[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy mówiła dalej. - Nie mogła tego znieść. Powiedziała, że to dowód, że nam się w głowach
poprzewracało. Dodała, że jestem rozpieszczona i że dostaję wszystko pod nos.
- I co ty na to?
- Spytałam, czy z tego powodu ona dostała mniej. Czy jej coś zabrałam.
Elizabeth miała ochotę zwrócić Ane uwagę, że nie powinna tak zadzierać nosa, ale milczała. W końcu
to przyjaciółka zachowała się niegrzecznie. Dlaczego Ane nie miałaby się bronić?
- Przyznała, że niczego jej nie zabrałam - mówiła da-
37
lej Ane. - Ale że wokół nas we wsi jest wielu ludzi, którzy głodują i że raczej powinniśmy na nich
wydać nasze pieniądze.
Ane wróciła do szczotkowania konia. Jej ruchy były długie i powolne.
- Przypomniałam jej, że ty ciągle opiekujesz się biednymi i spytałam, ile ona dała od siebie. Wtedy po
prostu prychnęła i rzekła, że ci, co mają dużo, zawsze chcą mieć więcej.
Elizabeth poczuła, że ogarnia ją gniew. Ile razy sama doświadczyła ludzkiej zazdrości? Czyżby teraz
ta zawiść miała przejść na Ane? Czy ludzie nigdy nie dadzą im spokoju?
- Powiedziałam też, że ona posiada dużo więcej niż biedacy ze wsi. Dlaczego więc nie rozda im tego,
co ma, żeby się z nimi zrównać.
- Nie przejmuj się tym, moja Ane. - Elizabeth pogładziła ją po warkoczu zwisającym w dół pleców. Po
konfirmacji Ane już nie splatała włosów w dwa warkocze, tylko w jeden gruby.
- Nie potrafię się nie przejmować! - Ane pochyliła się, oparła się barkiem o bok konia, tak że podniósł
nogę. Szybko usunęła drobne kamyki z kopyta i zestawiła nogę z powrotem na ziemię. - Nie znoszę
takiej zazdrości. A ona jest niby moją przyjaciółką! Boże, jak ja żałuję wszystkiego, z czego się jej
zwierzyłam. A tyle razy stawałam w jej obronie, chroniłam ją, a nawet pobiłam chłopaka, który jej
dokuczał, gdy byłyśmy małe. I mam teraz podziękowanie, tylko dlatego, że dostałam konia na włas-
ność! Nie zrozum mnie zle, mamo, cieszę się z tego prezentu, ale dlaczego ona mi go żałuje?
- Wiem, że jest ci przykro - próbowała ją pocieszyć Elizabeth. - Ale z czasem znajdziesz innych
przyjaciół, którzy będą cię cenić za to, kim jesteś, a nie za to, co posiadasz. Będą rozumieli, że jesteś
taką samą dziewczyną. Dbaj o nich, bo tylko po tym poznaje się prawdziwych przyjaciół.
41
Ane sprawdziła pozostałe kopyta klaczy i zaczęła bezwiednie czesać jej ogon.
- Może masz rację - przyznała. Puściła koński ogon i wyjrzała za drzwi do obory. - Dostałam od Jensa
dwa prezenty na konfirmację.
- Coś jeszcze oprócz srebrnej łyżki? - spytała Elizabeth, udając, że o niczym nie wie. Nie chciała się
przyznać, że podsłuchiwała.
- Tak, jego Biblię. - Ane przeniosła wzrok na matkę. -Powiedział, że przechowywałaś ją, kiedy był na
zimowych połowach.
- Tak, miałam ją przez wszystkie te lata, gdy przebywał na Wyspie Topielca i w Kabelvaag. To miło z
jego strony, że teraz dał ją tobie. Kiedy mieszkaliśmy razem, mówił, że kiedyś ta Biblia będzie twoja.
Ane roześmiała się.
- No i obiecałam mu, że jednak wyjdę za mąż, tak, by mogły ją odziedziczyć następne pokolenia.
Elizabeth przytuliła córkę.
- Jesteś niezwykła, Ane.
W tej samej chwili usłyszały tętent końskich kopyt i zobaczyły, że ktoś kłusem wjeżdża na
dziedziniec.
- Przyjechał doktor - zauważyła Ane i wyswobodziła się z objęć rnatki.
Torstein zeskoczył z konia, a potem wyciągnął rękę i przywitał się.
- Cudowna pogoda, prawda? - zagadnął i uśmiechnął się.
- Tak, nie możemy narzekać - odparła Elizabeth. - Może wejdziemy do środka? Zawiadomię
mężczyzn, że jesteś. Są w polu.
- Widziałem. Nie, proszę ich nie wołać, wpadłem tylko na chwilę. Nie trzeba ich niepokoić.
Elizabeth domyśliła się, po co przyjechał, i poczuła mrowienie ze zdenerwowania.
- Chodzi o Linę - wyjaśnił doktor. - Dostałem odpo-
39
wiedz od lekarzy w Danii. Będzie mogła wyjechać za tydzień, licząc od dziś.
- Za tydzień - bąknęła Elizabeth, przyglądając się Torsteinowi. Nagle zapragnęła, żeby powiedział za
miesiąc".
- Tak, w czwartek za tydzień. Przyjadę i zabiorę ją.
- Co będzie potrzebowała na taką podróż? Doktor wzruszył ramionami.
- To, co zwykle: ubrania, przybory do mycia, do pisania... to, co kobiety zazwyczaj zabierają w
podróż.
W podróż, powtórzyła w duchu Elizabeth. Powiedział to tak, jakby chodziło o zwykły wyjazd do
krewnych.
Maria i Helenę wyszły na schody. Helenę trzymała Signe na biodrze. Dziewczynka miała chustkę na
głowie i wyglądała jak mała gospodyni, przyszło na myśl Elizabeth.
- Postaram się, żeby Lina dostała na drogę wszystko co potrzeba - rzekła zmęczona. - A co z opłatą?
- Załatwiłem to z Kristianem, więc proszę, nie martw się. I mogę obiecać, że Linie będzie dobrze tam
na południu. Potrzebuje dużo odpoczynku, a poza tym opuści dom i wejdzie w zupełnie nowe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
kiedy mówiła dalej. - Nie mogła tego znieść. Powiedziała, że to dowód, że nam się w głowach
poprzewracało. Dodała, że jestem rozpieszczona i że dostaję wszystko pod nos.
- I co ty na to?
- Spytałam, czy z tego powodu ona dostała mniej. Czy jej coś zabrałam.
Elizabeth miała ochotę zwrócić Ane uwagę, że nie powinna tak zadzierać nosa, ale milczała. W końcu
to przyjaciółka zachowała się niegrzecznie. Dlaczego Ane nie miałaby się bronić?
- Przyznała, że niczego jej nie zabrałam - mówiła da-
37
lej Ane. - Ale że wokół nas we wsi jest wielu ludzi, którzy głodują i że raczej powinniśmy na nich
wydać nasze pieniądze.
Ane wróciła do szczotkowania konia. Jej ruchy były długie i powolne.
- Przypomniałam jej, że ty ciągle opiekujesz się biednymi i spytałam, ile ona dała od siebie. Wtedy po
prostu prychnęła i rzekła, że ci, co mają dużo, zawsze chcą mieć więcej.
Elizabeth poczuła, że ogarnia ją gniew. Ile razy sama doświadczyła ludzkiej zazdrości? Czyżby teraz
ta zawiść miała przejść na Ane? Czy ludzie nigdy nie dadzą im spokoju?
- Powiedziałam też, że ona posiada dużo więcej niż biedacy ze wsi. Dlaczego więc nie rozda im tego,
co ma, żeby się z nimi zrównać.
- Nie przejmuj się tym, moja Ane. - Elizabeth pogładziła ją po warkoczu zwisającym w dół pleców. Po
konfirmacji Ane już nie splatała włosów w dwa warkocze, tylko w jeden gruby.
- Nie potrafię się nie przejmować! - Ane pochyliła się, oparła się barkiem o bok konia, tak że podniósł
nogę. Szybko usunęła drobne kamyki z kopyta i zestawiła nogę z powrotem na ziemię. - Nie znoszę
takiej zazdrości. A ona jest niby moją przyjaciółką! Boże, jak ja żałuję wszystkiego, z czego się jej
zwierzyłam. A tyle razy stawałam w jej obronie, chroniłam ją, a nawet pobiłam chłopaka, który jej
dokuczał, gdy byłyśmy małe. I mam teraz podziękowanie, tylko dlatego, że dostałam konia na włas-
ność! Nie zrozum mnie zle, mamo, cieszę się z tego prezentu, ale dlaczego ona mi go żałuje?
- Wiem, że jest ci przykro - próbowała ją pocieszyć Elizabeth. - Ale z czasem znajdziesz innych
przyjaciół, którzy będą cię cenić za to, kim jesteś, a nie za to, co posiadasz. Będą rozumieli, że jesteś
taką samą dziewczyną. Dbaj o nich, bo tylko po tym poznaje się prawdziwych przyjaciół.
41
Ane sprawdziła pozostałe kopyta klaczy i zaczęła bezwiednie czesać jej ogon.
- Może masz rację - przyznała. Puściła koński ogon i wyjrzała za drzwi do obory. - Dostałam od Jensa
dwa prezenty na konfirmację.
- Coś jeszcze oprócz srebrnej łyżki? - spytała Elizabeth, udając, że o niczym nie wie. Nie chciała się
przyznać, że podsłuchiwała.
- Tak, jego Biblię. - Ane przeniosła wzrok na matkę. -Powiedział, że przechowywałaś ją, kiedy był na
zimowych połowach.
- Tak, miałam ją przez wszystkie te lata, gdy przebywał na Wyspie Topielca i w Kabelvaag. To miło z
jego strony, że teraz dał ją tobie. Kiedy mieszkaliśmy razem, mówił, że kiedyś ta Biblia będzie twoja.
Ane roześmiała się.
- No i obiecałam mu, że jednak wyjdę za mąż, tak, by mogły ją odziedziczyć następne pokolenia.
Elizabeth przytuliła córkę.
- Jesteś niezwykła, Ane.
W tej samej chwili usłyszały tętent końskich kopyt i zobaczyły, że ktoś kłusem wjeżdża na
dziedziniec.
- Przyjechał doktor - zauważyła Ane i wyswobodziła się z objęć rnatki.
Torstein zeskoczył z konia, a potem wyciągnął rękę i przywitał się.
- Cudowna pogoda, prawda? - zagadnął i uśmiechnął się.
- Tak, nie możemy narzekać - odparła Elizabeth. - Może wejdziemy do środka? Zawiadomię
mężczyzn, że jesteś. Są w polu.
- Widziałem. Nie, proszę ich nie wołać, wpadłem tylko na chwilę. Nie trzeba ich niepokoić.
Elizabeth domyśliła się, po co przyjechał, i poczuła mrowienie ze zdenerwowania.
- Chodzi o Linę - wyjaśnił doktor. - Dostałem odpo-
39
wiedz od lekarzy w Danii. Będzie mogła wyjechać za tydzień, licząc od dziś.
- Za tydzień - bąknęła Elizabeth, przyglądając się Torsteinowi. Nagle zapragnęła, żeby powiedział za
miesiąc".
- Tak, w czwartek za tydzień. Przyjadę i zabiorę ją.
- Co będzie potrzebowała na taką podróż? Doktor wzruszył ramionami.
- To, co zwykle: ubrania, przybory do mycia, do pisania... to, co kobiety zazwyczaj zabierają w
podróż.
W podróż, powtórzyła w duchu Elizabeth. Powiedział to tak, jakby chodziło o zwykły wyjazd do
krewnych.
Maria i Helenę wyszły na schody. Helenę trzymała Signe na biodrze. Dziewczynka miała chustkę na
głowie i wyglądała jak mała gospodyni, przyszło na myśl Elizabeth.
- Postaram się, żeby Lina dostała na drogę wszystko co potrzeba - rzekła zmęczona. - A co z opłatą?
- Załatwiłem to z Kristianem, więc proszę, nie martw się. I mogę obiecać, że Linie będzie dobrze tam
na południu. Potrzebuje dużo odpoczynku, a poza tym opuści dom i wejdzie w zupełnie nowe [ Pobierz całość w formacie PDF ]