[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Bo to był komplement. Ale...
Wyprostowała się.
- To się nie uda, prawda? Chodzi mi o to, że jeśli ożeni się pan z nią, to nie
będę już potrzebna i...
- Kto powiedział, że zamierzam się z nią ożenić?
S
R
- Każdy, z kim rozmawiałam w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin.
- Kto?
Alex westchnęła.
- Pańska siostra, kuzyn, gospodyni.
Skrzywił się.
- Jestem pewny, że także moja sekretarka.
- Zabawne, ale nie. No więc ma pan zamiar?
- Poślubić Cathy? Jeszcze nie wiem, ale może pani spać spokojnie, ponieważ
mam szczery zamiar znalezć rozwiązanie, które dawałoby Nicky'emu spokojne,
pełne miłości dzieciństwo.
Alex poczuła, że się rumieni.
- Powiedziała panu?
Kiwnął głową.
- Być może nie powinnam była tego mówić - rzekła cicho.
- Ktoś musiał.
- Cóż, w takim razie powodzenia. %7łyczę panu... życzę wszystkiego, co najlep-
sze. Ale... - zawahała się. - Ta praca osobistej tłumaczki także nie wypali, prawda?
- Prawda - odparł spokojnie. - Prawdę mówiąc, to ta propozycja nie była
przemyślana, ale mam inną. Chiński konsul w Brisbane szuka osoby, która biegle
włada mandaryńskim. Pan Li ma w konsulacie koneksje, a wywarłaś na nim duże
wrażenie. To mogłaby być interesująca praca, znacznie ciekawsza od tego, czym
zajmowałaś się w agencji Wellforda. No i, rzecz jasna, może być bardzo przydatna
dla kogoś, komu się marzy praca w korpusie dyplomatycznym.
Alex na przemian otwierała i zamykała usta, w końcu zapytała:
- Kiedy miał pan czas załatwić to wszystko?
- Wczoraj rano spotkałem się z panem Li. - Wzruszył ramionami. - Miałem
półtora dnia na poskładanie tego wszystkiego.
- A więc podjął pan decyzję przed przyjazdem Cathy? - zapytała z bólem w
S
R
oczach, którego nie była w stanie ukryć.
- Tak. Alex, to by się nigdy nie udało. - Choć jego głos był cichy i spokojny,
zabrzmiało to stanowczo. - A więc jesteś zainteresowana?
Odwróciła się i oddychała głęboko, starając się powstrzymać łzy. Przełknęła
kilka razy ślinę, po czym usiadła na kanapie.
- Rzeczywiście brzmi to interesująco. Mogłabym to przemyśleć? - zapytała
niepewnie.
- Miałaś już na oku coś innego?
- Zawsze mogę wrócić do Simona.
- Simon Wellford będzie wykonywał dla nas dużo tłumaczeń.
Innymi słowy będzie miał zbyt częsty kontakt z Goodwin Minerals, by Alex
dobrze się z tym czuła.
- Rozumiem - rzekła ostrożnie. - Cóż, cieszę się, że mu nie zaszkodziłam,
choć teraz pewnie rwie włosy z głowy, próbując znalezć innego tłumacza z manda-
ryńskiego. I nie, nie mam w tej chwili niczego innego na oku, więc bardzo dzięku-
ję, rozważę tę propozycję.
Wyjął z kieszeni marynarki kopertę i położył ją na ławie.
- Tutaj są wszystkie szczegóły. Wkrótce pojawi się coś jeszcze. - Zerknął na
zegarek.
- Nie musi pan robić dla mnie nic więcej.
- Zaczekaj chwilę, a się przekonasz.
- N-nie - wyjąkała. - Sama muszę z tym sobie poradzić - dodała cicho. - To
także kwestia dumy. Proszę nie pytać mnie dlaczego, ale tak właśnie jest. - W jej
głowie pojawiła się okropna ewentualność. - Nie... nie Paul. Nie mogłabym...
- Nie, nie Paul. Prawdę mówiąc, to Paul mnie opuścił. I tak miał w planach
wyjazd do Ameryki, gdzie przez jeden semestr będzie studiować na Harvardzie. No
i przyspieszył swój wyjazd.
Alex wydała przeciągłe westchnienie.
S
R
- Ale będziesz mieć towarzystwo - kontynuował. - I...
- Nie - powtórzyła, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Max otworzył drzwi, za którymi stał kierowca, który przywiózł Alex z rezy-
dencji.
- Przepraszam, proszę pana - rzekł kierowca - ale przez ten deszcz zrobiły się
korki. Oto ona. - I postawił na podłodze kulkę z kręconą, białą sierścią. - Lady Mc-
Pherson kazała bardzo, bardzo podziękować, wabi się Josie, a to - popatrzył na
trzymaną w drugiej ręce torbę - jej wszystkie rzeczy.
- Dzięki. Już to biorę.
Kierowca podał mu torbę i wyszedł. Max zamknął drzwi, Alex stała jak ska-
mieniała.
- Pies? - zapytała z niedowierzaniem, po czym nagle usiadła.
- A czego się spodziewałaś?
- Ja... nie wiem - wydukała. - Ale na pewno nie tego.
Mały psiak rozejrzał się, podejrzliwym wzrokiem zmierzył Maxa, po czym
pobiegł do Alex.
- To rasa bichon frise. Jeśli wierzyć słowom Oliwii, psy te należały do ulu-
bieńców francuskiej rodziny królewskiej - rzekł. - To łagodna, wesoła rasa. Josie
ma około dziewięciu miesięcy i jest dobrze wytresowana.
Josie usiadła przed Alex i popatrzyła na nią ślicznymi, brązowymi oczami,
które zmiękczyłyby kamień.
- Ale... jak to możliwe? Nie rozumiem.
- Livvy i Michael dzielą swój czas pomiędzy Australię i Wielką Brytanię, ale
tym razem wyjeżdżają na co najmniej dwa lata. W zeszłym tygodniu Livvy wspo-
mniała mi, że szukają dla Josie dobrego domu.
- I pomyślał pan o mnie?
- Na własne oczy widziałem, jak bardzo kochasz psy, no i mówiłaś, że razem
z sąsiadką zastanawiałyście się nad wspólnym zwierzakiem, więc owszem, pomy-
S
R
ślałem o tobie.
Josie uniosła łapę i położyła ją delikatnie na kolanie Alex, która gotowa była
przysiąc, że w tych brązowych ślepkach kryje się błaganie.
- Cóż, w takim razie jak mogę powiedzieć nie"? - I schyliła się, by pogłaskać
białe, kręcone futerko. Zadowolona Josie zamknęła oczy, poddając się pieszczocie.
Max Goodwin wyraznie się odprężył.
- Dziękuję panu - rzekła drżącym głosem. - Naprawdę mnie pan zaskoczył.
Josie jest słodka. Jeśli nie będę się pilnować, to obawiam się, że mogę skończyć jak
Nicky i Nemo. - Wstała. Przełknęła ślinę, wiedząc, co musi teraz zrobić. - Jeśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
- Bo to był komplement. Ale...
Wyprostowała się.
- To się nie uda, prawda? Chodzi mi o to, że jeśli ożeni się pan z nią, to nie
będę już potrzebna i...
- Kto powiedział, że zamierzam się z nią ożenić?
S
R
- Każdy, z kim rozmawiałam w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin.
- Kto?
Alex westchnęła.
- Pańska siostra, kuzyn, gospodyni.
Skrzywił się.
- Jestem pewny, że także moja sekretarka.
- Zabawne, ale nie. No więc ma pan zamiar?
- Poślubić Cathy? Jeszcze nie wiem, ale może pani spać spokojnie, ponieważ
mam szczery zamiar znalezć rozwiązanie, które dawałoby Nicky'emu spokojne,
pełne miłości dzieciństwo.
Alex poczuła, że się rumieni.
- Powiedziała panu?
Kiwnął głową.
- Być może nie powinnam była tego mówić - rzekła cicho.
- Ktoś musiał.
- Cóż, w takim razie powodzenia. %7łyczę panu... życzę wszystkiego, co najlep-
sze. Ale... - zawahała się. - Ta praca osobistej tłumaczki także nie wypali, prawda?
- Prawda - odparł spokojnie. - Prawdę mówiąc, to ta propozycja nie była
przemyślana, ale mam inną. Chiński konsul w Brisbane szuka osoby, która biegle
włada mandaryńskim. Pan Li ma w konsulacie koneksje, a wywarłaś na nim duże
wrażenie. To mogłaby być interesująca praca, znacznie ciekawsza od tego, czym
zajmowałaś się w agencji Wellforda. No i, rzecz jasna, może być bardzo przydatna
dla kogoś, komu się marzy praca w korpusie dyplomatycznym.
Alex na przemian otwierała i zamykała usta, w końcu zapytała:
- Kiedy miał pan czas załatwić to wszystko?
- Wczoraj rano spotkałem się z panem Li. - Wzruszył ramionami. - Miałem
półtora dnia na poskładanie tego wszystkiego.
- A więc podjął pan decyzję przed przyjazdem Cathy? - zapytała z bólem w
S
R
oczach, którego nie była w stanie ukryć.
- Tak. Alex, to by się nigdy nie udało. - Choć jego głos był cichy i spokojny,
zabrzmiało to stanowczo. - A więc jesteś zainteresowana?
Odwróciła się i oddychała głęboko, starając się powstrzymać łzy. Przełknęła
kilka razy ślinę, po czym usiadła na kanapie.
- Rzeczywiście brzmi to interesująco. Mogłabym to przemyśleć? - zapytała
niepewnie.
- Miałaś już na oku coś innego?
- Zawsze mogę wrócić do Simona.
- Simon Wellford będzie wykonywał dla nas dużo tłumaczeń.
Innymi słowy będzie miał zbyt częsty kontakt z Goodwin Minerals, by Alex
dobrze się z tym czuła.
- Rozumiem - rzekła ostrożnie. - Cóż, cieszę się, że mu nie zaszkodziłam,
choć teraz pewnie rwie włosy z głowy, próbując znalezć innego tłumacza z manda-
ryńskiego. I nie, nie mam w tej chwili niczego innego na oku, więc bardzo dzięku-
ję, rozważę tę propozycję.
Wyjął z kieszeni marynarki kopertę i położył ją na ławie.
- Tutaj są wszystkie szczegóły. Wkrótce pojawi się coś jeszcze. - Zerknął na
zegarek.
- Nie musi pan robić dla mnie nic więcej.
- Zaczekaj chwilę, a się przekonasz.
- N-nie - wyjąkała. - Sama muszę z tym sobie poradzić - dodała cicho. - To
także kwestia dumy. Proszę nie pytać mnie dlaczego, ale tak właśnie jest. - W jej
głowie pojawiła się okropna ewentualność. - Nie... nie Paul. Nie mogłabym...
- Nie, nie Paul. Prawdę mówiąc, to Paul mnie opuścił. I tak miał w planach
wyjazd do Ameryki, gdzie przez jeden semestr będzie studiować na Harvardzie. No
i przyspieszył swój wyjazd.
Alex wydała przeciągłe westchnienie.
S
R
- Ale będziesz mieć towarzystwo - kontynuował. - I...
- Nie - powtórzyła, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Max otworzył drzwi, za którymi stał kierowca, który przywiózł Alex z rezy-
dencji.
- Przepraszam, proszę pana - rzekł kierowca - ale przez ten deszcz zrobiły się
korki. Oto ona. - I postawił na podłodze kulkę z kręconą, białą sierścią. - Lady Mc-
Pherson kazała bardzo, bardzo podziękować, wabi się Josie, a to - popatrzył na
trzymaną w drugiej ręce torbę - jej wszystkie rzeczy.
- Dzięki. Już to biorę.
Kierowca podał mu torbę i wyszedł. Max zamknął drzwi, Alex stała jak ska-
mieniała.
- Pies? - zapytała z niedowierzaniem, po czym nagle usiadła.
- A czego się spodziewałaś?
- Ja... nie wiem - wydukała. - Ale na pewno nie tego.
Mały psiak rozejrzał się, podejrzliwym wzrokiem zmierzył Maxa, po czym
pobiegł do Alex.
- To rasa bichon frise. Jeśli wierzyć słowom Oliwii, psy te należały do ulu-
bieńców francuskiej rodziny królewskiej - rzekł. - To łagodna, wesoła rasa. Josie
ma około dziewięciu miesięcy i jest dobrze wytresowana.
Josie usiadła przed Alex i popatrzyła na nią ślicznymi, brązowymi oczami,
które zmiękczyłyby kamień.
- Ale... jak to możliwe? Nie rozumiem.
- Livvy i Michael dzielą swój czas pomiędzy Australię i Wielką Brytanię, ale
tym razem wyjeżdżają na co najmniej dwa lata. W zeszłym tygodniu Livvy wspo-
mniała mi, że szukają dla Josie dobrego domu.
- I pomyślał pan o mnie?
- Na własne oczy widziałem, jak bardzo kochasz psy, no i mówiłaś, że razem
z sąsiadką zastanawiałyście się nad wspólnym zwierzakiem, więc owszem, pomy-
S
R
ślałem o tobie.
Josie uniosła łapę i położyła ją delikatnie na kolanie Alex, która gotowa była
przysiąc, że w tych brązowych ślepkach kryje się błaganie.
- Cóż, w takim razie jak mogę powiedzieć nie"? - I schyliła się, by pogłaskać
białe, kręcone futerko. Zadowolona Josie zamknęła oczy, poddając się pieszczocie.
Max Goodwin wyraznie się odprężył.
- Dziękuję panu - rzekła drżącym głosem. - Naprawdę mnie pan zaskoczył.
Josie jest słodka. Jeśli nie będę się pilnować, to obawiam się, że mogę skończyć jak
Nicky i Nemo. - Wstała. Przełknęła ślinę, wiedząc, co musi teraz zrobić. - Jeśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]