[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziewczynka bała się tak samo jak ona i tak samo nie rozumiała tego, co
się dzieje, obie były równie bezradne; dziewczynka z całych sił
zacisnęła powieki, a Marta wyłączyła telewizor, żeby to przerwać. Tylko
w ten sposób mogła pomóc dziewczynce. A potem zamknęła się
w łazience i odkręciła wodę w wannie, żeby nikt nie słyszał, że płacze.
Nie potrafiła powstrzymać łez, obrazów cisnących się przed oczy
i kłębiących się uczuć. Przeżywała to wszystko na nowo, bo właściwie
dopiero teraz zdała sobie sprawę, co się wtedy działo.
Przed maminymi pytaniami wykręciła się bólem głowy. I nawet
nie minęła się z prawdą, bo głowa bolała ją jak nigdy w życiu. Bolała ją
tak przez kilka dni. Mama proponowała, żeby Marta została w domu, ale
ona wolała iść do szkoły, bo tam wśród koleżanek łatwiej było zająć
myśli czym innym. Gdy była sama, wspomnienia wracały i rana jątrzyła
się na nowo.
Zagoiła się wreszcie, a w każdym razie tak się Marcie zdawało aż
do chwili, gdy znowu usłyszała skrzypienie tamtych schodów. Tym
razem zaskrzypiały pod stopami dziewczynki, która bawiła się
z koleżankami w chowanego, ale Marta odruchowo zacisnęła powieki
i pomyślała: To tylko sen .
Proszę pani, czy pani zle się czuje? spytała wtedy
dziewczynka. Może zawołać panią pielęgniarkę?
Nie. Dziękuję. Wszystko w porządku uspokoiła ją, a potem
próbowała spojrzeć na te schody bez emocji, przeszła się nawet po nich,
żeby oswoić ten dzwięk, lecz echa przeszłości nie umiała zagłuszyć.
I wtedy przyszło jej do głowy, że może to przydarzyło się nie tylko jej.
Bo przecież tyle osób przyjechało na ten jubileusz, tymczasem z ich sali
była tylko ona jedna.
Tak bardzo chciała spotkać się z Marysią i Magdą. Zobaczyć, jak
się zmieniły i co w nich zostało z dzieciństwa. Powspominać, pogadać,
pośmiać się. I& świadomie tego nie planowała, ale teraz, gdy szła
razem z nimi, by spojrzeć w twarz Wieczorkowi, zdała sobie sprawę, że
idąc na tamto pierwsze spotkanie w Piwnicy pod Liliowym Kapeluszem,
liczyła na to, że się dowie.
Kiedy rozpłakała się, mówiąc o skrzypiących schodach, a one
milczały, patrząc na siebie badawczo, wiedziała już, że jej
przypuszczenia były słuszne.
%7łe one też&
Cisza nabrzmiała tajemnicą jak wzbierająca wodą kropla, która za
chwilę spadnie i rozpryśnie się na wszystkie strony.
Marta czekała, aż któraś z dziewczyn przerwie tę ciszę, lecz żadna
się nie odezwała. Milczenie Marysi specjalnie jej nie dziwiło, lecz
milczenie Magdy było czymś niebywałym.
Wy też, prawda? Marta z trudem wydobywała głos ze
ściśniętego gardła. Do was też przychodził w nocy?
Maria drgnęła. Strącona przez nią łyżeczka z brzękiem uderzyła
o podłogę.
Obrzydliwy dziad! Pieprzony sukinsyn! Nienawidzę go!
Magda zacisnęła pięści.
Zwinia! dodała Maria.
Nie miałam pojęcia, że wy też! Myślałam, że tylko ja& Nie
chciałam, żeby ktoś się dowiedział.
Ja też nie miałam pojęcia. Dopiero kiedy tam pojechałam,
przyszło mi to do głowy.
A ja widziałam go kiedyś na łóżku Anki. I wtedy pomyślałam, że
może i wy& Głos Marii drżał. Ale nie wystarczyło mi odwagi, żeby
zapytać. Z Anką też nie gadałam.
Myślicie, że to mogło coś zmienić? %7łe razem byśmy coś
wymyśliły? Magda, wymyśliłabyś coś?
Nie wiem& Może razem byłoby nam łatwiej. Ale wiecie, co
teraz chciałabym zrobić? Chciałabym dorwać tego skurwysyna,
wykrzyczeć wszystko, a na koniec napluć mu w twarz!
Ja też. Ale ja nawet nie robiłabym awantury. Powiedziałabym
tylko, kim jestem, i splunęła. Maria mówiła beznamiętnym tonem.
Tak& To byłoby sprawiedliwe.
Nic innego nie możemy zrobić. Przedawnienie, a zresztą nie
wiem jak wy, ale ja tam nie chciałabym się ciągać po sądach. Mam
nadzieję, że on już nie pracuje w ośrodku?
Nie, nie pracuje. Pytałam. Pewnie jest na emeryturze.
Już wtedy był stary powiedziała Maria. Chociaż może i nie
taki bardzo? W dzieciństwie inaczej ocenia się wiek.
Stary był. W każdym razie staro wyglądał podsumowała
Magda. Możemy wynająć agencję detektywistyczną, żeby go znalezć.
No coś ty? zaprotestowała Maria. Musimy go znalezć same!
I napluć! Magdalena uderzyła ręką w stół.
I napluć! Maria powtórzyła jej gest.
Marta nie powiedziała nic, ale wyobraziła sobie, że staje przed
Wieczorkiem, patrzy mu w oczy, spluwa i odchodzi. I od razu zrobiło jej
się lżej.
To jak się do tego zabrać? zastanawiała się głośno Magda.
Trzeba zacząć od ośrodka. Jego żona pracowała w kuchni. Może
o nią zagadnąć, dowiedzieć się o adres.
Dobrze mówisz, Marta. Trzeba zacząć od ośrodka, a dalej to już
jakoś pójdzie. To co, dziewczyny, wchodzicie w to?
Chwila konsternacji. Przez moment Marta myśli, że to żart, ale
przecież Magda zawsze miała zwariowane pomysły. Nie, ona nie
żartuje.
Wchodzicie w to, dziewczyny? pyta ponownie Magdalena.
Ja wchodzę. Maria mówi to bez większych emocji, tak jakby
rozmawiały o pogodzie.
Ja też odzywa się po chwili Marta, chociaż uważa, że to
idiotyczny pomysł. Nie chce widzieć Wieczorka na oczy. Aby zamknąć
tamten rozdział z przeszłości, jej samej wystarczy dzisiejszy wieczór. Ta
rozmowa, poczucie wspólnoty i swoiste katharsis, które przed chwilą
razem przeżyły. Ale chce dalej spotykać się z dziewczynami, a wspólny
cel daje powód do następnych spotkań.
Idąc pół kroku za Magdaleną i Marysią, Marta przypomina sobie te
początki, które doprowadziły ją aż tutaj na ulicę Stokrotkową, gdzie za
chwilę nad stawem ma spotkać się z Józefem Wieczorkiem.
Jest tam! odzywa się nagle Magda.
Wieczorek? To jest Wieczorek? pyta z niedowierzaniem Marta,
dostrzegając nad stawem samotnego mężczyznę na wózku inwalidzkim.
Tak.
Wiedziałaś, że on jest na wózku? dopytuje Maria.
Wiedziałam.
Nie powiedziałaś nam! W głosie Marii słychać pretensję.
Nie powiedziałam potwierdza spokojnie Magda.
I czego jeszcze nam nie powiedziałaś? Głos Marii drży.
Zobaczycie.
%7łwir chrzęści pod stopami, nieruchoma postać na wózku jest coraz
bliżej. Widzą go z profilu. Aysina, przygarbione plecy, granatowy dres.
Jeszcze tylko kilkadziesiąt kroków& kilkanaście& kilka& I już nie
słychać chrzęstu żwiru, tylko przyśpieszone bicie serc i nawoływanie
ukrytej gdzieś w trzcinach kaczki. A potem i ona milknie.
Magda i Maria stają naprzeciw Wieczorka. Marta trzyma się trochę
z boku.
Józef Wieczorek patrzy bezmyślnie przed siebie. Nie widzi ich,
a w każdym razie nic nie wskazuje na to, żeby obraz docierał do jego
świadomości. W niczym nie przypomina człowieka, którego pamiętają.
Powykręcane reumatyzmem czy jakąś inną chorobą palce kojarzą
się Marcie z gałęziami starego, uschłego drzewa. Ręce leżą bezwładnie
na kolanach, niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. No i dobrze myśli
mściwie Marta. No i dobrze .
Magda nie zwraca uwagi na ręce. Patrzy Wieczorkowi prosto
w oczy, bezskutecznie usiłując wymusić w nich błysk rozpoznania. Nie
czuje nienawiści, tylko litość i obrzydzenie jak na widok
dogorywającego, przejechanego przez samochód robaka. I dziwny
smutek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
dziewczynka bała się tak samo jak ona i tak samo nie rozumiała tego, co
się dzieje, obie były równie bezradne; dziewczynka z całych sił
zacisnęła powieki, a Marta wyłączyła telewizor, żeby to przerwać. Tylko
w ten sposób mogła pomóc dziewczynce. A potem zamknęła się
w łazience i odkręciła wodę w wannie, żeby nikt nie słyszał, że płacze.
Nie potrafiła powstrzymać łez, obrazów cisnących się przed oczy
i kłębiących się uczuć. Przeżywała to wszystko na nowo, bo właściwie
dopiero teraz zdała sobie sprawę, co się wtedy działo.
Przed maminymi pytaniami wykręciła się bólem głowy. I nawet
nie minęła się z prawdą, bo głowa bolała ją jak nigdy w życiu. Bolała ją
tak przez kilka dni. Mama proponowała, żeby Marta została w domu, ale
ona wolała iść do szkoły, bo tam wśród koleżanek łatwiej było zająć
myśli czym innym. Gdy była sama, wspomnienia wracały i rana jątrzyła
się na nowo.
Zagoiła się wreszcie, a w każdym razie tak się Marcie zdawało aż
do chwili, gdy znowu usłyszała skrzypienie tamtych schodów. Tym
razem zaskrzypiały pod stopami dziewczynki, która bawiła się
z koleżankami w chowanego, ale Marta odruchowo zacisnęła powieki
i pomyślała: To tylko sen .
Proszę pani, czy pani zle się czuje? spytała wtedy
dziewczynka. Może zawołać panią pielęgniarkę?
Nie. Dziękuję. Wszystko w porządku uspokoiła ją, a potem
próbowała spojrzeć na te schody bez emocji, przeszła się nawet po nich,
żeby oswoić ten dzwięk, lecz echa przeszłości nie umiała zagłuszyć.
I wtedy przyszło jej do głowy, że może to przydarzyło się nie tylko jej.
Bo przecież tyle osób przyjechało na ten jubileusz, tymczasem z ich sali
była tylko ona jedna.
Tak bardzo chciała spotkać się z Marysią i Magdą. Zobaczyć, jak
się zmieniły i co w nich zostało z dzieciństwa. Powspominać, pogadać,
pośmiać się. I& świadomie tego nie planowała, ale teraz, gdy szła
razem z nimi, by spojrzeć w twarz Wieczorkowi, zdała sobie sprawę, że
idąc na tamto pierwsze spotkanie w Piwnicy pod Liliowym Kapeluszem,
liczyła na to, że się dowie.
Kiedy rozpłakała się, mówiąc o skrzypiących schodach, a one
milczały, patrząc na siebie badawczo, wiedziała już, że jej
przypuszczenia były słuszne.
%7łe one też&
Cisza nabrzmiała tajemnicą jak wzbierająca wodą kropla, która za
chwilę spadnie i rozpryśnie się na wszystkie strony.
Marta czekała, aż któraś z dziewczyn przerwie tę ciszę, lecz żadna
się nie odezwała. Milczenie Marysi specjalnie jej nie dziwiło, lecz
milczenie Magdy było czymś niebywałym.
Wy też, prawda? Marta z trudem wydobywała głos ze
ściśniętego gardła. Do was też przychodził w nocy?
Maria drgnęła. Strącona przez nią łyżeczka z brzękiem uderzyła
o podłogę.
Obrzydliwy dziad! Pieprzony sukinsyn! Nienawidzę go!
Magda zacisnęła pięści.
Zwinia! dodała Maria.
Nie miałam pojęcia, że wy też! Myślałam, że tylko ja& Nie
chciałam, żeby ktoś się dowiedział.
Ja też nie miałam pojęcia. Dopiero kiedy tam pojechałam,
przyszło mi to do głowy.
A ja widziałam go kiedyś na łóżku Anki. I wtedy pomyślałam, że
może i wy& Głos Marii drżał. Ale nie wystarczyło mi odwagi, żeby
zapytać. Z Anką też nie gadałam.
Myślicie, że to mogło coś zmienić? %7łe razem byśmy coś
wymyśliły? Magda, wymyśliłabyś coś?
Nie wiem& Może razem byłoby nam łatwiej. Ale wiecie, co
teraz chciałabym zrobić? Chciałabym dorwać tego skurwysyna,
wykrzyczeć wszystko, a na koniec napluć mu w twarz!
Ja też. Ale ja nawet nie robiłabym awantury. Powiedziałabym
tylko, kim jestem, i splunęła. Maria mówiła beznamiętnym tonem.
Tak& To byłoby sprawiedliwe.
Nic innego nie możemy zrobić. Przedawnienie, a zresztą nie
wiem jak wy, ale ja tam nie chciałabym się ciągać po sądach. Mam
nadzieję, że on już nie pracuje w ośrodku?
Nie, nie pracuje. Pytałam. Pewnie jest na emeryturze.
Już wtedy był stary powiedziała Maria. Chociaż może i nie
taki bardzo? W dzieciństwie inaczej ocenia się wiek.
Stary był. W każdym razie staro wyglądał podsumowała
Magda. Możemy wynająć agencję detektywistyczną, żeby go znalezć.
No coś ty? zaprotestowała Maria. Musimy go znalezć same!
I napluć! Magdalena uderzyła ręką w stół.
I napluć! Maria powtórzyła jej gest.
Marta nie powiedziała nic, ale wyobraziła sobie, że staje przed
Wieczorkiem, patrzy mu w oczy, spluwa i odchodzi. I od razu zrobiło jej
się lżej.
To jak się do tego zabrać? zastanawiała się głośno Magda.
Trzeba zacząć od ośrodka. Jego żona pracowała w kuchni. Może
o nią zagadnąć, dowiedzieć się o adres.
Dobrze mówisz, Marta. Trzeba zacząć od ośrodka, a dalej to już
jakoś pójdzie. To co, dziewczyny, wchodzicie w to?
Chwila konsternacji. Przez moment Marta myśli, że to żart, ale
przecież Magda zawsze miała zwariowane pomysły. Nie, ona nie
żartuje.
Wchodzicie w to, dziewczyny? pyta ponownie Magdalena.
Ja wchodzę. Maria mówi to bez większych emocji, tak jakby
rozmawiały o pogodzie.
Ja też odzywa się po chwili Marta, chociaż uważa, że to
idiotyczny pomysł. Nie chce widzieć Wieczorka na oczy. Aby zamknąć
tamten rozdział z przeszłości, jej samej wystarczy dzisiejszy wieczór. Ta
rozmowa, poczucie wspólnoty i swoiste katharsis, które przed chwilą
razem przeżyły. Ale chce dalej spotykać się z dziewczynami, a wspólny
cel daje powód do następnych spotkań.
Idąc pół kroku za Magdaleną i Marysią, Marta przypomina sobie te
początki, które doprowadziły ją aż tutaj na ulicę Stokrotkową, gdzie za
chwilę nad stawem ma spotkać się z Józefem Wieczorkiem.
Jest tam! odzywa się nagle Magda.
Wieczorek? To jest Wieczorek? pyta z niedowierzaniem Marta,
dostrzegając nad stawem samotnego mężczyznę na wózku inwalidzkim.
Tak.
Wiedziałaś, że on jest na wózku? dopytuje Maria.
Wiedziałam.
Nie powiedziałaś nam! W głosie Marii słychać pretensję.
Nie powiedziałam potwierdza spokojnie Magda.
I czego jeszcze nam nie powiedziałaś? Głos Marii drży.
Zobaczycie.
%7łwir chrzęści pod stopami, nieruchoma postać na wózku jest coraz
bliżej. Widzą go z profilu. Aysina, przygarbione plecy, granatowy dres.
Jeszcze tylko kilkadziesiąt kroków& kilkanaście& kilka& I już nie
słychać chrzęstu żwiru, tylko przyśpieszone bicie serc i nawoływanie
ukrytej gdzieś w trzcinach kaczki. A potem i ona milknie.
Magda i Maria stają naprzeciw Wieczorka. Marta trzyma się trochę
z boku.
Józef Wieczorek patrzy bezmyślnie przed siebie. Nie widzi ich,
a w każdym razie nic nie wskazuje na to, żeby obraz docierał do jego
świadomości. W niczym nie przypomina człowieka, którego pamiętają.
Powykręcane reumatyzmem czy jakąś inną chorobą palce kojarzą
się Marcie z gałęziami starego, uschłego drzewa. Ręce leżą bezwładnie
na kolanach, niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. No i dobrze myśli
mściwie Marta. No i dobrze .
Magda nie zwraca uwagi na ręce. Patrzy Wieczorkowi prosto
w oczy, bezskutecznie usiłując wymusić w nich błysk rozpoznania. Nie
czuje nienawiści, tylko litość i obrzydzenie jak na widok
dogorywającego, przejechanego przez samochód robaka. I dziwny
smutek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]