[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaczął malować portret. Wymyślił ju\ dla niego tytuł: Zakochana kobieta.
IV
Codziennie, gdy automaty na wie\y zegarowej wybijały piąte uderzenie, Mateusz Kolumb
wspinał się po siedmiu stopniach, które prowadziły do atrium burdelu przy ulicy Bocciari.
Wchodził do sypialni Mony, kładł dziesięć dukatów na nocnym stoliku, nie zdejmując nawet
płaszcza, rozstawiał sztalugi i mówił Monie, \e ją kocha. Mówił, \e choć ona sama nie chce tego
przyznać, w jej oczach mo\na dostrzec miłość. Między jednym a drugim pociągnięciem pędzla
błagał, by opuściła burdel i wyjechała razem z nim, Mateuszem, na drugą stronę Monte Veldo, do
Padwy. Mówił, \e on te\ jest gotów porzucić swą celę na uniwersytecie. Mona Sofia le\ała na
łó\ku, a czubki jej nagich piersi były twarde jak migdały i gładkie niczym płatki frezji. Nie
spuszczała wzroku z zegara na wie\y naprzeciwko okna. Gdy w końcu rozlegało się pierwsze z
sześciu uderzeń, patrzyła na mę\czyznę oczami pełnymi złośliwości.
- Twój czas się skończył - mówiła i szła w stronę toaletki.
Codziennie o piątej po południu, gdy cienie rzucane przez obie kolumny świętego
Teodoryka i przez skrzydlatego lwa łączyły się w jeden skośny pas przecinający plac Zwiętego
Marka, anatom przychodził do burdelu ze sztalugami, płótnem i farbami. Kładł dziesięć dukatów
na nocnym stoliku i nawet nie zdejmował lucco. Podczas gdy mieszał kolory na palecie, mówił
Monie, \e ją kocha; \e ona równie\ kocha jego i niech nie przeczy, bo on umie rozpoznać ów
moment, kiedy miłość pojawia się w spojrzeniu. Mówił, \e takiego piękna nie potrafiłaby
naśladować nawet ręka boskiego artysty i \e jeśli właścicielka będzie się krzywić na ich
mał\eństwo, on jej zapłaci wszystkimi pieniędzmi, jakie posiada; \e przecie\ zawsze Mona Sofia
mo\e porzucić ten nędzny lupanar; \e przecie\ mogą wyjechać do Cremony, do rodzinnego domu
Mateusza. Tymczasem zdawało się, \e Mona Sofia w ogóle go nie słucha; przesuwała dłońmi po
swoich gładkich, jędrnych i jakby toczonych z drewna udach i czekała na pierwsze z sześciu
uderzeń zegara, które obwieści, \e czas jej klienta się skończył.
Codziennie, dokładnie o piątej po południu, kiedy woda kanału coraz wy\ej podchodziła po
stopniach, Mateusz Kolumb pojawiał się w burdelu przy ulicy Bocciari opodal Trójcy Zwiętej. Nie
zdejmował nawet z głowy beretu, tylko kładł dziesięć dukatów na nocnym stoliku, rozstawiał
sztalugi i mówił Monie, \e ją kocha, \e mogą razem uciec na drugą stronę Monte Veldo, a jeśli
będzie trzeba - nawet na drugą stronę Morza Zródziemnego. Mona Sofia, bez słowa, pogrą\ona w
cynicznym i złośliwym milczeniu, wkładała koniec warkocza między uda, pieściła dłońmi czubki
swoich piersi i nie fatygowała się nawet, by spojrzeć, jak postępuje praca nad portretem. Nie
spuszczała wzroku z zegara na wie\y, czekając, a\ z pierwszym uderzeniem będzie mogła wyrzec
jedyne słowa, do jakich zdawała się zdolna:
- Twój czas się skończył.
Codziennie o piątej po południu, gdy słońce było ledwie letnią iluzją dziesięciokrotnie
pomno\oną na kopułach bazyliki Zwiętego Marka, anatom, z całym swoim brzemieniem toreb,
lederwerków i upokorzenia, kładł dziesięć dukatów na nocnym stoliku i wśród cierpkiego zapachu
farb i cudzej rozkoszy mówił Monie Sofii, \e ją kocha, \e jest gotów sprzedać wszystko, co ma, i ją
wykupić, a potem uciekną na drugi brzeg Morza Zródziemnego lub jeśli trzeba - do nowych krajów
po drugiej stronie Atlantyku. Mona Sofia milczała, jakgdyby nikogo oprócz niej w tej sypialni nie
było, gładziła papugę drzemiącą na jej ramieniu i czekała, a\ wreszcie poruszą się automaty na
wie\y zegarowej. Wtedy mówiła z oczyma pełnymi zmysłowej złośliwości:
- Twój czas się skończył.
Przez cały okres swego pobytu w Wenecji, codziennie o piątej po południu anatom
przychodził do burdelu przy ulicy Bocciari obok Trójcy Zwiętej i mówił Monie Sofii, \e ją kocha.
Wreszcie portret był gotów: ostatnie pociągnięcie pędzla i ostatnie dziesięć dukatów. Czas
Mateusza Kolumba w Wenecji ju\ się skończył.
Upokorzony, bez pieniędzy, ze złamanym sercem i mogąc liczyć tylko na towarzystwo
swego kruka Leonardina, Mateusz Kolumb wrócił do Padwy. Odtąd miał jeden cel w \yciu.
Na korzennym szlaku
I
Odkąd Mateusz Kolumb powrócił do Padwy, większą część czasu spędzał zamknięty w
swej celi. Wychodził tylko wtedy, gdy musiał: na obowiązkową mszę albo do auli na wykład z
anatomii. Ukradkowe wizyty w kostnicy stawały się coraz rzadsze, a\ wreszcie całkiem się
skończyły. Mateusz Kolumb przestał się w ogóle interesować trupami. Całymi dniami
przesiadywał w swej celi i wertował stare traktaty o farmacji, z których się uczył, kiedy był na
studiach. Czasem szedł do lasu przy opactwie; lecz ju\ nie szukał w nim świe\ej padliny, którą mu
wskazywał jego Leonardino; nagle anatom zmienił się z drapie\nika w nieszkodliwe i roślino\erne
zwierzę. Stał się farmaceutą. Znosił do swojej celi worki pełne najrozmaitszych ziół, które pózniej
\mudnie przebierał i mieszał, po czym sporządzał z nich wywary.
Badał właściwości mandragory i belladony, cykuty i selera: po kolei wypróbowywał ich
działanie na ró\ne narządy człowieka. Była to niebezpieczna praca, bo granica między farmacją a
czarną magią pozostawała wcią\ niewyrazna. Belladona przyciągała uwagę zarówno lekarzy, jak i
czarowników. Staro\ytni Grecy nadali jej nazwę atropa - niezmienna - i uwa\ali, \e jest władna
związać i przerwać nić \ycia. Znali ją równie\ Włosi; florenckie damy u\ywały soku tej rośliny do
rozszerzania zrenic, przez co ich oczy stawały się rozmarzone, a one same - za cenę mniej lub [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl