[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ludzie stawiali w parkach elfy i machających do dzieci Mikołajów, budowali
piękne domy, tworzyli wspaniałe ogrody, miasta, obrazy, muzea. Tworzyli imitacje pięk-
na.
Ona zaś miała przed sobą piękno autentyczne. W najczystszej postaci. Panora-
miczny widok na ciągnące się w oddali grzbiety górskie, jezioro, położoną w dolinie far-
mę, smugę dymu unoszącą się znad komina.
W nocy przestało padać, warstwa miękkiego puchu okrywała świat. Poranne słońce
rozlewało się różowym blaskiem. Ziemia iskrzyła się, jakby leżały na niej miliony ma-
leńkich brylantów. Gałęzie uginały się pod ciężarem śniegu.
Do tego panowała cisza jak makiem zasiał, przerywana jedynie oddechem stojące-
go obok mężczyzny i dochodzącym z chaty trzaskiem płomieni.
Lila objęła się ramionami; nie chciała wracać do środka.
- Czy wydaje mi się, czy dziś jest zimniej niż wczoraj?
- Zawsze jest zimniej, kiedy nie ma chmur.
R
L
T
Nagle spostrzegła szeroki uśmiech na twarzy Brody'ego.
Trącał coś nogą. Skierowała wzrok w dół i zobaczyła sanki, tak stare, że śmiało
mogłyby trafić do sklepu z antykami.
- Zanim ruszymy w drogę, muszę uzupełnić zapas drzewa - powiedział. - A ty so-
bie wypróbuj sanki.
Wcale nie miała ochoty wracać do domu. Wczoraj widok chaty wprawił ją w
przygnębienie, a dziś...
Zrozumiała, że szczęście nie zależy od dóbr materialnych. %7łe setki zamków w
drzwiach nic nie dadzą. Aby czuć się bezpiecznie, trzeba pokonać strach, który trawi nas
od wewnątrz.
%7łe Brody również nie chce opuszczać tego miejsca; pragnie zostać choć kilka
chwil dłużej. Magia w świecie bez magii?
- Chyba bekon się przypala.
Wbiegła do środka. Kiedy obejrzała się za siebie, Brody stał w otwartych drzwiach
oświetlony promieniami słońca, z psem u boku.
I patrzył na nią tak, że zaparło jej dech w piersi.
Godzinę pózniej otarł z czoła pot. Właśnie ściął rosnące za chatą drzewo. Istniało
w tych stronach niepisane prawo: można korzystać z cudzej gościny, ale należy zostawić
więcej, niż się zużyło.
W dawnych czasach nie zawsze tego przestrzegał, o co Ethan miał do niego pre-
tensje. Ethan za jedną zużytą kłodę drewna zostawiał dwie; jeśli wypił dwa kubki gorącej
czekolady, następnym razem przynosił całą paczkę.
Brody zerknął pod nogi. Kiedy skończy, drewna starczy do wiosny. Gdyby nie
miał takiego brata jak Ethan, dziś byłby gorszym człowiekiem.
Przeniósł spojrzenie na Lilę. Po raz kolejny wciągała sanki pod górę. Bu dzielnie
dotrzymywała jej towarzystwa. Najwyrazniej zabawa jeszcze im się nie znudziła.
Zmrużywszy oczy, przyjrzał się psu. Wyprawa po choinkę dobrze Bu zrobiła. Psi-
sko wyraznie odmłodniało: rozgarniało nosem śnieg, skakało, ganiało za wyimagi-
nowanymi wiewiórkami, szczekało na zjeżdżające z górki sanki.
Czasem chorzy ludzie nagle zdrowieją, bez żadnej medycznej przyczyny.
R
L
T
Bu od tygodni nie sprawiała wrażenia tak zdrowej; miała mnóstwo energii, jadła z
apetytem.
Lila zbliżała się zdyszana, lecz promieniejąca radością, jakby po ostatniej nocy
ustąpił strach. Jakby znów była sobą, prawdziwą Lilą Grainger.
Brody podniósł z ziemi siekierę i przeciął na pół wielką kłodę. Czuł na sobie spoj-
rzenie Lili, pełne zachwytu i uznania. Wiedział, że nie powinien kusić losu i popisywać
się przed nią, ale nie mógł się powstrzymać.
- Brody, zjedz ze mną - poprosiła. - Tylko raz, co?
Popatrzył na stos drewna. Potrzebował jeszcze godziny, żeby się ze wszystkim
uporać. Ale nie spieszyło mu się z powrotem do miasteczka.
- No, Brody, proszę...
Nie daj się skusić, powiedział sam do siebie. Po czym odłożył siekierę, przejął od
Lili sanki i wciągnął je na sam szczyt góry.
Usiadł z przodu, kolanami niemal dotykając własnych uszu; Lila zajęła miejsce za
nim i przytuliła się tak mocno, że przez grubą warstwę ubrania czuł bicie jej serca. Ręka-
mi obejmowała go w pasie, głowę wcisnęła między jego łopatki.
I ruszyli! Wiatr szczypał w policzki, pies biegł obok, Lila piszczała ze śmiechu. Po
chwili on też zaczął się śmiać. Znów czuł się młody i beztroski.
Sanki nagle skręciły.
- No widzisz, co zrobiłaś? - zażartował, lądując w śniegu.
- Ale z ciebie rajdowiec. - Dzgnęła go palcem w pierś. %7ładne nie próbowało się
podnieść.
Popatrzył w jej roześmiane oczy, widział radość malującą się na twarzy, i przestał
się bronić. Opuścił gardę. Jakiś wewnętrzny głos wciąż cichutko powtarzał, że on, Brody
Taggert, nie ma prawa być szczęśliwy, kiedy Ethan nie żyje. Ale drugi głos, znacznie
donośniejszy, mówił, że należy cieszyć się życiem, korzystać z chwil szczęścia.
W tym momencie Brody uzmysłowił sobie, że umartwiając się, działałby przeciw-
ko Ethanowi; że brat nie chciałby go widzieć z ponurą miną.
Lila spoglądała na niego wyczekująco. Jeśli ta drobna krucha istota potrafiła stawić
czoło wyzwaniu, on nie będzie gorszy. Jest odważnym człowiekiem. Raz czy dwa razy
R
L
T
wyciągał kierowcę z płonącego wozu, raz czy dwa razy wchodził do ciemnego budynku
za uzbrojonym bandytą, ale dziś potrzebował innej odwagi. Większej.
Objął Lilę w pasie i przekręcił się. Teraz ona leżała na śniegu, a on klęczał nad nią,
tak by jej nie zgnieść, ale i tak, by nie mogła uciec. Chwycił w rękę garść śniegu; część
sypnął Lili w twarz, część na szyję i dekolt. Wyrywała się, śmiejąc się wesoło i błagając
go, by przestał.
Nie posłuchał jej. Przygwozdziwszy ją do ziemi, pochylił się i zaczął zlizywać
śnieg z jej skóry. Lila znieruchomiała. Spoglądała na niego zachęcająco, bardzo głodnym
wzrokiem. Wstał i podciągnął ją na nogi. Koniuszkiem języka oblizała wargi. Po czym
wepchnęła mu w spodnie garść śniegu.
Bawili się jak dzieci. Obrzucali się śnieżkami, uciekali, gonili, przewracali. Robili
w śniegu orły, zjeżdżali na sankach w różnych pozycjach, leżąc, siedząc tyłem, bokiem.
Nawet próbowali na stojąco, niczym na desce surfingowej. Upadali tyle razy, że mieli
śnieg pod kurtką, pod swetrem, w spodniach, w skarpetach.
Całowali się; każdy pocałunek trwał odrobinę dłużej od poprzedniego.
- Zostańmy tu - szepnęła. - Do jutra. W poniedziałki sklep jest zawsze zamknięty.
Brody'ego oczekiwano w pracy dopiero wieczorem. Zawahał się. Wczoraj podjął
słuszną decyzję: lepiej było spędzić noc w chacie, niż brnąć w śnieżycy do miasta. Ale
dziś...
- Jeśli Marla lub Paul zorientowali się, że nie ma cię w domu, będą zaniepokojeni.
- Jestem dorosła! Nie muszę przed nikim się spowiadać.
Pogubiła się. Normalna, trzezwo myśląca Lila wolałaby ciotce i wujowi oszczędzić
zmartwień. Jeszcze jedna noc... Jego też kusiło.
- Wejdzmy do środka - zadecydowała Lila. - Napijemy się gorącej czekolady, wy-
suszymy ubranie i zastanowimy się, co dalej.
Wiedział, że kiedy przekroczą próg, gorąca czekolada będzie ostatnią rzeczą, na
jaką się rzucą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
Ludzie stawiali w parkach elfy i machających do dzieci Mikołajów, budowali
piękne domy, tworzyli wspaniałe ogrody, miasta, obrazy, muzea. Tworzyli imitacje pięk-
na.
Ona zaś miała przed sobą piękno autentyczne. W najczystszej postaci. Panora-
miczny widok na ciągnące się w oddali grzbiety górskie, jezioro, położoną w dolinie far-
mę, smugę dymu unoszącą się znad komina.
W nocy przestało padać, warstwa miękkiego puchu okrywała świat. Poranne słońce
rozlewało się różowym blaskiem. Ziemia iskrzyła się, jakby leżały na niej miliony ma-
leńkich brylantów. Gałęzie uginały się pod ciężarem śniegu.
Do tego panowała cisza jak makiem zasiał, przerywana jedynie oddechem stojące-
go obok mężczyzny i dochodzącym z chaty trzaskiem płomieni.
Lila objęła się ramionami; nie chciała wracać do środka.
- Czy wydaje mi się, czy dziś jest zimniej niż wczoraj?
- Zawsze jest zimniej, kiedy nie ma chmur.
R
L
T
Nagle spostrzegła szeroki uśmiech na twarzy Brody'ego.
Trącał coś nogą. Skierowała wzrok w dół i zobaczyła sanki, tak stare, że śmiało
mogłyby trafić do sklepu z antykami.
- Zanim ruszymy w drogę, muszę uzupełnić zapas drzewa - powiedział. - A ty so-
bie wypróbuj sanki.
Wcale nie miała ochoty wracać do domu. Wczoraj widok chaty wprawił ją w
przygnębienie, a dziś...
Zrozumiała, że szczęście nie zależy od dóbr materialnych. %7łe setki zamków w
drzwiach nic nie dadzą. Aby czuć się bezpiecznie, trzeba pokonać strach, który trawi nas
od wewnątrz.
%7łe Brody również nie chce opuszczać tego miejsca; pragnie zostać choć kilka
chwil dłużej. Magia w świecie bez magii?
- Chyba bekon się przypala.
Wbiegła do środka. Kiedy obejrzała się za siebie, Brody stał w otwartych drzwiach
oświetlony promieniami słońca, z psem u boku.
I patrzył na nią tak, że zaparło jej dech w piersi.
Godzinę pózniej otarł z czoła pot. Właśnie ściął rosnące za chatą drzewo. Istniało
w tych stronach niepisane prawo: można korzystać z cudzej gościny, ale należy zostawić
więcej, niż się zużyło.
W dawnych czasach nie zawsze tego przestrzegał, o co Ethan miał do niego pre-
tensje. Ethan za jedną zużytą kłodę drewna zostawiał dwie; jeśli wypił dwa kubki gorącej
czekolady, następnym razem przynosił całą paczkę.
Brody zerknął pod nogi. Kiedy skończy, drewna starczy do wiosny. Gdyby nie
miał takiego brata jak Ethan, dziś byłby gorszym człowiekiem.
Przeniósł spojrzenie na Lilę. Po raz kolejny wciągała sanki pod górę. Bu dzielnie
dotrzymywała jej towarzystwa. Najwyrazniej zabawa jeszcze im się nie znudziła.
Zmrużywszy oczy, przyjrzał się psu. Wyprawa po choinkę dobrze Bu zrobiła. Psi-
sko wyraznie odmłodniało: rozgarniało nosem śnieg, skakało, ganiało za wyimagi-
nowanymi wiewiórkami, szczekało na zjeżdżające z górki sanki.
Czasem chorzy ludzie nagle zdrowieją, bez żadnej medycznej przyczyny.
R
L
T
Bu od tygodni nie sprawiała wrażenia tak zdrowej; miała mnóstwo energii, jadła z
apetytem.
Lila zbliżała się zdyszana, lecz promieniejąca radością, jakby po ostatniej nocy
ustąpił strach. Jakby znów była sobą, prawdziwą Lilą Grainger.
Brody podniósł z ziemi siekierę i przeciął na pół wielką kłodę. Czuł na sobie spoj-
rzenie Lili, pełne zachwytu i uznania. Wiedział, że nie powinien kusić losu i popisywać
się przed nią, ale nie mógł się powstrzymać.
- Brody, zjedz ze mną - poprosiła. - Tylko raz, co?
Popatrzył na stos drewna. Potrzebował jeszcze godziny, żeby się ze wszystkim
uporać. Ale nie spieszyło mu się z powrotem do miasteczka.
- No, Brody, proszę...
Nie daj się skusić, powiedział sam do siebie. Po czym odłożył siekierę, przejął od
Lili sanki i wciągnął je na sam szczyt góry.
Usiadł z przodu, kolanami niemal dotykając własnych uszu; Lila zajęła miejsce za
nim i przytuliła się tak mocno, że przez grubą warstwę ubrania czuł bicie jej serca. Ręka-
mi obejmowała go w pasie, głowę wcisnęła między jego łopatki.
I ruszyli! Wiatr szczypał w policzki, pies biegł obok, Lila piszczała ze śmiechu. Po
chwili on też zaczął się śmiać. Znów czuł się młody i beztroski.
Sanki nagle skręciły.
- No widzisz, co zrobiłaś? - zażartował, lądując w śniegu.
- Ale z ciebie rajdowiec. - Dzgnęła go palcem w pierś. %7ładne nie próbowało się
podnieść.
Popatrzył w jej roześmiane oczy, widział radość malującą się na twarzy, i przestał
się bronić. Opuścił gardę. Jakiś wewnętrzny głos wciąż cichutko powtarzał, że on, Brody
Taggert, nie ma prawa być szczęśliwy, kiedy Ethan nie żyje. Ale drugi głos, znacznie
donośniejszy, mówił, że należy cieszyć się życiem, korzystać z chwil szczęścia.
W tym momencie Brody uzmysłowił sobie, że umartwiając się, działałby przeciw-
ko Ethanowi; że brat nie chciałby go widzieć z ponurą miną.
Lila spoglądała na niego wyczekująco. Jeśli ta drobna krucha istota potrafiła stawić
czoło wyzwaniu, on nie będzie gorszy. Jest odważnym człowiekiem. Raz czy dwa razy
R
L
T
wyciągał kierowcę z płonącego wozu, raz czy dwa razy wchodził do ciemnego budynku
za uzbrojonym bandytą, ale dziś potrzebował innej odwagi. Większej.
Objął Lilę w pasie i przekręcił się. Teraz ona leżała na śniegu, a on klęczał nad nią,
tak by jej nie zgnieść, ale i tak, by nie mogła uciec. Chwycił w rękę garść śniegu; część
sypnął Lili w twarz, część na szyję i dekolt. Wyrywała się, śmiejąc się wesoło i błagając
go, by przestał.
Nie posłuchał jej. Przygwozdziwszy ją do ziemi, pochylił się i zaczął zlizywać
śnieg z jej skóry. Lila znieruchomiała. Spoglądała na niego zachęcająco, bardzo głodnym
wzrokiem. Wstał i podciągnął ją na nogi. Koniuszkiem języka oblizała wargi. Po czym
wepchnęła mu w spodnie garść śniegu.
Bawili się jak dzieci. Obrzucali się śnieżkami, uciekali, gonili, przewracali. Robili
w śniegu orły, zjeżdżali na sankach w różnych pozycjach, leżąc, siedząc tyłem, bokiem.
Nawet próbowali na stojąco, niczym na desce surfingowej. Upadali tyle razy, że mieli
śnieg pod kurtką, pod swetrem, w spodniach, w skarpetach.
Całowali się; każdy pocałunek trwał odrobinę dłużej od poprzedniego.
- Zostańmy tu - szepnęła. - Do jutra. W poniedziałki sklep jest zawsze zamknięty.
Brody'ego oczekiwano w pracy dopiero wieczorem. Zawahał się. Wczoraj podjął
słuszną decyzję: lepiej było spędzić noc w chacie, niż brnąć w śnieżycy do miasta. Ale
dziś...
- Jeśli Marla lub Paul zorientowali się, że nie ma cię w domu, będą zaniepokojeni.
- Jestem dorosła! Nie muszę przed nikim się spowiadać.
Pogubiła się. Normalna, trzezwo myśląca Lila wolałaby ciotce i wujowi oszczędzić
zmartwień. Jeszcze jedna noc... Jego też kusiło.
- Wejdzmy do środka - zadecydowała Lila. - Napijemy się gorącej czekolady, wy-
suszymy ubranie i zastanowimy się, co dalej.
Wiedział, że kiedy przekroczą próg, gorąca czekolada będzie ostatnią rzeczą, na
jaką się rzucą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]