[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy oficer dyżurny odebrał stamtąd wezwanie, ogłosił ogólnomiejski alarm.
W niespełna pięć minut pod wejściem do Fonetiksa znalazło się dwudziestu
mundurowych funkcjonariuszy oraz specgrupa w pełnym składzie. Nad ich głowami unosiły
się dwa śmigłowce, a na dachach sąsiadujących domów usadowiło się ośmiu strzelców
wyborowych. Nikt nie zdołałby wydostać się z budynku - chyba że byłby niewidzialny.
Strażnik Fonetiksa zauważył na monitorze intruzów, kiedy wracał z obchodu. Chwilę
pózniej ujrzał grupę policjantów, którzy walili w drzwi kolbami pistoletów.
- Miałem właśnie do was dzwonić - wysapał, naciskając brzęczyk otwierający wejście. -
W skarbcu są jacyś obcy. Musieli się podkopać albo co, bo tędy nie szli.
Strażnik, który odpoczywał w szatni, zdziwił się jeszcze bardziej. Akurat kończył
czytać dział sportowy w Herald Tribune , gdy do pomieszczenia wpadli dwaj posępni
osobnicy w kamizelkach kuloodpornych.
- Legitymacja? - warknął wyższy, najwyrazniej nie mając ochoty na formułowanie
pełnych zdań.
Strażnik drżącą ręką pokazał mu plastikowy identyfikator.
- Nie ruszać się - polecił drugi. Nie musiał dwa razy powtarzać.
Tymczasem Julia wyśliznęła się zza filara i dołączywszy do specgrupy, zaczęła głośno
wrzeszczeć i machać bronią jak wszyscy, toteż natychmiast wtopiła się w tłum. Jednak pojawił
się maleńki problem. Do laboratorium prowadziła tylko jedna droga - przez szyb dzwigu.
Dwaj funkcjonariusze rozwarli łomami drzwi windy.
- Mamy dylemat - rzekł starszy rangą. - Jeżeli najpierw odetniemy zasilanie, to nie
ściągniemy kabiny na górę; jeżeli najpierw wezwiemy kabinę, to włamywacze zostaną
ostrzeżeni.
Julia przepchnęła się do przodu.
- Przepraszam, sir. Proszę o pozwolenie zjechania po kablu. Wysadzę drzwi na dole, a
wtedy wy wyłączycie prąd.
Ale dowódca nawet nie chciał o tym słyszeć.
- Odmawiam. To zbyt niebezpieczne. Włamywacze zdążą władować w te drzwi sto serii.
A w ogóle, kto ty jesteś?
Julia wyciągnęła mały karabinek i przypięła go do kabla windy.
- Jestem nowa - odparła, po czym zniknęła w ciemnej otchłani.
W laboratorium na dole Spiro i s-ka wpatrywali się w monitory jak zahipnotyzowani.
Ogierek puścił na ekrany wszystko, co działo się na wyższych kondygnacjach.
- Specgrupa - powiedział Blunt. - Zmigłowce. Ciężkie uzbrojenie. Jak to się stało?
Spiro kilkakrotnie plasnął się w czoło.
- Zasadzka! To wszystko zasadzka! Zostaliśmy wystawieni! Pewnie Mo Digence też dla
ciebie pracuje?
- Owszem. A także Pex i Chips, choć o tym nie wiedzą. Nigdy byś tu nie przyszedł,
gdybym ja sam to zaproponował.
- Ale jak?! Jak to zrobiłeś? To niemożliwe! Artemis rzucił okiem na ekrany.
- A jednak możliwe. Wiedziałem, że zaczaisz się na mnie w skarbcu Iglicy Spiro. Potem
wykorzystałem twoją nienawiść do Fonetixa, żeby cię zwabić tutaj, poza twoje normalne
środowisko.
- Jeżeli mnie przymkną, to i ciebie też.
- Mylisz się. Mnie tu nigdy nie było. Taśmy są tego dowodem.
- Ależ jesteś! - ryknął Spiro, ostatecznie wyprowadzony z równowagi. Dygotał na
całym ciele, tocząc z ust pianę, która pryskała wokół szerokim łukiem. - Dowodem będzie twój
trup! Daj mi broń, Arno! Zastrzelę tego drania!
Blunt nie umiał ukryć rozczarowania, ale zrobił, co mu kazano. Spiro trzęsącymi się
dłońmi ujął pistolet i wymierzył. Pex i Chips pośpiesznie usunęli się na bok - szef bynajmniej
nie słynął z celności.
- Zabrałeś mi wszystko! - wrzasnął przedsiębiorca.
- Wszystko!
Artemis był dziwnie spokojny.
- Wciąż nic nie rozumiesz, Jon. Jest tak, jak mówiłem: mnie tu nigdy nie było. -
Zaczerpnął tchu. - I jeszcze jedno. Miałeś rację: Artemis to w Anglii imię kobiece, tak nazywała
się grecka bogini łowów. Ale od czasu do czasu pojawia się mężczyzna, który ma taki talent do
polowania, że zdobywa prawo, by je nosić. Ja jestem tym mężczyzną, łowcą Artemisem. I
upolowałem ciebie.
Po czym po prostu zniknął.
Holly unosiła się nad grupą Spiro przez całą drogę do gmachu Fonetiksa. Już wcześniej
otrzymała pozwolenie, aby wejść na teren; Julia po prostu zadzwoniła do informacji dla
zwiedzających i swym najrozkoszniejszym głosikiem zapytała dyżurnego ochroniarza:
- Ojej, proszę pana, a mogę zabrać swoją niewidzialną przyjaciółkę?
- Jasne, kotku - odparł dyżurny. - I wez też kocyk, jeśli dzięki temu lepiej się czujesz.
Zostały wpuszczone.
Unosząc się pod sufitem, Holly śledziła wędrówkę Artemisa do podziemi. Z planem
Błotnego Chłopca wiązało się duże ryzyko - gdyby Spiro postanowił zastrzelić go w Iglicy, już
byłoby po nim.
Ale nie. Dokładnie tak, jak przewidział Artemis, Spiro pragnął napawać się sytuacją,
jak najdłużej grzać się w blasku swego oszalałego geniuszu. Oczywiście, w gruncie rzeczy nie
był to jego geniusz, tylko Artemisa. Chłopiec zaplanował całą sytuację od początku do końca,
wymyślił nawet, że należy zmesmeryzować Peksa i Chipsa. Pomysł, by wtargnąć na teren
Fonetiksa, musiał wyjść właśnie od nich.
Kiedy drzwi windy się otworzyły, Holly była gotowa. Miała naładowaną broń i
namierzony cel. Ale nie mogła działać. Kazano jej czekać na sygnał.
Artemis, który uwielbiał dramatyczne role, przeciągał sytuację, jak mógł. Elficzka już
miała zlekceważyć rozkaz i otworzyć ogień, gdy powiedział:
- Ja jestem tym mężczyzną, łowcą Artemisem. Upolowałem ciebie.
Aowca Artemis. Sygnał.
Holly zmniejszyła odrzut i opuściła się na skrzydłach, aż znalazła się metr nad ziemią.
Następnie przypięła Artemisa do linki przy pasie, po czym zarzuciła na niego płachtę folii
maskującej. Ludzie w pomieszczeniu odnieśli wrażenie, że chłopiec nagle zniknął.
- Hop, do góry - mruknęła, choć Artemis nie mógł jej usłyszeć, i energicznie dodała
gazu. Po niespełna sekundzie oboje siedzieli bezpiecznie ukryci wśród biegnących pod sufitem
kabli i przewodów.
Pod nimi Jon Spiro stracił rozum.
Zamrugał. Chłopak zniknął! Zwyczajnie zniknął! To niemożliwe! Przecież on jest
Jonem Spiro! Nikt nie może przechytrzyć Jona Spiro!
Dziko wymachując bronią, zwrócił się do Chipsa i Peksa:
- Gdzie on jest?
- Ee? - bąknęli ochroniarze idealnie zgodnym chórem. I to bez żadnych prób.
- Gdzie jest Artemis Fowl? Coście z nim zrobili?
- Nic, panie Spiro. Stoimy sobie tutaj spokojnie i przepychamy się dla zabawy.
- Fowl powiedział, że dla niego pracujecie. Więc go oddajcie.
Mózg Peksa pracował gorączkowo - operacja, która przypominała mieszanie cementu
mikserem kuchennym.
- Ostrożnie, panie Spiro, pistolet to niebezpieczna rzecz. Zwłaszcza ten kawałek z
dziurką na końcu.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem, Fowl! - ryknął Spiro do sufitu. - Znajdę cię! Nigdy się
nie poddaję! Masz na to słowo Jona Spiro! Moje słowo!
I jął strzelać na chybił trafił, dziurawiąc monitory, kable i przewody wentylacyjne.
Jeden z pocisków minął Artemisa o niecały metr.
Pex i Chips, nie całkiem pewni, co się właściwie dzieje, doszli do wniosku, że lepiej
będzie przyłączyć się do zabawy. Dobyli więc broni i zaczęli rozwalać laboratorium. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
kiedy oficer dyżurny odebrał stamtąd wezwanie, ogłosił ogólnomiejski alarm.
W niespełna pięć minut pod wejściem do Fonetiksa znalazło się dwudziestu
mundurowych funkcjonariuszy oraz specgrupa w pełnym składzie. Nad ich głowami unosiły
się dwa śmigłowce, a na dachach sąsiadujących domów usadowiło się ośmiu strzelców
wyborowych. Nikt nie zdołałby wydostać się z budynku - chyba że byłby niewidzialny.
Strażnik Fonetiksa zauważył na monitorze intruzów, kiedy wracał z obchodu. Chwilę
pózniej ujrzał grupę policjantów, którzy walili w drzwi kolbami pistoletów.
- Miałem właśnie do was dzwonić - wysapał, naciskając brzęczyk otwierający wejście. -
W skarbcu są jacyś obcy. Musieli się podkopać albo co, bo tędy nie szli.
Strażnik, który odpoczywał w szatni, zdziwił się jeszcze bardziej. Akurat kończył
czytać dział sportowy w Herald Tribune , gdy do pomieszczenia wpadli dwaj posępni
osobnicy w kamizelkach kuloodpornych.
- Legitymacja? - warknął wyższy, najwyrazniej nie mając ochoty na formułowanie
pełnych zdań.
Strażnik drżącą ręką pokazał mu plastikowy identyfikator.
- Nie ruszać się - polecił drugi. Nie musiał dwa razy powtarzać.
Tymczasem Julia wyśliznęła się zza filara i dołączywszy do specgrupy, zaczęła głośno
wrzeszczeć i machać bronią jak wszyscy, toteż natychmiast wtopiła się w tłum. Jednak pojawił
się maleńki problem. Do laboratorium prowadziła tylko jedna droga - przez szyb dzwigu.
Dwaj funkcjonariusze rozwarli łomami drzwi windy.
- Mamy dylemat - rzekł starszy rangą. - Jeżeli najpierw odetniemy zasilanie, to nie
ściągniemy kabiny na górę; jeżeli najpierw wezwiemy kabinę, to włamywacze zostaną
ostrzeżeni.
Julia przepchnęła się do przodu.
- Przepraszam, sir. Proszę o pozwolenie zjechania po kablu. Wysadzę drzwi na dole, a
wtedy wy wyłączycie prąd.
Ale dowódca nawet nie chciał o tym słyszeć.
- Odmawiam. To zbyt niebezpieczne. Włamywacze zdążą władować w te drzwi sto serii.
A w ogóle, kto ty jesteś?
Julia wyciągnęła mały karabinek i przypięła go do kabla windy.
- Jestem nowa - odparła, po czym zniknęła w ciemnej otchłani.
W laboratorium na dole Spiro i s-ka wpatrywali się w monitory jak zahipnotyzowani.
Ogierek puścił na ekrany wszystko, co działo się na wyższych kondygnacjach.
- Specgrupa - powiedział Blunt. - Zmigłowce. Ciężkie uzbrojenie. Jak to się stało?
Spiro kilkakrotnie plasnął się w czoło.
- Zasadzka! To wszystko zasadzka! Zostaliśmy wystawieni! Pewnie Mo Digence też dla
ciebie pracuje?
- Owszem. A także Pex i Chips, choć o tym nie wiedzą. Nigdy byś tu nie przyszedł,
gdybym ja sam to zaproponował.
- Ale jak?! Jak to zrobiłeś? To niemożliwe! Artemis rzucił okiem na ekrany.
- A jednak możliwe. Wiedziałem, że zaczaisz się na mnie w skarbcu Iglicy Spiro. Potem
wykorzystałem twoją nienawiść do Fonetixa, żeby cię zwabić tutaj, poza twoje normalne
środowisko.
- Jeżeli mnie przymkną, to i ciebie też.
- Mylisz się. Mnie tu nigdy nie było. Taśmy są tego dowodem.
- Ależ jesteś! - ryknął Spiro, ostatecznie wyprowadzony z równowagi. Dygotał na
całym ciele, tocząc z ust pianę, która pryskała wokół szerokim łukiem. - Dowodem będzie twój
trup! Daj mi broń, Arno! Zastrzelę tego drania!
Blunt nie umiał ukryć rozczarowania, ale zrobił, co mu kazano. Spiro trzęsącymi się
dłońmi ujął pistolet i wymierzył. Pex i Chips pośpiesznie usunęli się na bok - szef bynajmniej
nie słynął z celności.
- Zabrałeś mi wszystko! - wrzasnął przedsiębiorca.
- Wszystko!
Artemis był dziwnie spokojny.
- Wciąż nic nie rozumiesz, Jon. Jest tak, jak mówiłem: mnie tu nigdy nie było. -
Zaczerpnął tchu. - I jeszcze jedno. Miałeś rację: Artemis to w Anglii imię kobiece, tak nazywała
się grecka bogini łowów. Ale od czasu do czasu pojawia się mężczyzna, który ma taki talent do
polowania, że zdobywa prawo, by je nosić. Ja jestem tym mężczyzną, łowcą Artemisem. I
upolowałem ciebie.
Po czym po prostu zniknął.
Holly unosiła się nad grupą Spiro przez całą drogę do gmachu Fonetiksa. Już wcześniej
otrzymała pozwolenie, aby wejść na teren; Julia po prostu zadzwoniła do informacji dla
zwiedzających i swym najrozkoszniejszym głosikiem zapytała dyżurnego ochroniarza:
- Ojej, proszę pana, a mogę zabrać swoją niewidzialną przyjaciółkę?
- Jasne, kotku - odparł dyżurny. - I wez też kocyk, jeśli dzięki temu lepiej się czujesz.
Zostały wpuszczone.
Unosząc się pod sufitem, Holly śledziła wędrówkę Artemisa do podziemi. Z planem
Błotnego Chłopca wiązało się duże ryzyko - gdyby Spiro postanowił zastrzelić go w Iglicy, już
byłoby po nim.
Ale nie. Dokładnie tak, jak przewidział Artemis, Spiro pragnął napawać się sytuacją,
jak najdłużej grzać się w blasku swego oszalałego geniuszu. Oczywiście, w gruncie rzeczy nie
był to jego geniusz, tylko Artemisa. Chłopiec zaplanował całą sytuację od początku do końca,
wymyślił nawet, że należy zmesmeryzować Peksa i Chipsa. Pomysł, by wtargnąć na teren
Fonetiksa, musiał wyjść właśnie od nich.
Kiedy drzwi windy się otworzyły, Holly była gotowa. Miała naładowaną broń i
namierzony cel. Ale nie mogła działać. Kazano jej czekać na sygnał.
Artemis, który uwielbiał dramatyczne role, przeciągał sytuację, jak mógł. Elficzka już
miała zlekceważyć rozkaz i otworzyć ogień, gdy powiedział:
- Ja jestem tym mężczyzną, łowcą Artemisem. Upolowałem ciebie.
Aowca Artemis. Sygnał.
Holly zmniejszyła odrzut i opuściła się na skrzydłach, aż znalazła się metr nad ziemią.
Następnie przypięła Artemisa do linki przy pasie, po czym zarzuciła na niego płachtę folii
maskującej. Ludzie w pomieszczeniu odnieśli wrażenie, że chłopiec nagle zniknął.
- Hop, do góry - mruknęła, choć Artemis nie mógł jej usłyszeć, i energicznie dodała
gazu. Po niespełna sekundzie oboje siedzieli bezpiecznie ukryci wśród biegnących pod sufitem
kabli i przewodów.
Pod nimi Jon Spiro stracił rozum.
Zamrugał. Chłopak zniknął! Zwyczajnie zniknął! To niemożliwe! Przecież on jest
Jonem Spiro! Nikt nie może przechytrzyć Jona Spiro!
Dziko wymachując bronią, zwrócił się do Chipsa i Peksa:
- Gdzie on jest?
- Ee? - bąknęli ochroniarze idealnie zgodnym chórem. I to bez żadnych prób.
- Gdzie jest Artemis Fowl? Coście z nim zrobili?
- Nic, panie Spiro. Stoimy sobie tutaj spokojnie i przepychamy się dla zabawy.
- Fowl powiedział, że dla niego pracujecie. Więc go oddajcie.
Mózg Peksa pracował gorączkowo - operacja, która przypominała mieszanie cementu
mikserem kuchennym.
- Ostrożnie, panie Spiro, pistolet to niebezpieczna rzecz. Zwłaszcza ten kawałek z
dziurką na końcu.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem, Fowl! - ryknął Spiro do sufitu. - Znajdę cię! Nigdy się
nie poddaję! Masz na to słowo Jona Spiro! Moje słowo!
I jął strzelać na chybił trafił, dziurawiąc monitory, kable i przewody wentylacyjne.
Jeden z pocisków minął Artemisa o niecały metr.
Pex i Chips, nie całkiem pewni, co się właściwie dzieje, doszli do wniosku, że lepiej
będzie przyłączyć się do zabawy. Dobyli więc broni i zaczęli rozwalać laboratorium. [ Pobierz całość w formacie PDF ]