[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To zbyt wydumane, aby było prawdziwe. Nie bardzo wierzę ani w owe miliardy, ani w
owe kontakty, których nie widać...
Czy kontakt musi mieć dostrzegalną dla każdego formę? odpowiedziała pytaniem.
Sądzę, że Helia już nawiązała z nimi...
Helia?! przerwał gwałtownie. Dziękuję za taki kontakt. Właśnie dlatego nie możemy
tu pozostać.
Czy myślisz, że świat, który chciałbyś zbudować, będzie światem z naszej przeszłości?
zapytała cicho. Przeszłość na pewno już nie wróci. i nie masz prawa twierdzić, że świat,
który na Ziemi zastaliśmy, jest gorszy od tego sprzed trzystu osiemdziesięciu wieków.
Nie mówię, że jest gorszy. Jest inny, obcy nam!
Tylko wydaje nam się obcy i niezrozumiały. Trzeba by go poznać, zrozumieć...
Jakim kosztem?! Chcę być sobą! Patrzyła na niego ze współczuciem.
Zdaje się powiedziała po chwili że w tym tkwi sedno sprawy. A przecież nie świat do
nas, lecz my do świata musimy się dostosować! Taka jest droga poznania i... zrozumienia. I
dlatego ja z tobą nie polecę.
Po cóż więc tu przyszłaś? wyrzucił z rozdrażnieniem.
Chcę cię przekonać.
To strata czasu. Jeśli tylko będę mógł... to znaczy jeśli nie uszkodzili nam silnika, albo
nie przeszkodzą w inny sposób, startuję za dziesięć minut!
Poczekaj, zabiorę tylko materiały naukowe. To jest własność Ziemi.
Rób jak chcesz...
Został sam w sterowni. Usiadł przy pulpicie i wsparł głowę na dłoniach.
A więc i ona... Czy nie powinien jej ratować? Choćby i wbrew jej woli? Czy wolno mu ją
zostawić? Czy nie będzie to w istocie porzuceniem chorego psychicznie towarzysza wyprawy?
Czy strata Helii nie jest ostrzeżeniem?
Uświadomił sobie, że za chwilę będzie już za pózno że gdy Mia opuści statek straci na
zawsze ostatnią bliską mu istotę.
Uniósł głowę i spojrzał na pulpit sterowniczy. W lewym jego rogu umieszczono
zaplombowaną dzwignię. Czerwony pierścień, namalowany na pulpicie, podkreślał jej
szczególną wagę. Rost wysunął rękę. Dotknął dzwigni palcami ostrożnie, jakby z wahaniem.
Potem nagłym, drapieżnym ruchem szarpnął metalowy uchwyt.
Przytłumiony szmer przeszedł przez statek.
Grodzie awaryjne zablokowały wszystkie przejścia.
Teraz przebiegł palcami po przyciskach. Zapłonęła żółta lampka. Reaktory przeszły ze stanu
jałowego w czynny. Za sześć minut mógł wystartować, jeśli zdąży opracować program...
Podszedł do pulpitu centralnego układu obliczeniowego. Pospiesznie, drżącą ze
zdenerwowania ręką wystukał na klawiszach ramowe zadanie. Właściwie nie miał żadnych
danych.
Nie wiedział, gdzie się znajduje kosmodrom, jakie jest dokładne położenie wzajemne planet.
Ale przecież wystarczyło wznieść się w górę, przebić płaszcz atmosfery i wprowadzić statek
na orbitę okołoziemską. Potem będzie dość czasu na pomiary i obliczenia.
Automat drukował już wyniki kontrolne, gdy odezwał się brzęczyk telefonu.
Pierwszym odruchem Rosta było włączyć głośnik. Przełącznik znajdował się tuż przy pul
picie sterowniczym. Wystarczyło wyciągnąć rękę. Lecz to oznaczało podjąć dialog... Czy bał
się argumentów Mii? Może raczej prostego, zwykłego pytania: Co ty chcesz zrobić? Czyś
się zastanowił?
Terkotanie nie ustawało. Nie pozwalało skupić myśli Natarczywie, uparcie dopominało się
odpowiedzi. Rostowi wydawało się, że telefon brzęczy coraz głośniej, coraz bardziej
nerwowo, rozpaczliwie... Wiedział, że to złudzenie, jednak wbrew rozsądkowi wrażenie
nie ustępowało.
Wystartować! jak najszybciej opuścić Ziemię!
Patrzył na cyfry, wolno przesuwające się w okienkach aparatury kontrolnej. Starał się
skoncentrować uwagę na działaniu automatów przygotowujących statek międzygwiezdny do
startu. Ale dzwięk brzęczyka nie pozwalał oderwać myśli od tego, co działo się tam, w
którejś z kabin, podzielonych grodziami awaryjnymi na zamknięte hermetycznie klatki.
Znał dobrze Mię. Jej spokój, zdecydowanie i wytrwałość okazywaną w najtrudniejszych
sytuacjach. Wyobraził ją sobie teraz, jak stoi przy telefonie i czeka.
Choćby nawet wystartował, choćby odleciał daleko cóż jej powie? Czy potrafi ją przekonać?
Bo przecież jeśli nawet jest to choroba, czy istnieje jakieś lekarstwo?...
W głębi duszy nie był zresztą pewien swej racji do końca. A jeśli tak?...
Na pulpicie zapłonęła zielona lampka. W trzech okienkach kontrolnych pod nią ukazały się
cyfry O .
Rost patrzył w to światełko, a na czoło wystąpiły mu krople zimnego potu. Znów upłynęło
kilka sekund.
Wyciągnął dłoń. Oparł ją na guziku startowym, potem cofnął pośpiesznie rękę i przebiegł
palcami po przyciskach.
Zielona lampka zgasła, potem za nią żółta. Reaktory przeszły w stan jałowej reakcji.
Teraz szybko, bez wahania przesunął dzwignię układu awaryjnego na poprzednie miejsce.
Znów szmer przebiegł poprzez ściany statku; grodzie nie blokowały już przejść...
Sygnał telefonu umilkł raptownie. W kabinie zapanowała dzwoniąca w uszach cisza.
Rost siedział przy pulpicie nieruchomo i patrzył na drzwi prowadzące w głąb statku. Czekał.
Na co? Czyżby jeszcze się łudził?
Minuty płynęły wolno.
Nagle na tablicy kontrolnej zapaliło się maleńkie białe światełko i poczęło rytmicznie
mrugać. Dostrzegł ten sygnał natychmiast i uczuł, chyba po raz pierwszy od wielu lat,
cisnące się łzy.
Nie mógł mieć już żadnych złudzeń. Wiedział, że Mia nie przyjdzie. To pracował dzwig
łączący komorę wyjściową z powierzchnią planety.
Zacisnął nerwowo powieki. To wszystko wydało mu się złym, koszmarnym snem. jakże
by chciał przebudzić się z niego, choćby za cenę powrotu do cierpień fizycznych, które
musiał znosić jeszcze niedawno, obezwładniony paraliżem.
Gdy otworzył oczy, światełko sygnalizacyjne już zgasło. Był sam w opustoszałym statku
międzygwiezdnym. Ale może było to tylko złudzenie? Pośpiesznie nacisnął klawisz włączający
teleiluminatory.
Nie! To nie było złudzenie. Na tle białego, zalanego słońcem kręgu startowego poruszała
się ciemna sylwetka ludzka. Rost patrzył, jak oddalała się coraz bardziej, malejąc na ekranie.
W połowie drogi między statkiem a lasem Mia zatrzymała się i odwróciła. Długą chwilę
patrzyła w stronę statku, potem ruszyła w dalszą drogę, aby w kilka minut pózniej zniknąć
wśród drzew.
Teraz dopiero odczuł w pełni lęk przed samotnością, spychany dotąd poza granice
świadomości.
Czy był dość silny, dość zdecydowany na wszystko, aby nie ugiąć się pod tym ciężarem?
Tego nie był w stanie stwierdzić kategorycznie. Wraz bowiem z odejściem Mii
wszystko to, co planował, straciło sens. Po cóż miał lecieć ku obcym, innym światom?
Ogarnęło go zniechęcenie i obojętność.
Siedział nieruchomo przed ekranem. Czyżby na coś oczekiwał? Czyżby istniały jeszcze
jakieś iskierki nadziei?...
Ale na płycie kosmodromu, aż po linię lasu, nikt się już nie pojawił. Tylko cienie obłoków
płynęły po ziemi wolno, przesłaniając raz po raz białą taflę startową.
* [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
To zbyt wydumane, aby było prawdziwe. Nie bardzo wierzę ani w owe miliardy, ani w
owe kontakty, których nie widać...
Czy kontakt musi mieć dostrzegalną dla każdego formę? odpowiedziała pytaniem.
Sądzę, że Helia już nawiązała z nimi...
Helia?! przerwał gwałtownie. Dziękuję za taki kontakt. Właśnie dlatego nie możemy
tu pozostać.
Czy myślisz, że świat, który chciałbyś zbudować, będzie światem z naszej przeszłości?
zapytała cicho. Przeszłość na pewno już nie wróci. i nie masz prawa twierdzić, że świat,
który na Ziemi zastaliśmy, jest gorszy od tego sprzed trzystu osiemdziesięciu wieków.
Nie mówię, że jest gorszy. Jest inny, obcy nam!
Tylko wydaje nam się obcy i niezrozumiały. Trzeba by go poznać, zrozumieć...
Jakim kosztem?! Chcę być sobą! Patrzyła na niego ze współczuciem.
Zdaje się powiedziała po chwili że w tym tkwi sedno sprawy. A przecież nie świat do
nas, lecz my do świata musimy się dostosować! Taka jest droga poznania i... zrozumienia. I
dlatego ja z tobą nie polecę.
Po cóż więc tu przyszłaś? wyrzucił z rozdrażnieniem.
Chcę cię przekonać.
To strata czasu. Jeśli tylko będę mógł... to znaczy jeśli nie uszkodzili nam silnika, albo
nie przeszkodzą w inny sposób, startuję za dziesięć minut!
Poczekaj, zabiorę tylko materiały naukowe. To jest własność Ziemi.
Rób jak chcesz...
Został sam w sterowni. Usiadł przy pulpicie i wsparł głowę na dłoniach.
A więc i ona... Czy nie powinien jej ratować? Choćby i wbrew jej woli? Czy wolno mu ją
zostawić? Czy nie będzie to w istocie porzuceniem chorego psychicznie towarzysza wyprawy?
Czy strata Helii nie jest ostrzeżeniem?
Uświadomił sobie, że za chwilę będzie już za pózno że gdy Mia opuści statek straci na
zawsze ostatnią bliską mu istotę.
Uniósł głowę i spojrzał na pulpit sterowniczy. W lewym jego rogu umieszczono
zaplombowaną dzwignię. Czerwony pierścień, namalowany na pulpicie, podkreślał jej
szczególną wagę. Rost wysunął rękę. Dotknął dzwigni palcami ostrożnie, jakby z wahaniem.
Potem nagłym, drapieżnym ruchem szarpnął metalowy uchwyt.
Przytłumiony szmer przeszedł przez statek.
Grodzie awaryjne zablokowały wszystkie przejścia.
Teraz przebiegł palcami po przyciskach. Zapłonęła żółta lampka. Reaktory przeszły ze stanu
jałowego w czynny. Za sześć minut mógł wystartować, jeśli zdąży opracować program...
Podszedł do pulpitu centralnego układu obliczeniowego. Pospiesznie, drżącą ze
zdenerwowania ręką wystukał na klawiszach ramowe zadanie. Właściwie nie miał żadnych
danych.
Nie wiedział, gdzie się znajduje kosmodrom, jakie jest dokładne położenie wzajemne planet.
Ale przecież wystarczyło wznieść się w górę, przebić płaszcz atmosfery i wprowadzić statek
na orbitę okołoziemską. Potem będzie dość czasu na pomiary i obliczenia.
Automat drukował już wyniki kontrolne, gdy odezwał się brzęczyk telefonu.
Pierwszym odruchem Rosta było włączyć głośnik. Przełącznik znajdował się tuż przy pul
picie sterowniczym. Wystarczyło wyciągnąć rękę. Lecz to oznaczało podjąć dialog... Czy bał
się argumentów Mii? Może raczej prostego, zwykłego pytania: Co ty chcesz zrobić? Czyś
się zastanowił?
Terkotanie nie ustawało. Nie pozwalało skupić myśli Natarczywie, uparcie dopominało się
odpowiedzi. Rostowi wydawało się, że telefon brzęczy coraz głośniej, coraz bardziej
nerwowo, rozpaczliwie... Wiedział, że to złudzenie, jednak wbrew rozsądkowi wrażenie
nie ustępowało.
Wystartować! jak najszybciej opuścić Ziemię!
Patrzył na cyfry, wolno przesuwające się w okienkach aparatury kontrolnej. Starał się
skoncentrować uwagę na działaniu automatów przygotowujących statek międzygwiezdny do
startu. Ale dzwięk brzęczyka nie pozwalał oderwać myśli od tego, co działo się tam, w
którejś z kabin, podzielonych grodziami awaryjnymi na zamknięte hermetycznie klatki.
Znał dobrze Mię. Jej spokój, zdecydowanie i wytrwałość okazywaną w najtrudniejszych
sytuacjach. Wyobraził ją sobie teraz, jak stoi przy telefonie i czeka.
Choćby nawet wystartował, choćby odleciał daleko cóż jej powie? Czy potrafi ją przekonać?
Bo przecież jeśli nawet jest to choroba, czy istnieje jakieś lekarstwo?...
W głębi duszy nie był zresztą pewien swej racji do końca. A jeśli tak?...
Na pulpicie zapłonęła zielona lampka. W trzech okienkach kontrolnych pod nią ukazały się
cyfry O .
Rost patrzył w to światełko, a na czoło wystąpiły mu krople zimnego potu. Znów upłynęło
kilka sekund.
Wyciągnął dłoń. Oparł ją na guziku startowym, potem cofnął pośpiesznie rękę i przebiegł
palcami po przyciskach.
Zielona lampka zgasła, potem za nią żółta. Reaktory przeszły w stan jałowej reakcji.
Teraz szybko, bez wahania przesunął dzwignię układu awaryjnego na poprzednie miejsce.
Znów szmer przebiegł poprzez ściany statku; grodzie nie blokowały już przejść...
Sygnał telefonu umilkł raptownie. W kabinie zapanowała dzwoniąca w uszach cisza.
Rost siedział przy pulpicie nieruchomo i patrzył na drzwi prowadzące w głąb statku. Czekał.
Na co? Czyżby jeszcze się łudził?
Minuty płynęły wolno.
Nagle na tablicy kontrolnej zapaliło się maleńkie białe światełko i poczęło rytmicznie
mrugać. Dostrzegł ten sygnał natychmiast i uczuł, chyba po raz pierwszy od wielu lat,
cisnące się łzy.
Nie mógł mieć już żadnych złudzeń. Wiedział, że Mia nie przyjdzie. To pracował dzwig
łączący komorę wyjściową z powierzchnią planety.
Zacisnął nerwowo powieki. To wszystko wydało mu się złym, koszmarnym snem. jakże
by chciał przebudzić się z niego, choćby za cenę powrotu do cierpień fizycznych, które
musiał znosić jeszcze niedawno, obezwładniony paraliżem.
Gdy otworzył oczy, światełko sygnalizacyjne już zgasło. Był sam w opustoszałym statku
międzygwiezdnym. Ale może było to tylko złudzenie? Pośpiesznie nacisnął klawisz włączający
teleiluminatory.
Nie! To nie było złudzenie. Na tle białego, zalanego słońcem kręgu startowego poruszała
się ciemna sylwetka ludzka. Rost patrzył, jak oddalała się coraz bardziej, malejąc na ekranie.
W połowie drogi między statkiem a lasem Mia zatrzymała się i odwróciła. Długą chwilę
patrzyła w stronę statku, potem ruszyła w dalszą drogę, aby w kilka minut pózniej zniknąć
wśród drzew.
Teraz dopiero odczuł w pełni lęk przed samotnością, spychany dotąd poza granice
świadomości.
Czy był dość silny, dość zdecydowany na wszystko, aby nie ugiąć się pod tym ciężarem?
Tego nie był w stanie stwierdzić kategorycznie. Wraz bowiem z odejściem Mii
wszystko to, co planował, straciło sens. Po cóż miał lecieć ku obcym, innym światom?
Ogarnęło go zniechęcenie i obojętność.
Siedział nieruchomo przed ekranem. Czyżby na coś oczekiwał? Czyżby istniały jeszcze
jakieś iskierki nadziei?...
Ale na płycie kosmodromu, aż po linię lasu, nikt się już nie pojawił. Tylko cienie obłoków
płynęły po ziemi wolno, przesłaniając raz po raz białą taflę startową.
* [ Pobierz całość w formacie PDF ]