[ Pobierz całość w formacie PDF ]
który mocował się z jej różową, wielką torbą, leżącą na tylnym siedzeniu.
Maleńka to klacz. Wystawił głowę z samochodu i puścił do niej oko.
Resztę opowiem ci po drodze do Cheyenne.
Zarzucił sobie torbę na ramię i poprowadził Belle do wierzchowca.
Potem wsadził stopę w strzemię i wskoczył na siodło.
Zwykle przepuszczam damy przodem, ale tak będzie ci łatwiej wsiąść.
Postaw tu stopę rozkazał, wskazując na strzemię i daj mi rękę.
%7łartujesz z tym koniem, prawda?
Nic podobnego. Jestem śmiertelnie poważny.
121
RS
I ty chcesz dojechać do Cheyenne na ósmą.
Jeśli przestaniesz marudzić i podasz mi rękę.
Mówił nieznoszącym sprzeciwu tonem, więc Belle, nie wdając się w
dalszą dyskusję, włożyła stopę w strzemię i podniosła rękę. Dirk chwycił ją
mocno i pociągnął do góry. Nawet nie zauważyła, kiedy wylądowała pupą na
kraciastym pledzie, który wystawał spod siodła.
Jest szósta. Dirk spojrzał na zegarek, wziął wodze i skierował konia
na wschód. Frank kazał trzymać się tej ścieżki aż do skrzyżowania z drogą
numer osiemdziesiąt, która prowadzi wprost do Cheyenne. Mielibyśmy
całkiem miłą przejażdżkę, gdyby nie to, że musimy się spieszyć. Ruszamy!
Obejmij mnie mocno w pasie.
Objęła go. Przez cienką bawełnę koszulki czuła każdy mię sień na jego
plecach.
Kiedy nauczyłeś się jezdzić? zapytała.
Grywałem kiedyś w polo.
W polo?
Dziwisz się prawie jak Frank. Odwrócił się, a ona poczuła na
policzku ciepło jego oddechu.
Zcisnął łydkami boki konia. Po kilku krokach Maleńka przeszła w
galop. Belle wydawało się, że słyszy łomotanie swojego serca. Na twarzy
czuła dotyk chłodnego powietrza. Wiatr szarpał jej włosy. Objęła Dirka
jeszcze mocniej, a on poklepał ją uspokajająco po ręce.
Minęła chwila, zanim Belle wyczuła rytm końskich kroków. Rozluzniła
ciało i poddała się ruchom zwierzęcia. Przytulona do Dirka, powtarzała w
duchu to, co jej niedawno powiedział: Dotrzesz na czas, Belle, nawet
gdybym sam miał cię tam zanieść .
Nie była to miła podróż. Po napiętych ramionach i ciężkim oddechu
Dirka poznawała, kiedy pokonywali trudniejsze partie drogi. W takich
chwilach wtulała się w niego, żałując, że nie może przekazać mu chociaż
części swoich sił.
Minęli kilka farm i rozrzuconych z rzadka domów. Belle rozpoznała
zachodnie przedmieścia Cheyenne. Spojrzała na zegarek i żołądek ścisnął
122
RS
się jej z przerażenia. Za dziesięć ósma. Nie było sensu prosić Dirka, żeby się
pospieszył. Przecież widziała, że co chwila sam sprawdza czas. Był
świadomy, że może się im nie udać. Przymknęła na moment powieki i
pomodliła się najgoręcej, jak umiała.
Kiedy otworzyła oczy, dojeżdżali właśnie do starej topoli. Natychmiast
poznała jej powykręcane gałęzie. Pochyliła się do przodu i krzyknęła:
Dirk! To tutaj. Skręć w lewo.
I natychmiast zza zakrętu wyłoniła się przysadzista sylwetka
znajomego budynku, który swoim kształtem przypominał pudełko po
butach. Wyglądał tak, jak w jej dzieciństwie. Nawet księżyc na dachu,
otoczony wianuszkiem neonowych liter, uśmiechał się tym samym,
szerokim uśmiechem. Meg kazała pomalować ściany w szerokie poziome
pasy w kolorze niebieskim i białym.
Belle nie mogła opanować podniecenia.
Szybciej! wolała błagalnym tonem. Szybciej!
Maleńka zaryła kopytami tuż przed głównym wejściem do baru. Tym
razem Belle nie potrzebowała pomocy. W jednej chwili sama zsunęła się z
końskiego grzbietu, pognała do szklanych drzwi i pchnęła je z całych sił.
Otworzyły się z trzaskiem. Wpadła do środka i przystanęła, z trudem łapiąc
oddech. Ale wewnątrz nie było nikogo.
Nikt nie siedział przy pokrytych ceratą stolikach. Wszystkie taborety
przy ladzie, wyłożonej tym samym co niegdyś kremowym laminatem, były
puste. Belle spojrzała na ścianę w głębi pomieszczenia, gdzie obok
jadłospisu z cenami kanapek, napojów i ciast wisiał zwykle zegar. Był tam i
teraz, okrągły i błyszczący chromem. Wskazówki pokazywały dwie minuty
po ósmej.
Czy pani nazywa się Belle?
Odwróciła się w stronę, z której dobiegł ją cichy głos. Tuż przy kasie
stał chłopiec, na pierwszy rzut oka nie więcej niż dziesięcioletni, i przyglądał
się jej bacznie spod szopy rudych włosów.
Tak odpowiedziała.
123
RS
Wtedy w wahadłowych drzwiach prowadzących do kuchni pojawiła się
dziewczynka. Kasztanowe loki spadały jej na ramiona.
Cześć odezwała się nieśmiało. Jestem Tiffany. A to mój brat, Cory.
Gdzie są prawnicy? zapytał niecierpliwie Dirk, który wszedł właśnie
do środka.
Poszli sobie pisnął Cory. Tiffany położyła dłoń na jego ramieniu.
Czekali tu od siódmej do ósmej dodała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
który mocował się z jej różową, wielką torbą, leżącą na tylnym siedzeniu.
Maleńka to klacz. Wystawił głowę z samochodu i puścił do niej oko.
Resztę opowiem ci po drodze do Cheyenne.
Zarzucił sobie torbę na ramię i poprowadził Belle do wierzchowca.
Potem wsadził stopę w strzemię i wskoczył na siodło.
Zwykle przepuszczam damy przodem, ale tak będzie ci łatwiej wsiąść.
Postaw tu stopę rozkazał, wskazując na strzemię i daj mi rękę.
%7łartujesz z tym koniem, prawda?
Nic podobnego. Jestem śmiertelnie poważny.
121
RS
I ty chcesz dojechać do Cheyenne na ósmą.
Jeśli przestaniesz marudzić i podasz mi rękę.
Mówił nieznoszącym sprzeciwu tonem, więc Belle, nie wdając się w
dalszą dyskusję, włożyła stopę w strzemię i podniosła rękę. Dirk chwycił ją
mocno i pociągnął do góry. Nawet nie zauważyła, kiedy wylądowała pupą na
kraciastym pledzie, który wystawał spod siodła.
Jest szósta. Dirk spojrzał na zegarek, wziął wodze i skierował konia
na wschód. Frank kazał trzymać się tej ścieżki aż do skrzyżowania z drogą
numer osiemdziesiąt, która prowadzi wprost do Cheyenne. Mielibyśmy
całkiem miłą przejażdżkę, gdyby nie to, że musimy się spieszyć. Ruszamy!
Obejmij mnie mocno w pasie.
Objęła go. Przez cienką bawełnę koszulki czuła każdy mię sień na jego
plecach.
Kiedy nauczyłeś się jezdzić? zapytała.
Grywałem kiedyś w polo.
W polo?
Dziwisz się prawie jak Frank. Odwrócił się, a ona poczuła na
policzku ciepło jego oddechu.
Zcisnął łydkami boki konia. Po kilku krokach Maleńka przeszła w
galop. Belle wydawało się, że słyszy łomotanie swojego serca. Na twarzy
czuła dotyk chłodnego powietrza. Wiatr szarpał jej włosy. Objęła Dirka
jeszcze mocniej, a on poklepał ją uspokajająco po ręce.
Minęła chwila, zanim Belle wyczuła rytm końskich kroków. Rozluzniła
ciało i poddała się ruchom zwierzęcia. Przytulona do Dirka, powtarzała w
duchu to, co jej niedawno powiedział: Dotrzesz na czas, Belle, nawet
gdybym sam miał cię tam zanieść .
Nie była to miła podróż. Po napiętych ramionach i ciężkim oddechu
Dirka poznawała, kiedy pokonywali trudniejsze partie drogi. W takich
chwilach wtulała się w niego, żałując, że nie może przekazać mu chociaż
części swoich sił.
Minęli kilka farm i rozrzuconych z rzadka domów. Belle rozpoznała
zachodnie przedmieścia Cheyenne. Spojrzała na zegarek i żołądek ścisnął
122
RS
się jej z przerażenia. Za dziesięć ósma. Nie było sensu prosić Dirka, żeby się
pospieszył. Przecież widziała, że co chwila sam sprawdza czas. Był
świadomy, że może się im nie udać. Przymknęła na moment powieki i
pomodliła się najgoręcej, jak umiała.
Kiedy otworzyła oczy, dojeżdżali właśnie do starej topoli. Natychmiast
poznała jej powykręcane gałęzie. Pochyliła się do przodu i krzyknęła:
Dirk! To tutaj. Skręć w lewo.
I natychmiast zza zakrętu wyłoniła się przysadzista sylwetka
znajomego budynku, który swoim kształtem przypominał pudełko po
butach. Wyglądał tak, jak w jej dzieciństwie. Nawet księżyc na dachu,
otoczony wianuszkiem neonowych liter, uśmiechał się tym samym,
szerokim uśmiechem. Meg kazała pomalować ściany w szerokie poziome
pasy w kolorze niebieskim i białym.
Belle nie mogła opanować podniecenia.
Szybciej! wolała błagalnym tonem. Szybciej!
Maleńka zaryła kopytami tuż przed głównym wejściem do baru. Tym
razem Belle nie potrzebowała pomocy. W jednej chwili sama zsunęła się z
końskiego grzbietu, pognała do szklanych drzwi i pchnęła je z całych sił.
Otworzyły się z trzaskiem. Wpadła do środka i przystanęła, z trudem łapiąc
oddech. Ale wewnątrz nie było nikogo.
Nikt nie siedział przy pokrytych ceratą stolikach. Wszystkie taborety
przy ladzie, wyłożonej tym samym co niegdyś kremowym laminatem, były
puste. Belle spojrzała na ścianę w głębi pomieszczenia, gdzie obok
jadłospisu z cenami kanapek, napojów i ciast wisiał zwykle zegar. Był tam i
teraz, okrągły i błyszczący chromem. Wskazówki pokazywały dwie minuty
po ósmej.
Czy pani nazywa się Belle?
Odwróciła się w stronę, z której dobiegł ją cichy głos. Tuż przy kasie
stał chłopiec, na pierwszy rzut oka nie więcej niż dziesięcioletni, i przyglądał
się jej bacznie spod szopy rudych włosów.
Tak odpowiedziała.
123
RS
Wtedy w wahadłowych drzwiach prowadzących do kuchni pojawiła się
dziewczynka. Kasztanowe loki spadały jej na ramiona.
Cześć odezwała się nieśmiało. Jestem Tiffany. A to mój brat, Cory.
Gdzie są prawnicy? zapytał niecierpliwie Dirk, który wszedł właśnie
do środka.
Poszli sobie pisnął Cory. Tiffany położyła dłoń na jego ramieniu.
Czekali tu od siódmej do ósmej dodała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]