[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie z tym czerepem. Mało jest czaszek, które są w
stanie wytrzymać ciśnienie prawdziwego zła. To wymaga siły
charakteru. Ten osobnik jest zwykłym bandziorkiem.
- Niech już będzie pod psem.
Wymanikiurowane palce Myishiego wystukały coś na
klawiszach pilota.
- Dzięki psim genom da się z niego zrobić
pierwszorzędnego robota. Raz wprawiony w ruch, będzie
działał tak długo, aż wykona zadanie lub wyczerpie się jego
energia.
Myishi nacisnął polecenie wyślij . Gdy tylko bajty
zaczęły płynąć przez szpilę do jego mózgu, ciało Beka
poruszyło się.
47
- Właściwie, czemu ten pośpiech? Masz dla niego jakąś
robotę?
- Będzie moim nowym łowcą dusz - odparł Belzebub, a
oczy mu rozbłysły. - Odzyska pewną straconą duszyczkę...
Myishi pogładził się po swej koziej bródce,
zminiaturyzowanej wersji diabelskiej brody.
- W takim razie lepiej jeszcze go trochę podkręcę. Kilka
centymetrów sześciennych płynnego koncentratu z duszy
bezpośrednio do kory i chłopak... raczej... człekopies będzie
funkcjonować jak szwajcarski zegarek.
- Nie możesz usunąć tego psa?
- Nie, Belzebubie. System by tego nie wytrzymał.
System! Belzebub był pewien, że Myishi używa
fachowego żargonu po to, żeby mu zamącić w głowie. I
trzeba przyznać, że miał rację.
- System i mózg. To tak jakby używając łyżki, próbować
usunąć sól z wodnego roztworu. - Myishi nie krył
protekcjonalnego tonu.
- Ile to może potrwać?
- Dzień, dwa... - Myishi wzruszył niedbale ramionami.
Belzebub miał już dość tej nonszalancji. Nie mógł sobie
pozwolić na unicestwienie programisty, lecz mógł mu
uprzykrzyć egzystencję.
Odczekał więc, aż jego widły odpowiednio się naładują, i
wypalił z nich prosto w siedzenie Myishiego.
48
Programista skoczył w górę na wysokość, której nie
powstydziłby się żaden mistrz olimpijski.
- Potrzebuję go za dwie godziny! Jeśli nie będzie gotów,
przygotuj się na drugi taki ładunek. Potem na kolejne.
Myishi, któremu policzki wydęły się od tłumionego
krzyku, przytaknął. A Belzebub, odzyskawszy dobry humor,
uśmiechnął się.
- Zwietnie. Cieszę się, że się rozumiemy.
Ruszył ku wyjściu, a fałdy jego płaszcza zawirowały
wokół kostek.
- I jeszcze jedno - przypomniał sobie.
- Słucham, Belzebubie.
- Jak skończysz, nie zapomnij przykryć mózgu czaszką.
ROZDZIAA CZWARTY
NIEPROSZENI
GOZCIE
Ból w nodze zapowiadał deszcz. Będzie padać. Lowrie
nie miał wątpliwości. Choć od dnia, kiedy ten potworny
kundel odgryzł mu kawał łydki, minęły dwa lata, noga się nie
goiła. Co więcej, nie zagoi się już nigdy. Lekarze orzekli, że
Lowrie będzie utykać do końca życia. Zaśmiał się zgryzliwie.
Do końca życia. Dobre sobie.
Zapalił grube, śmierdzące cygaro. Znów zaczął palić. Bo
niby dlaczego miałby sobie odmawiać? Nikomu to nie
przeszkadza, a jemu nikotyna i tak już nie zaszkodzi.
Nie zawsze tak było - beznadziejnie i ponuro. Ale teraz...
cóż, wszystko się zmieniło. A zaczęło się to tej nocy dwa lata
temu, kiedy ocknął się na ziemi w kałuży krwi. Wtedy po raz
pierwszy dotarło do niego, że umrze, choć może jeszcze nie
tym razem. Zrozumiał jednak, że czeka go to nieuchronnie.
Stracił zainteresowanie życiem. Bo i po co? Perspektywa
nieba? Bzdury. Skoro nie ma sprawiedliwości na Ziemi, skąd
50
pewność, że ją znajdzie, gdy go zakopią w ziemi. Więc
dlaczego miałby się wysilać? Czy warto być dobrym? Lowrie
nie umiał jeszcze odpowiedzieć na to pytanie. Póki nie znał
odpowiedzi, mało co miało sens.
Gdy znudziło go wyglądanie przez okno, postanowił
obejrzeć telewizję. Telewizję popołudniową. Zajęcie tych,
którzy nie mają już żadnych innych zajęć. Po obejrzeniu
programu o malowaniu akwarelami i zapoznaniu się z
propozycjami kącika kulinarnego doszedł do wniosku, że nie
jest z nim jeszcze tak zle, i wyłączył aparat. Pójdzie do
ogródka. Wyrwie kilka chwastów.
Ale noga jak zwykle miała rację. Po chwili na maleńki
skrawek ziemi, który władze dzielnicy optymistycznie
nazwały terenem zielonym , spadły pierwsze krople
deszczu. Lowrie westchnął. Czy wszystko musi iść jak po
grudzie? Gdzie się podział ten beztroski, dziarski mężczyzna,
którym był kiedyś? Co się stało z jego życiem?
Roztrząsał te pytania tyle razy, że w końcu wyłuskał ze
swej przeszłości kilka najważniejszych momentów, w
których, mając do wyboru różne drogi, zawsze decydował się
na najgorszą. Była to litania błędów. Lista tego, co można
było, powinno się było i trzeba było. Rozpamiętywanie
minionych zdarzeń nie prowadziło jednak do
konstruktywnych wniosków. Przeszłości i tak nie da się już
zmienić. Przyłożył rękę do piersi i poczuł bicie serca. Na
wszystko było już za pózno.
51
Jak wypełnić ten ciągnący się w nieskończoność dzień?
Zażyć lekarstwo? Pokuśtykać do kiosku? Czy może - szczyt [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
- Nie z tym czerepem. Mało jest czaszek, które są w
stanie wytrzymać ciśnienie prawdziwego zła. To wymaga siły
charakteru. Ten osobnik jest zwykłym bandziorkiem.
- Niech już będzie pod psem.
Wymanikiurowane palce Myishiego wystukały coś na
klawiszach pilota.
- Dzięki psim genom da się z niego zrobić
pierwszorzędnego robota. Raz wprawiony w ruch, będzie
działał tak długo, aż wykona zadanie lub wyczerpie się jego
energia.
Myishi nacisnął polecenie wyślij . Gdy tylko bajty
zaczęły płynąć przez szpilę do jego mózgu, ciało Beka
poruszyło się.
47
- Właściwie, czemu ten pośpiech? Masz dla niego jakąś
robotę?
- Będzie moim nowym łowcą dusz - odparł Belzebub, a
oczy mu rozbłysły. - Odzyska pewną straconą duszyczkę...
Myishi pogładził się po swej koziej bródce,
zminiaturyzowanej wersji diabelskiej brody.
- W takim razie lepiej jeszcze go trochę podkręcę. Kilka
centymetrów sześciennych płynnego koncentratu z duszy
bezpośrednio do kory i chłopak... raczej... człekopies będzie
funkcjonować jak szwajcarski zegarek.
- Nie możesz usunąć tego psa?
- Nie, Belzebubie. System by tego nie wytrzymał.
System! Belzebub był pewien, że Myishi używa
fachowego żargonu po to, żeby mu zamącić w głowie. I
trzeba przyznać, że miał rację.
- System i mózg. To tak jakby używając łyżki, próbować
usunąć sól z wodnego roztworu. - Myishi nie krył
protekcjonalnego tonu.
- Ile to może potrwać?
- Dzień, dwa... - Myishi wzruszył niedbale ramionami.
Belzebub miał już dość tej nonszalancji. Nie mógł sobie
pozwolić na unicestwienie programisty, lecz mógł mu
uprzykrzyć egzystencję.
Odczekał więc, aż jego widły odpowiednio się naładują, i
wypalił z nich prosto w siedzenie Myishiego.
48
Programista skoczył w górę na wysokość, której nie
powstydziłby się żaden mistrz olimpijski.
- Potrzebuję go za dwie godziny! Jeśli nie będzie gotów,
przygotuj się na drugi taki ładunek. Potem na kolejne.
Myishi, któremu policzki wydęły się od tłumionego
krzyku, przytaknął. A Belzebub, odzyskawszy dobry humor,
uśmiechnął się.
- Zwietnie. Cieszę się, że się rozumiemy.
Ruszył ku wyjściu, a fałdy jego płaszcza zawirowały
wokół kostek.
- I jeszcze jedno - przypomniał sobie.
- Słucham, Belzebubie.
- Jak skończysz, nie zapomnij przykryć mózgu czaszką.
ROZDZIAA CZWARTY
NIEPROSZENI
GOZCIE
Ból w nodze zapowiadał deszcz. Będzie padać. Lowrie
nie miał wątpliwości. Choć od dnia, kiedy ten potworny
kundel odgryzł mu kawał łydki, minęły dwa lata, noga się nie
goiła. Co więcej, nie zagoi się już nigdy. Lekarze orzekli, że
Lowrie będzie utykać do końca życia. Zaśmiał się zgryzliwie.
Do końca życia. Dobre sobie.
Zapalił grube, śmierdzące cygaro. Znów zaczął palić. Bo
niby dlaczego miałby sobie odmawiać? Nikomu to nie
przeszkadza, a jemu nikotyna i tak już nie zaszkodzi.
Nie zawsze tak było - beznadziejnie i ponuro. Ale teraz...
cóż, wszystko się zmieniło. A zaczęło się to tej nocy dwa lata
temu, kiedy ocknął się na ziemi w kałuży krwi. Wtedy po raz
pierwszy dotarło do niego, że umrze, choć może jeszcze nie
tym razem. Zrozumiał jednak, że czeka go to nieuchronnie.
Stracił zainteresowanie życiem. Bo i po co? Perspektywa
nieba? Bzdury. Skoro nie ma sprawiedliwości na Ziemi, skąd
50
pewność, że ją znajdzie, gdy go zakopią w ziemi. Więc
dlaczego miałby się wysilać? Czy warto być dobrym? Lowrie
nie umiał jeszcze odpowiedzieć na to pytanie. Póki nie znał
odpowiedzi, mało co miało sens.
Gdy znudziło go wyglądanie przez okno, postanowił
obejrzeć telewizję. Telewizję popołudniową. Zajęcie tych,
którzy nie mają już żadnych innych zajęć. Po obejrzeniu
programu o malowaniu akwarelami i zapoznaniu się z
propozycjami kącika kulinarnego doszedł do wniosku, że nie
jest z nim jeszcze tak zle, i wyłączył aparat. Pójdzie do
ogródka. Wyrwie kilka chwastów.
Ale noga jak zwykle miała rację. Po chwili na maleńki
skrawek ziemi, który władze dzielnicy optymistycznie
nazwały terenem zielonym , spadły pierwsze krople
deszczu. Lowrie westchnął. Czy wszystko musi iść jak po
grudzie? Gdzie się podział ten beztroski, dziarski mężczyzna,
którym był kiedyś? Co się stało z jego życiem?
Roztrząsał te pytania tyle razy, że w końcu wyłuskał ze
swej przeszłości kilka najważniejszych momentów, w
których, mając do wyboru różne drogi, zawsze decydował się
na najgorszą. Była to litania błędów. Lista tego, co można
było, powinno się było i trzeba było. Rozpamiętywanie
minionych zdarzeń nie prowadziło jednak do
konstruktywnych wniosków. Przeszłości i tak nie da się już
zmienić. Przyłożył rękę do piersi i poczuł bicie serca. Na
wszystko było już za pózno.
51
Jak wypełnić ten ciągnący się w nieskończoność dzień?
Zażyć lekarstwo? Pokuśtykać do kiosku? Czy może - szczyt [ Pobierz całość w formacie PDF ]