[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Co znowu? Ja? Chcesz jejmość, żebym ja chwalił takie postępowanie? Ja mam chwalić za to, że się
najniepotrzebniej pcha dzieci do szkół... Paradne!
- Jak to... najniepotrzebniej, łaskawy panie? - wtrąciła pani Borowiczowa dotknięta do żywego.
- Najniepotrzebniej - zawyrokował stary radca i urwał rozmowę. Wyjął potem z papierowej torebki
cukierek landryna i zaczął go ssać przymykając oczy.
- Facecja! słowo uczciwości... - zaśmiał się drugi radca. .
- Znowu coś nowego wymyślił? - zapytała pani Przepiórkowska radcę Grzebickiego.
- Wcale nic nowego i nie wymyślił, jeśli jejmość chcesz wiedzieć... - rzekł Somonowicz.
- Wszystko idzie do szkół, wszystko się pcha do fraka. Jest nadmiar tego wszystkiego, oto, co mówię od
lat tylu. Byle szewczyna, krawczyna, już pędraczka do terminu nie oddaje, tylko na mędrca, na mędrca!
A na mędrca nie każdego Pan Bóg powołał, toteż naokoło siebie widzisz jejmość jakichś
rozgrymaszonych, rozlazłych, rozkisłych półmędrców, ćwierćmędrców albo i całkiem głupich mazgajów. A
ja już widziałem, moja jejmość, jaki to z takiej mąki chleb bywa. Oto, co ja mówię...
- Przesada, jak zawsze... - wyszeptał piskliwym głosem pan Grzebicki, rozczesując palcami lewej ręki
swe faworyty.
- To samo słyszałem i wtedy, akurat to samo słowo: przesada... - odrzekł Somonowicz głosem
gardłowym, patrząc nie na radcę Grzebickiego, lecz na Marcina.
- Wtedy rząd nie stawiał tych dzikich wymagań...
- Rząd zawsze wie, co robi, i teraz wie również, a nadto czyni, co do niego należy w takim porządku
rzeczy . Nie trzeba było...
- Przecie ja, mój radco, nie zarzucam rządowi złych intencyj i daleki jestem w ogóle od myślenia o tym.
Nie należy jednak, zdaje mi się, pałać pożądaniem tłumienia oświaty, cheche... - szydził mały radca. .
- Powtarzam jeszcze raz, że nie wszyscy możemy być filozofami, bo któż by świnie pasał?
- rzekł radca grubianin, zabierając się do wydobycia z torebki trzeciego cukierka.
- Nigdy, zdaje mi się, nie brakowało jeszcze urzędników do spełniania, zaszczytnego zresztą jak każdy
inny, obowiązku pastuchów trzody chlewnej. Obawiać by się raczej trzeba ich nadmiaru.
- Wolę ja nadmiar świniopasów niż nadmiar mądralów. .
- Co kto lubi. .
- Nie o to chodzi, co kto lubi, tylko o to, gdzie jest rozum, ergo racja. Czy powiesz mi waćpan, że może
nie od półmędrków wychodziła ta "inicjatywa ", ów tak zwany "duch "? Czy nie w tych łbach, z błota
podniesionych, lęgła się anarchia? O to właśnie pytam się waćpana po raz tysiączny!
- Ależ na miłość boską, przecie z tych głów, jak radca mówisz, z błota podniesionych, wypływało
również, że się tak wyrażę, światło.
- Co mi tam z pańskiego światła! - wołał Somonowicz wytrząsając ręką. - Gdzie było światło, kiedy
błazniska budowały awantury? Co zwyciężyło, skandal czy jakieś tam światło? Pytam! Zwyciężył, mości
dobrodzieju, skandal. Owo światło - mówił dalej, wytrzeszczając oczy i miażdżąc wzrokiem Grzebickiego
- częstokroć, a nawet prawie zawsze wspierało skandal. Oto, co mówię od dawien dawna! ...
31
- Ja nie jestem zwolennikiem skandalów, owszem, jestem ich zajadłym wrogiem - mówił Grzebicki
wydymając groznie swe czerwone policzki i wznosząc brwi wysoko - byłem i jestem wrogiem
zdecydowanym, powiadam, o tym radca wiesz najlepiej, ale...
- Co za "ale "? Nie ma żadnego "ale "! Jest na świecie jedna tylko logika i ta mówi, co następuje: Kiedy
my z waćpanem wstępowaliśmy na drogę życia, nikt nam nie bronił patrzeć na własne znaki narodowe,
nikt nam nie rozkazywał pojmować tamtego języka. A dziś co? Na własne moje stare oczy widziałem w
tamtym pokoju gramatykę języka polskiego, napisaną po rosyjsku, w ręce żaka z pierwszej klasy, który
się w mojej obecności uczył tej gramatyki polskiej po rosyjsku, tu, w tym domu, w mieście Klerykowie, o
którym kronikarz Mateusz, herbu Cholewa, pisze, że "gród ten polski, od niepamiętnych czasów
bogactwy słynący, na płaszczyznie pochyłej jest rozłożony " ... Któż to sprawił, że na taki szary koniec
przyszło onemu grodowi polskiemu, rozłożonemu na płaszczyznie pochyłej? Sprawiła to owa mania
demokratyczna, owo pożądanie fraka, owa ambicja hołoty, domaganie się praw bez żadnych zasług...
Kiedy radca Somonowicz to mówił, pan Karol Przepiórkowski zaczął głośniej pociągać nosem i przybrał
tak dziwną minę, jakby miał zamiar coś mówić. Radca spojrzał na niego kilka razy i rzekł porywczo: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
- Co znowu? Ja? Chcesz jejmość, żebym ja chwalił takie postępowanie? Ja mam chwalić za to, że się
najniepotrzebniej pcha dzieci do szkół... Paradne!
- Jak to... najniepotrzebniej, łaskawy panie? - wtrąciła pani Borowiczowa dotknięta do żywego.
- Najniepotrzebniej - zawyrokował stary radca i urwał rozmowę. Wyjął potem z papierowej torebki
cukierek landryna i zaczął go ssać przymykając oczy.
- Facecja! słowo uczciwości... - zaśmiał się drugi radca. .
- Znowu coś nowego wymyślił? - zapytała pani Przepiórkowska radcę Grzebickiego.
- Wcale nic nowego i nie wymyślił, jeśli jejmość chcesz wiedzieć... - rzekł Somonowicz.
- Wszystko idzie do szkół, wszystko się pcha do fraka. Jest nadmiar tego wszystkiego, oto, co mówię od
lat tylu. Byle szewczyna, krawczyna, już pędraczka do terminu nie oddaje, tylko na mędrca, na mędrca!
A na mędrca nie każdego Pan Bóg powołał, toteż naokoło siebie widzisz jejmość jakichś
rozgrymaszonych, rozlazłych, rozkisłych półmędrców, ćwierćmędrców albo i całkiem głupich mazgajów. A
ja już widziałem, moja jejmość, jaki to z takiej mąki chleb bywa. Oto, co ja mówię...
- Przesada, jak zawsze... - wyszeptał piskliwym głosem pan Grzebicki, rozczesując palcami lewej ręki
swe faworyty.
- To samo słyszałem i wtedy, akurat to samo słowo: przesada... - odrzekł Somonowicz głosem
gardłowym, patrząc nie na radcę Grzebickiego, lecz na Marcina.
- Wtedy rząd nie stawiał tych dzikich wymagań...
- Rząd zawsze wie, co robi, i teraz wie również, a nadto czyni, co do niego należy w takim porządku
rzeczy . Nie trzeba było...
- Przecie ja, mój radco, nie zarzucam rządowi złych intencyj i daleki jestem w ogóle od myślenia o tym.
Nie należy jednak, zdaje mi się, pałać pożądaniem tłumienia oświaty, cheche... - szydził mały radca. .
- Powtarzam jeszcze raz, że nie wszyscy możemy być filozofami, bo któż by świnie pasał?
- rzekł radca grubianin, zabierając się do wydobycia z torebki trzeciego cukierka.
- Nigdy, zdaje mi się, nie brakowało jeszcze urzędników do spełniania, zaszczytnego zresztą jak każdy
inny, obowiązku pastuchów trzody chlewnej. Obawiać by się raczej trzeba ich nadmiaru.
- Wolę ja nadmiar świniopasów niż nadmiar mądralów. .
- Co kto lubi. .
- Nie o to chodzi, co kto lubi, tylko o to, gdzie jest rozum, ergo racja. Czy powiesz mi waćpan, że może
nie od półmędrków wychodziła ta "inicjatywa ", ów tak zwany "duch "? Czy nie w tych łbach, z błota
podniesionych, lęgła się anarchia? O to właśnie pytam się waćpana po raz tysiączny!
- Ależ na miłość boską, przecie z tych głów, jak radca mówisz, z błota podniesionych, wypływało
również, że się tak wyrażę, światło.
- Co mi tam z pańskiego światła! - wołał Somonowicz wytrząsając ręką. - Gdzie było światło, kiedy
błazniska budowały awantury? Co zwyciężyło, skandal czy jakieś tam światło? Pytam! Zwyciężył, mości
dobrodzieju, skandal. Owo światło - mówił dalej, wytrzeszczając oczy i miażdżąc wzrokiem Grzebickiego
- częstokroć, a nawet prawie zawsze wspierało skandal. Oto, co mówię od dawien dawna! ...
31
- Ja nie jestem zwolennikiem skandalów, owszem, jestem ich zajadłym wrogiem - mówił Grzebicki
wydymając groznie swe czerwone policzki i wznosząc brwi wysoko - byłem i jestem wrogiem
zdecydowanym, powiadam, o tym radca wiesz najlepiej, ale...
- Co za "ale "? Nie ma żadnego "ale "! Jest na świecie jedna tylko logika i ta mówi, co następuje: Kiedy
my z waćpanem wstępowaliśmy na drogę życia, nikt nam nie bronił patrzeć na własne znaki narodowe,
nikt nam nie rozkazywał pojmować tamtego języka. A dziś co? Na własne moje stare oczy widziałem w
tamtym pokoju gramatykę języka polskiego, napisaną po rosyjsku, w ręce żaka z pierwszej klasy, który
się w mojej obecności uczył tej gramatyki polskiej po rosyjsku, tu, w tym domu, w mieście Klerykowie, o
którym kronikarz Mateusz, herbu Cholewa, pisze, że "gród ten polski, od niepamiętnych czasów
bogactwy słynący, na płaszczyznie pochyłej jest rozłożony " ... Któż to sprawił, że na taki szary koniec
przyszło onemu grodowi polskiemu, rozłożonemu na płaszczyznie pochyłej? Sprawiła to owa mania
demokratyczna, owo pożądanie fraka, owa ambicja hołoty, domaganie się praw bez żadnych zasług...
Kiedy radca Somonowicz to mówił, pan Karol Przepiórkowski zaczął głośniej pociągać nosem i przybrał
tak dziwną minę, jakby miał zamiar coś mówić. Radca spojrzał na niego kilka razy i rzekł porywczo: [ Pobierz całość w formacie PDF ]