryła twarz w
dłoniach. Histeryczny płacz wypełnił pomieszczenie.
Lynn patrzyła na wstrząsane spazmami ramiona siostry i
zastanawiała się, czy Ross Garrison przypadkiem nie oszalał. Zeszłej
nocy rozmawiali o wielu rzeczach, ale nawet słowem nie wspomnieli
o małżeństwie. Po co, do diabła, miałby opowiadać Trish takie
kłamstwa?
133
ous
l
a
and
c
s
Arlene, która była w szóstym miesiącu ciąży z trzecim
dzieckiem, sięgnęła ponad stołem, do którego nie mogła się już
przysunąć ze względu na brzuch, i zaczęła czule głaskać siostrę po
czarnych włosach.
- No już, maleńka, już. Uspokój się. Uspokój się, kochanie.
- Zmierzyła Lynn złym wzrokiem i wykrzywiła śliczne usta.
- Zobacz, co jej zrobiłaś. Jesteś... po prostu śmieciem.
Jesteś śmieciem... Okrutne słowo odbijało się echem w
skołatanej głowie Lynn.
Co gorsza, Arlene nie miała zamiaru skończyć.
- Powinnyśmy się domyślić po tym, jak zaczęłaś się odchudzać.
Nie przyszło nam do głowy, naiwnym dobrym duszom, że teraz, gdy
masz dom, wykształcenie i pracę, nie będziesz już nas potrzebowała.
%7łe w końcu wyjdzie szydło z worka i pokażesz swoje prawdziwe
oblicze.
Tego było już dla Lynn za wiele.
- Jesteście potwornie niesprawiedliwe. Traktuję was nadal jak
najbliższą rodzinę i...
Jewel zaśmiała się ironicznie.
- Ha, ha, rodzinę! To, co zrobiłaś, nie jest godne członka
naszej rodziny. Ludzie, którzy się kochają, nie traktują się jak
śmieci. A ty tak właśnie nas potraktowałaś. Trish nerwowo uniosła
głowę.
- Właśnie! Leenie i mama mają rację. Zawsze udawałaś
niewiniątko, zachowywałaś się, jakby ci wcale nie przeszkadzało, że
134
ous
l
a
and
c
s
jesteś wielka i gruba i chłopcy nie chcą się z tobą umawiać! Dopiero
teraz poznałyśmy, jaka jesteś naprawdę. Nie zamierzam zostać tu ani
chwili dłużej! Wyprowadzam się do mamy i Arlene. Wolę mieszkać z
siostrą, Clyde'em i dzieciakami. To przynajmniej jest rodzina!
Spakowałam już część moich rzeczy, są w samochodzie. Po resztę
przyjadę pózniej. Oczywiście kiedy będę miała pewność, że cię nie
zastanę w domu!
Trzy kipiące złością kobiety podniosły się niemal jednocześnie.
- Rzuciłam tę głupią robotę - oznajmiła Trish, potrząsając
czarnymi lokami. - Nie mogę znieść widoku Rossa Garrisona, nie
chcę go już nigdy widzieć!
Lynn czuła na sobie jadowite spojrzenie trzech par zielonych
oczu.
Jewel zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Cóż. Nie zamierzasz niczego powiedzieć? W żaden sposób się
usprawiedliwić? Fakt, nie masz nic na swoją obronę.
Lynn zamyśliła się. Nie przychodziła jej do głowy żadna
rozsądna odpowiedz.
Jewel odczekała jeszcze chwilę, po czym pogardliwie machnęła
ręką i zwróciła się do córek:
- Chodzmy, dziewczynki, szkoda naszego czasu.
Gdy trzasnęły drzwi wejściowe, Lynn resztką sił przyciągnęła do
siebie krzesło i osunęła się na nie. Siedziała dobre dziesięć minut, tępo
wpatrzona w jasnożółte, słoneczne zasłony, odgradzające przytulną
kuchnię od chłodu panującego za oknem. Zastanawiała się, czy
135
ous
l
a
and
c
s
macocha i siostry przyrodnie jeszcze kiedykolwiek się do niej odezwą.
Nagle uświadomiła sobie, że wcale nie jest jej przykro z ich powodu.
Usiłowała odpędzić od siebie niegodne myśli, lecz świadomość, że
wcale nie będzie za nimi tęsknić, była silniejsza.
Minęła jeszcze długa chwila, nim wstała. Podeszła do blatu i
zaczęła wyjmować zakupy. Zdążyła rozpakować drugą torbę i
starannie składała reklamówkę, by użyć jej do zbierania śmieci, gdy
nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
Westchnęła. Czuła ogromne zmęczenie, nie miała siły ani ochoty
z nikim rozmawiać. Nie dzisiaj. Chciała przygotować coś szybkiego,
zjeść, wejść na górę, wziąć gorącą kąpiel i czym prędzej zaszyć się w
przytulnym, ciepłym łóżku.
Dzwonek zabrzmiał bardziej nagląco niż za pierwszym razem.
Nie sposób go było zignorować.
- Niech to będzie jakiś akwizytor - mamrotała pod nosem,
ruszając w kierunku drzwi. - Ktoś, komu można stanowczo
powiedzieć: Nie, dziękuję", i zamknąć drzwi.
Ale to nie był akwizytor.
Przed domem stał Ross Garrison.
- Lynn, musimy porozmawiać - powiedział tonem nie
znoszącym sprzeciwu.
136
ous
l
a
and
c
s
ROZDZIAA 9
Rano, na parkingu przed domem, Lynn unikała wzroku Rossa,
za to teraz nie mogła oderwać od niego oczu.
Miał na sobie inną kurtkę niż poprzedniego wieczora, tym razem
z miękkiej skóry. Inną kurtkę, inną koszulę i sweter, inne spodnie i
buty. Tylko zegarek ten sam.
Patrzyła też w te same ciemne mądre oczy.
Naprawdę już nigdy więcej nie chciała w nie spoglądać.
Jednak teraz nie mogła uniknąć tego wiele mówiącego
spojrzenia.
A dostrzegła w nim to wszystko, co złożyło się na ich wspólną,
pamiętną noc. Każde chwytające za serce słowo, każdy czuły gest,
każdą słodką pieszczotę.
- Wszędzie szukałem twojego pantofla, ale nie udało mi się go
znalezć - oświadczył.
- Trudno.
Czy tylko tyle chciał jej przekazać? Cóż, niech i tak będzie.
Powiedział, co miał do powiedzenia, więc może zatrzasnąć mu przed
nosem drzwi. Nie będzie to grzeczne, ale i tak zdołała dużo znieść...
Już miała to zrobić, gdy Ross wyciągnął rękę.
- Wpuść mnie.
- Ross, nie sądzę, byśmy...
- Musimy. Wpuść mnie.
137
ous
l
a
and
c
s
- Dość mam kłopotów jak na jeden wieczór. Właśnie pokłóciłam
się z rodziną, tym razem na dobre.
Trzymał drzwi mocno, aż zbielały mu kostki.
- Przykro mi.
- To przecież nie twój problem - zauważyła i znów popchnęła
drzwi.
Nawet nie drgnęły. Ross trzymał je mocno.
- Posłuchaj, nie sprawię ci kłopotu. Chcę tylko porozmawiać.
- Porozmawiać?
- Właśnie.
Niechętnie wprowadziła go do salonu i wskazała na sofę. Jednak
Ross nie usiadł. Stanął po drugiej stronie kwiecistego dywanu i
wpatrywał się w Lynn. Długo, natarczywie.
Może wciąż jeszcze był poruszony jej nie przemyślaną
ucieczką?
- Przepraszam, że wybiegłam tak bez uprzedzenia - próbowała
się wytłumaczyć. - Jest mi naprawdę przykro. Wiem, że postąpiłam
głupio, uciekając bez słowa. Straciłam głowę. Pózniej, kiedy wreszcie
oprzytomniałam, akurat nadjechała Winona Cobbs.
Pomyślała o starszej kobiecie, kurczowo trzymającej czerwony
but i ni to pomrukującej, ni to wyśpiewującej dziwaczne, nieskładne
zdania.
Lynn potrząsnęła głową, jakby ten gest miał jej pomóc odrzucić
przykre wspomnienie.
- Ona mnie podwiozła.
138
ous
l
a
and
c
s
- I... nic ci nie jest?
- Wszystko w porządku. - Nie przyszło jej to łatwo, ale usilnie
starała się, aby te słowa zabrzmiały szczerze. - Jestem tylko zmęczona
i... przygnębiona, jakby odrętwiała. Ale przejdzie mi, naprawdę.
- Powinienem cię odwiezć do domu o północy, wtedy, kiedy
chciałaś wracać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]