[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tam! - krzyknęła Maisie i wskazała kłąb pyłu, unoszący się ponad skalistą,
nierówną powierzchnią ziemi. - Zdaje się, że w zagrodzie znajduje się stado krów.
Widzę jeszcze dwie furgonetki, kilka koni i prowizoryczne obozowisko.
- Jesteśmy na miejscu. Wygląda na to, że rozpostarli prześcieradło na względnie
równym fragmencie gruntu. - Rafe ponownie przemówił do mikrofonu: - Obozowisko,
zgłoście się. Tu 459. Dopilnujcie, żeby bydło nie wydostało się z zagrody, zwierzęta
mogą się przestraszyć helikoptera.
- Tu obozowisko. Bez obaw, 459, ogrodzenie jest mocne, krowy go nie sforsują.
Widzisz prześcieradło? To miejsce do lądowania.
- Potwierdzam. Schodzę.
Trzy godziny pózniej Rafe nadal czuwał przy rannym mężczyznie, ponieważ
helikopter lotniczego pogotowia ratunkowego miał awarię silnika i musiał zawrócić do
bazy.
67
S
R
Maisie siedziała przy ognisku. Pasterze robili wszystko, żeby zapewnić jej
wygodę. Poczęstowali ją kolacją i zaparzyli mnóstwo mocnej kawy.
Nikt jednak nie był w stanie się odprężyć. Nawet zwierzęta w zagrodzie
zachowywały się niespokojnie, bezustannie się kręciły i porykiwały nerwowo. Kurz,
który wzniecały, grubą warstwą pokrywał ludzi i przedmioty.
Poszkodowany miał pecha. Jechał konno, gdy na drodze pojawił się wąż.
Wystraszony koń stanął dęba, jezdziec spadł i już nie wstał. Na szczęście do wypadku
doszło niemal na samym skraju obozowiska, więc nie trzeba było transportować
rannego. Jego towarzysze po prostu przesunęli namiot, żeby za dnia zapewnić koledze
osłonę przed słońcem, a nocą - przed rosą.
Rafe natychmiast podał pechowcowi środki przeciwbólowe, a jego złamaną rękę
umieścił w łupkach, ale i tak było widać, że chory bardzo cierpi. Najbardziej przerażała
go świadomość, że nie jest w stanie poruszać nogami.
Na wieść o tym, że śmigłowiec ratunkowy zawrócił, Rafe zmarszczył brwi i
popatrzył na szefa pastuchów.
- Al, czy mógłbyś razem z chłopakami przygotować dla mojej żony jakiś namiot
i pożyczyć jej koc albo dwa?
- Pewnie, Rafe.
- Poradzę sobie - zaprotestowała Maisie. - Nie zaprzątajcie sobie mną głowy.
- Niech pani posłucha męża - poradził jej Al. - Wszyscy lepiej się poczujemy,
jeżeli pani będzie choć trochę wygodniej.
Zawahała się, ale ostatecznie wyraziła zgodę.
Wkrótce miała do dyspozycji prowizoryczny namiot, własne ognisko przed
wejściem i dwa koce w środku.
- A panowie? - spytała.
- %7ładen z nas jeszcze długo nie zmruży oka - zapewnił ją Al. - Poza tym twarde z
nas chłopy. Lepiej niech pani trochę odpocznie - dodał i ojcowskim gestem poklepał ją
po ramieniu.
Rafe przyniósł jej z helikoptera torbę oraz moherowy koc.
- Włóż na siebie jeszcze kilka ubrań - zasugerował. - Wkrótce zrobi się naprawdę
zimno.
Przekonała się, że naprędce przygotowane legowisko na ziemi jest całkiem
znośne, więc położyła się i mocno spała przez parę godzin.
Ze snu wyrwał ją warkot helikoptera. Ostre, niebieskie światło reflektorów
omiotło teren obozowiska. Maisie usłyszała okrzyki i po chwili ziemia lekko się
68
S
R
zatrzęsła, gdy śmigłowiec wylądował niedaleko miejsca wypadku. Zciany namiotu
wybrzuszyły się pod wpływem podmuchu wiatru, wznieconego przez potężny wirnik.
Maisie niewiele zrozumiała z tego, o czym mówili ratownicy i lekarz, bo
wystraszone krowy ryczały głośno. Wkrótce maszyna ponownie wzbiła się w po-
wietrze i zapanowała cisza.
Po chwili Rafe podszedł do namiotu. Dorzucił polano do ogniska i przysiadł na
kocach obok Maisie.
- Posuń się, droga żono, też chciałbym się położyć. Zmarzłem na kość!
Maisie machinalnie zrobiła miejsce, a Rafe natychmiast wczołgał się na posłanie.
- Mhm... Jesteś ciepła jak grzanka...
- Co z rannym?
- Podobno to tymczasowe uszkodzenie nerwu w kręgosłupie, lekarz jest dobrej
myśli. Wygodnie ci?
- Tak. A tobie?
- Też. Pora spać. - Pogłaskał ją po głowie, a wtedy zamknęła oczy, przytuliła się
do niego i szybko zapadła w mocny sen.
Obudziła się bladym świtem i rozejrzała. U jej boku spał Rafe. Usiadła ostrożnie,
żeby go nie obudzić. Nawet nie drgnął.
Ognisko zgasło, ale zza namiotu dobiegała kakofonia dzwięków: rżenie koni,
skrzypienie skóry i szczękanie podków o kamienie. Maisie usłyszała jeszcze
przytłumione głosy oraz szczekanie psa.
Poprzedniego wieczoru Al wyjaśnił jej, że będą musieli jak najwcześniej
wyruszyć w drogę do następnego wodopoju i najwyrazniej już wzięli się do roboty. To
oznaczało, że trzeba zwijać namiot.
Odwróciła się, żeby obudzić Rafe'a, ale miał otwarte oczy i przypatrywał się jej z
uwagą. Poczuła, jak policzki jej czerwienieją. Przypomniała sobie, że w nocy tuliła się
do niego i było jej cudownie, lecz teraz nie potrafiła niczego wyczytać z jego przenik-
liwego, stalowoszarego spojrzenia.
- Herbata gotowa! - zawołał Al i po chwili stanął przed wejściem do namiotu. W
jednej dłoni trzymał przez szmatę osmolony czajnik, a w drugiej dwa blaszane kubki. -
Wybaczcie, że tak was budzę, ale...
- Nie ma sprawy! - Rafe szybko wstał. - Dzięki, przyjacielu. Już się zbieramy.
Al podał im herbatę i odszedł, a Maisie ciężko westchnęła.
- Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, ale choć oboje nie robimy nic
nieprzyzwoitego, bezustannie przyłapują nas razem w łóżku!
69
S
R
Rafe uśmiechnął się pod nosem, lecz na widok miny Maisie lekko się
zaniepokoił.
- Wyglądasz jak Indianin! - zauważyła z niedowierzaniem.
- Lepiej spójrz na siebie! - Podał jej rękę, żeby pomóc wstać. - Psiakrew, pył
mam nawet w ustach! - Umilkł, kiedy przyłożyła dłoń do pleców i skrzywiła się z bólu.
- Co się stało?
- Nic takiego. Coś mnie zakłuło. Najwyrazniej nawet dwa koce na ziemi to za
mało, żeby wygodnie spać pierwszej nocy na pustkowiu.
- Hm... Napij się herbaty, przynajmniej jest gorąca. Musimy się pośpieszyć.
Gdy opuścili obozowisko i wzbili się w powietrze, Rafe powiadomił Maisie o
zmianie planów. Wracali do domu.
Zaprotestowała, ale uparł się, żeby zaprowadzić ją do lekarza. Musiała dać za
wygraną.
Byli sami w apartamencie nad rzeką. Wrócili kilka godzin temu i przed chwilą
pożegnali się z lekarzem, który szybko przyjechał z wizytą domową. Po drobiazgowym
badaniu orzekł, że dziecko miewa się doskonale, a ból zapewne był wynikiem snu na
prawie gołej ziemi.
- Przynajmniej mamy pewność, że wszystko gra - podsumował Rafe i zapytał: -
Maisie, gdzie chciałabyś mieszkać?
- Nie jestem pewna, czy rozumiem, o co ci chodzi.
Wcześniej zjedli kolację przysłaną z restauracji na parterze. Podczas posiłku
Maisie nie po raz pierwszy zdumiała się, jak proste może być życie ludzi zamożnych.
Spodobał się jej sprzęt stereo Rafe'a i spytała, czy może nastawić jakąś muzykę.
Odparł, że nie musi go o to pytać, więc wybrała płytę z klasycznymi utworami na
fortepian.
- Mamy do wyboru dwie możliwości: to mieszkanie albo dom nad zatoką Raby.
- Och, wybierz, co wolisz.
Usiadł na kanapie w rogu pokoju, naprzeciwko Maisie, która ubrała się na
wrzosowo i choć była na bosaka, siedziała dość sztywno, z dłońmi na kolanach, jakby
przyszła z wizytą.
Rafe, w szortach i białej bluzie, również nie miał na nogach żadnego obuwia, ale
wydawał się całkowicie odprężony.
- Mogę mieszkać właściwie wszędzie, ale tu chodzi o ciebie. Powinnaś się czuć
jak u siebie w domu. - Wskazał dłonią wieczorną panoramę Brisbane za oknem. - Ten
apartament jest doskonale usytuowany, ale to nie znaczy, że musisz tutaj przebywać.
70
S
R
Zwłaszcza jeśli nie potrafisz się tu odnalezć.
Maisie westchnęła.
- Skąd wiesz?
Spojrzał na nią pytająco.
- Skąd wiesz, że przed paroma godzinami rozglądałam się po tych pokojach i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl