[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czasach.
Doskonale. Miałem szczęście. Ot, dzięki paru dobrym pomysłom, wprowa-
dziłem pewne ulepszenia w konstrukcji maszyn. Wenden-burg przykłada do nich
wielką wagę i w ogóle jest ze mnie zadowolony. Dzięki temu jestem od wczoraj
nadinżynierem z pensją, o jakiej nie byłbym marzył w najśmielszych nawet roje-
niach.
Jakże się cieszę, mój drogi! Jak ogromnie się cieszę! wykrzyknął Herbig,
ściskając mu ręce.
Dopuść-że i mnie do słowa przerwała Maria. Ja również mam pewne
prawa do Bernarda czy nie? Otóż serdecznie winszuję powodzenia i życzę,
byś rychło znalazł dobrą kochającą żonę. Na takiem stanowisku możesz sobie już
pozwolić na ożenek.
Dzięki Bogu teraz mogę już sobie pozwolić na to odrzekł Bernard, a
oczy jego rozbłysły.
Chłopcze, mina twoja zdradza, że masz już coś upatrzonego. Gadaj-że, nie-
godziwcze. Jesteś zakochany nieprawdaż? zaśmiał się Herbig.
Tak, zakochany jestem po uszy, ale na zwierzenia musicie jeszcze poczekać.
R
L
T
Oczy Marii rozbłysły.
Dawno już trwa ta miłość?
Od szeregu lat, ciociu Mario. Na razie musisz jednak poskromić swą cieka-
wość.
Gdy mężczyzni zostali sami, Herbig spytał:
Jak długo zostaniesz u nas?
Tylko do jutra, ale w przyszłym miesięcu przyjadę do was na cały tydzień.
Dziś wstąpiłem tylko w przejezdzie. Jeden z dyrektorów zachorował, a Wenden-
burg polecił mi załatwić pewną sprawę w Dreznie. Skorzystałem z tego i wpa-
dłem na godzinkę do matki, by ją osobiście zawiadomić o mojej nominacji.
Na wspomnienie Bettiny cień przemknął po twarzy Herbiga.
Jakże się ona miewa? spytał poważnie.
Twierdzi, że dobrze, ale ja jakoś nie mogę uwierzyć jej zapewnieniom. W
ogóle nie potrafiłem nigdy zrozumieć, co mamę skłoniło do tego życia klasztor-
nego. Była przecież zawsze damą światową, wesołą i żądną życia. I nagle ten
zawód pielęgniarki. A jak się postarzała straszliwie w ciągu tych paru lat! Siwiu-
teńka jak gołąbek, a w oczach ma wyraz tak głębokiego cierpienia, że serce mi
się kraje, gdy o niej myślę. Mam wrażenie, że trawi ją jakaś troska tajemna. Wu-
ju, czy nie mógłbyś mnie objaśnić o co w tym chodzi!
Herbig w zadumie wpatrywał się w kółka dymu ulatujące z papierosa.
Nie mogę ci powiedzieć nic innego, ponad to co ci powiedziałem przed laty.
Matka twoja kochała cię bezgranicznie. Po twoim wyjezdzie cierpiała na melan-
cholię i rozstrój nerwowy. A podczas pobytu w sanatorium postanowiła zostać
siostrą-pielęgniarką, by sobie jakoś wypełnić życie.
To mógłbym ostatecznie zrozumieć. Ale skąd ciągły ten smutek i zgnębie-
nie? Inne siostry, które u niej poznałem, są przecież takie pogodne.
Nastała chwilowa pauza.
Ty rzadko widujesz mamę? podjął znów Bernard.
Rzadko potwierdził Herbig. Trudno mi się wyrwać z fabryki. Ani żo-
nie, ani siostrzeńcowi nie powiedział, że nie widział siostry od czasu jej wyjazdu.
R
L
T
Wuju, czy przy dobrej woli istotnie nie mógłbyś się wyrwać teraz? Stan
mamy mocno mnie niepokoi. Wiem, że zawsze miałeś na ną wielki wpływ. Czy
nie zechciałbyś go użyć teraz i skłonić ją, by się trochę szanowała?
Herbig w zadumie patrzył przez okno. W tejże chwili mały Walter przemknął
w podskokach po ścieżce ogrodowej: okaz radości i zdrowia. Twarz ojca roz-
świetlił wyraz szczęścia. Odetchnął głębolko i spokojnie zwrócił się do sio-
strzeńca.
Dobrze spróbuję się z nią rozmówić. W pierwszej wolnej chwili pojadę
do niej. Może mi się uda to, co nie udało się tobie. Czy jesteś już zadowolony?
Tak, bo cokolwiek ty ujmiesz w swe ręce uda się z pewnością.
Zobaczymy, mój drogi.
* * *
Radca komercjalny Horst Wendenburg był mimo czterdziestu ośmiu lat wciąż
jeszcze bardzo przystojnym człowiekiem. Wytworna smukła postać i lekki chód
nadawały mu wygląd znacznie młodszy. Niesłychanie energiczny i pomysłowy
osobiście kierował swym olbrzymim przedsięborstwem, dobierając sobie zdol-
nych pomocników. Od paru lat największymi jego względami cieszył się Bernard
Gerold. A młody człowiek skromnym swem obejściem, idącym jednak w parze z
poczuciem swych zdolności, umiał zachować te względy szefa.
Trzy tygodnie minęło od bytności Bernarda u wujostwa. Pewnego wieczora po
orzezwiającym deszczu letnim, świeżo mianowany nadinżynier zastępując też
chwilowo jednego z chorych dyrektorów, w towarzystwie Wendenburga zmie-
rzał laskiem ku jego willi, po zmarłej żonie nazwanej ,,willa Anna".
Z rozkoszą wchłaniali odświeżone po deszczu powietrze i omawiali rozmaite
sprawy, związane z przedsiębiorstwem. Nagle Wendeobtrg skierował rozmowę
na tory osobiste, pytając:
Mówił pan, że matka niezbyt dobrze się czuje?
Tak, panie radco. Wyglądała bardzo zle. Dlatego prosiłem wuja, by ją skło-
nił do wypoczynku i jakiejś kuracji. Dziś właśnie otrzymałem list od niego, że z
początkiem przyszłego tygodnia wybierze się do niej.
R
L
T
W takim razie będzie w najbliższym naszym sąsiedztwie. Musimy skorzy-
stać z tak szczęśliwej okazji i zaprosimy go do nas, bodaj na parę godzin. Tak
bardzo pragnę poznać pańskiego wuja. Proszę, niech go pan zaprosi najserdecz-
niej.
Tak rozmawiając zbliżali się do willi i już z pewnej odległości zobaczyli dwie
młode panienki, siedzące na tarasie. Spostrzegły nadchodzących i oto dwie pary
ślicznych oczu przywitały ich radosnymi spojrzeniami.
W parę sekund pózniej dwie główki dziewczęce: jasnowłosa i kasztanowa, tu-
liły się do Wendenburga, a także Benarda przywitały najserdeczniej.
Zwłaszcza delikatna jasna blondynka o ogromnych błękitnych oczach dziecka,
z żywą radością podała mu rękę.
Jak ładnie, panie Gerold, że pan przyszedł. Byłybyśmy dziś całkiem same.
Ucałował rycersko jej drobną, białą rączkę.
Nie potrzebuję chyba zapewniać, że zawsze bardzo chętnie przychodzę do
państwa odrzekł uprzejmie.
Następnie zbliżył się do drugiej z pniem. Znacznie wyższa od swej towarzysz-
ki, doskonale zbudowana miała kasztanowe włosy, podnoszące urok ślicznej
twarzy o olśniewającej cerze. Wyraziste oczy o złotych błyskach patrzyły po-
ważnie, z pewnym odcieniem smutku. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest
naturą głębszą i dojrzalszą od dziecinnie pogodnej beztroskiej towarzyszki. Cały
jej wygląd tchnął uduchowieniem.
Mimo czaru młodości w twarzy jej widniała dojrzałość, jaką nadaje tajemne
cierpienie. A Bernard domyślał się, z jakiego zródła ono płynie. Wiedział, że
Ewa w dzieciństwie straciła ojca przed przedwczesną śmierć, a co gorsza stra-
ciła matkę przez jej żądzę życia. Tym goręcej pragnął uczynić ukochaną przezeń
dziewczynę tak szczęśliwą, by z twarzy jej pierzchnął wyraz cierpienia, przeja-
wiający się smutnym spojrzeniem i czymś nieuchwytnym w subtelnej linii ust.
Gdy podszedł do niej, by ją przywitać, wymowne jego oczy na sekundę spotkały
się z jej gorącym, tęsknym spojrzeniem a twarz jej okryła się lekkim rumieńcem.
To nieme porozumienie trwało jedną sekundę, lecz serca obojga towarzyszył
mu żywym biciem. Przywitanie było jednak salonowo poprawne. Ewa szybko
odwróciła głowę i zadała jakieś błahe pytanie Wendenburgowi.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
czasach.
Doskonale. Miałem szczęście. Ot, dzięki paru dobrym pomysłom, wprowa-
dziłem pewne ulepszenia w konstrukcji maszyn. Wenden-burg przykłada do nich
wielką wagę i w ogóle jest ze mnie zadowolony. Dzięki temu jestem od wczoraj
nadinżynierem z pensją, o jakiej nie byłbym marzył w najśmielszych nawet roje-
niach.
Jakże się cieszę, mój drogi! Jak ogromnie się cieszę! wykrzyknął Herbig,
ściskając mu ręce.
Dopuść-że i mnie do słowa przerwała Maria. Ja również mam pewne
prawa do Bernarda czy nie? Otóż serdecznie winszuję powodzenia i życzę,
byś rychło znalazł dobrą kochającą żonę. Na takiem stanowisku możesz sobie już
pozwolić na ożenek.
Dzięki Bogu teraz mogę już sobie pozwolić na to odrzekł Bernard, a
oczy jego rozbłysły.
Chłopcze, mina twoja zdradza, że masz już coś upatrzonego. Gadaj-że, nie-
godziwcze. Jesteś zakochany nieprawdaż? zaśmiał się Herbig.
Tak, zakochany jestem po uszy, ale na zwierzenia musicie jeszcze poczekać.
R
L
T
Oczy Marii rozbłysły.
Dawno już trwa ta miłość?
Od szeregu lat, ciociu Mario. Na razie musisz jednak poskromić swą cieka-
wość.
Gdy mężczyzni zostali sami, Herbig spytał:
Jak długo zostaniesz u nas?
Tylko do jutra, ale w przyszłym miesięcu przyjadę do was na cały tydzień.
Dziś wstąpiłem tylko w przejezdzie. Jeden z dyrektorów zachorował, a Wenden-
burg polecił mi załatwić pewną sprawę w Dreznie. Skorzystałem z tego i wpa-
dłem na godzinkę do matki, by ją osobiście zawiadomić o mojej nominacji.
Na wspomnienie Bettiny cień przemknął po twarzy Herbiga.
Jakże się ona miewa? spytał poważnie.
Twierdzi, że dobrze, ale ja jakoś nie mogę uwierzyć jej zapewnieniom. W
ogóle nie potrafiłem nigdy zrozumieć, co mamę skłoniło do tego życia klasztor-
nego. Była przecież zawsze damą światową, wesołą i żądną życia. I nagle ten
zawód pielęgniarki. A jak się postarzała straszliwie w ciągu tych paru lat! Siwiu-
teńka jak gołąbek, a w oczach ma wyraz tak głębokiego cierpienia, że serce mi
się kraje, gdy o niej myślę. Mam wrażenie, że trawi ją jakaś troska tajemna. Wu-
ju, czy nie mógłbyś mnie objaśnić o co w tym chodzi!
Herbig w zadumie wpatrywał się w kółka dymu ulatujące z papierosa.
Nie mogę ci powiedzieć nic innego, ponad to co ci powiedziałem przed laty.
Matka twoja kochała cię bezgranicznie. Po twoim wyjezdzie cierpiała na melan-
cholię i rozstrój nerwowy. A podczas pobytu w sanatorium postanowiła zostać
siostrą-pielęgniarką, by sobie jakoś wypełnić życie.
To mógłbym ostatecznie zrozumieć. Ale skąd ciągły ten smutek i zgnębie-
nie? Inne siostry, które u niej poznałem, są przecież takie pogodne.
Nastała chwilowa pauza.
Ty rzadko widujesz mamę? podjął znów Bernard.
Rzadko potwierdził Herbig. Trudno mi się wyrwać z fabryki. Ani żo-
nie, ani siostrzeńcowi nie powiedział, że nie widział siostry od czasu jej wyjazdu.
R
L
T
Wuju, czy przy dobrej woli istotnie nie mógłbyś się wyrwać teraz? Stan
mamy mocno mnie niepokoi. Wiem, że zawsze miałeś na ną wielki wpływ. Czy
nie zechciałbyś go użyć teraz i skłonić ją, by się trochę szanowała?
Herbig w zadumie patrzył przez okno. W tejże chwili mały Walter przemknął
w podskokach po ścieżce ogrodowej: okaz radości i zdrowia. Twarz ojca roz-
świetlił wyraz szczęścia. Odetchnął głębolko i spokojnie zwrócił się do sio-
strzeńca.
Dobrze spróbuję się z nią rozmówić. W pierwszej wolnej chwili pojadę
do niej. Może mi się uda to, co nie udało się tobie. Czy jesteś już zadowolony?
Tak, bo cokolwiek ty ujmiesz w swe ręce uda się z pewnością.
Zobaczymy, mój drogi.
* * *
Radca komercjalny Horst Wendenburg był mimo czterdziestu ośmiu lat wciąż
jeszcze bardzo przystojnym człowiekiem. Wytworna smukła postać i lekki chód
nadawały mu wygląd znacznie młodszy. Niesłychanie energiczny i pomysłowy
osobiście kierował swym olbrzymim przedsięborstwem, dobierając sobie zdol-
nych pomocników. Od paru lat największymi jego względami cieszył się Bernard
Gerold. A młody człowiek skromnym swem obejściem, idącym jednak w parze z
poczuciem swych zdolności, umiał zachować te względy szefa.
Trzy tygodnie minęło od bytności Bernarda u wujostwa. Pewnego wieczora po
orzezwiającym deszczu letnim, świeżo mianowany nadinżynier zastępując też
chwilowo jednego z chorych dyrektorów, w towarzystwie Wendenburga zmie-
rzał laskiem ku jego willi, po zmarłej żonie nazwanej ,,willa Anna".
Z rozkoszą wchłaniali odświeżone po deszczu powietrze i omawiali rozmaite
sprawy, związane z przedsiębiorstwem. Nagle Wendeobtrg skierował rozmowę
na tory osobiste, pytając:
Mówił pan, że matka niezbyt dobrze się czuje?
Tak, panie radco. Wyglądała bardzo zle. Dlatego prosiłem wuja, by ją skło-
nił do wypoczynku i jakiejś kuracji. Dziś właśnie otrzymałem list od niego, że z
początkiem przyszłego tygodnia wybierze się do niej.
R
L
T
W takim razie będzie w najbliższym naszym sąsiedztwie. Musimy skorzy-
stać z tak szczęśliwej okazji i zaprosimy go do nas, bodaj na parę godzin. Tak
bardzo pragnę poznać pańskiego wuja. Proszę, niech go pan zaprosi najserdecz-
niej.
Tak rozmawiając zbliżali się do willi i już z pewnej odległości zobaczyli dwie
młode panienki, siedzące na tarasie. Spostrzegły nadchodzących i oto dwie pary
ślicznych oczu przywitały ich radosnymi spojrzeniami.
W parę sekund pózniej dwie główki dziewczęce: jasnowłosa i kasztanowa, tu-
liły się do Wendenburga, a także Benarda przywitały najserdeczniej.
Zwłaszcza delikatna jasna blondynka o ogromnych błękitnych oczach dziecka,
z żywą radością podała mu rękę.
Jak ładnie, panie Gerold, że pan przyszedł. Byłybyśmy dziś całkiem same.
Ucałował rycersko jej drobną, białą rączkę.
Nie potrzebuję chyba zapewniać, że zawsze bardzo chętnie przychodzę do
państwa odrzekł uprzejmie.
Następnie zbliżył się do drugiej z pniem. Znacznie wyższa od swej towarzysz-
ki, doskonale zbudowana miała kasztanowe włosy, podnoszące urok ślicznej
twarzy o olśniewającej cerze. Wyraziste oczy o złotych błyskach patrzyły po-
ważnie, z pewnym odcieniem smutku. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest
naturą głębszą i dojrzalszą od dziecinnie pogodnej beztroskiej towarzyszki. Cały
jej wygląd tchnął uduchowieniem.
Mimo czaru młodości w twarzy jej widniała dojrzałość, jaką nadaje tajemne
cierpienie. A Bernard domyślał się, z jakiego zródła ono płynie. Wiedział, że
Ewa w dzieciństwie straciła ojca przed przedwczesną śmierć, a co gorsza stra-
ciła matkę przez jej żądzę życia. Tym goręcej pragnął uczynić ukochaną przezeń
dziewczynę tak szczęśliwą, by z twarzy jej pierzchnął wyraz cierpienia, przeja-
wiający się smutnym spojrzeniem i czymś nieuchwytnym w subtelnej linii ust.
Gdy podszedł do niej, by ją przywitać, wymowne jego oczy na sekundę spotkały
się z jej gorącym, tęsknym spojrzeniem a twarz jej okryła się lekkim rumieńcem.
To nieme porozumienie trwało jedną sekundę, lecz serca obojga towarzyszył
mu żywym biciem. Przywitanie było jednak salonowo poprawne. Ewa szybko
odwróciła głowę i zadała jakieś błahe pytanie Wendenburgowi.
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]