[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spałaby, sama taka, pewno ręce rozrzucone. A wtedy jo ruszyć w ramie: odemknie oczy i co?
Krzyknie? Wyskoczy z łóżka? Zawoła Handzie? He, a może posunie sie? Nie, krzyku nie narobi,
ale na pewno powiedziałaby iść, wracać sie! Choć czasem jakoś tak popatrzy na mnie, oglądnie
sie, zaśmieje, że kto wie, kto wie. Ale nie! Za delikatna ona, za dobra dla Handzi, za wstydliwa.
lampa świeci sie i świeci. Dziewczęta śpiewajo Z kolącego ostu możno płoty grodzić, choć
prawie ich tu nie słychać, bo żaby głośniejsze, wiem, słowa zna sie: z kolącego ostu możno płoty
grodzić, z kolącego ostu możno płoty grodzić, mężowej matuli nie możno dogodzić. Lampa
świeci jak świeciła. A może już poszed, a ona czyta? Idę znowuś, znowuś właże pomiędzy pień a
ścianę, ręko sie za gałąz łapie i tak wisiawszy, stojawszy, patrze:
Stół odsunięty aż do drzwi, dżwi stołem przyciśnięte! Butelka pusta. Ona na łóżku, pod
lampo, goła! .Całkiem goła!
Ale on, dzie on? Nima! Jego nima!
Ona klęczy na łóżku pod lampo, cyckami i twarzo do okna, oczy zamknięte i kiwa sie, jak
baby w kościele sie kiwajo! Modli sie? Czy pomieszania dostała? Tak, spiła sie i pomieszania
dostała: wtuliwszy głowę, kiwa sie i kiwa, jak wyprostuje sie, widać nad szczytkiem jakie ręce
ma cienkie, a cycki nieduże: chudziutka jak chłopiec, cieniutka, istna Konopielka.
Wtem nogę widze!!! Jego kolano widze, leżącego na plecach!!!
I tak jak ręko trzymał sie ja dyla, tak od razu to ręko grechotnoł w ramę, aż sie szkło
posypało, a pod drugo ręko gałęz sie urwała, i ryms ja na ziemie, a z ziemi jak dzik hyc przez płot
i zadudniwszy nogami rzucam sie w łozy, na łeb na szyje!
Rano Handzia ze trzy razy dobijała sie do stodoły. Wpuść, prosi, mus pogadać! Nu
wpuść, toż wiem, że tam siedzisz! I zamyczko kołocze. Trudno, niech kołocze, pokołocze i
pójdzie. Ale nie, uparła sie, klepie, huczy. Mowie wreszcie:
Odczepże sie, kurwo jedna!
Za co ty mnie tak, Kaziuk! Chodz, upiera sie, trzeba coś zrobić z oknem, póki ludzi nie
śmie j o sie.
A co, pytam, widzieli może coś do śmiechu? Wstyd, że całe okno wybite! Plotkować
zaczno!
Ale nie o mnie, czy to mnie podglądali? Niechaj ona ładzi, abo ten jej narzeczony.
Posiedział ja jeszcze niemało na worku, niemało czasu zeszło, zaczem wyszed ja ze stodoły.
Jezu, co sie robi, narzeka Handzia i pod chate mnie prowadzi, na nasze panie napadajo!
Napadajo? dziwie sie: I ten jej kawaler, nie obronił? Zachodzim pod drzewo.
Prawda to, pytam sie uczycielki spod okna przez dziurę, że ktoś na panie napad?
Tak, mówi ona, okno rozmyka: ktoś właz na drzewo i podglądał, a potem trzasnoł w okno
i udek. Mówi to, a na boki patrzy, oczy chowa.
To na drzewie siedział?
Tak, słychać było jak sie zwalił.
Hm, pewnie ta gałązka jemu sie urwała, mowie i gałązkę podnosze z ziemi: Aha, mówie,
w góre spoglądawszy, to z tamtej gałęzi sie urwało, pasuje. Co za świnia, podglądał pani mówi,
ciekawe czego taki szukał! A to może i po nim ślady? dziwie sie. A ślady na zagonku w cybuli
jak po koniu! Patrze ja na te ślady, gałązkę oglądam i myśle: lepiej było tobie na te drzewo nie
włazić człowieku, oj, dużo lepiej byłoby dla ciebie, dużo. A ona:
Boję sie! Może mnie co wieczór podglądano, tfu, okropność!
A jakby te gałęz obciąć? radzi Handzia. W chacie będzie widniej i już nikt sie nie uczepi?
Gałęz, mówie i cały drżę, zęby latajo: Gałęz? A dobrze, już, zaraz! Zaraz sie zrobi, tak sie
zrobi, żeby już nikt nie właził na te gałęz. Ziutek, piłe, siekiere raz dwa!
Troche szkoda, mówi ona.
Szkoda? E, mnie tam już niczego nie szkoda, rzeki nie szkoda, chaty nie szkoda, drzewa
nie szkoda! mówie, siekiere biore i od dołu pień obciopuje!
Co?! Handzia oczom nie wierzy: Co ty, co ty, Kaziuk, całe drzewo? Nie tykaj, trzęso sie
tato, nie rusz klona, bo zle będzie! Nie ścinaj, mowie, chatniego drzewa!
A co ono, święte?
Nieszczęście na dom ściągniesz! Nie ścinaj!
A to so jakieś nieszczęścia? dziwie sie. I obrabuje.
Od piorunów, broni, nie ścinaj! I próbujo za plecy odciągać, ale ich tak odpycham, że na
Handzie polecieli.
Nie ścinaj! gwałtuje Handzia. Dziewczęta kiedyś dorosno, ławke dzie im postawim! A im
bardziej sprzeciwiajo sie, tym mocniej rąbie, obrębuje kore, żeby piła dobrze weszła, białe ciało
spod kory sie świeci.
Nie ścinaj, bo ręka uschnie! straszo tato, nogami tupio, latajo wkoło, to z tej, to z tej.
Y tam, od jełowca nie uschła, nie uschnie i teraz.
Ależ panie Kaziku, naprawdę szkoda, przemawia ona z okna, takie piękne drzewo! Cały
dom w gałęziach! Naprawdę szkoda, co pan robi najlepszego!
Co tam gałęzi! ja na to, wyprostowawszy sie: Grunt, żeby nikt pani nie podglądał.
To wystarczy tę jedną gałąz!
A co sie bawić po gałązce: całe drzewo zetniem! Po co ono? O, podwalinę rozsadza.
Strzecha gnije od cienia. I pani będzie miała widniej w izbie. Widniej, mowie, pani nie lubi, jak
widno? Mnie sie zdaje, że pani lubi jak widno.
Ona na mnie patrzy, patrzy.
Jak widno, to lepiej czytać, mówie, oczy sie nie tak psujo. Pani tak dużo czyta, a mnie
paninych oczow szkoda. Klękaj, Ziutek!
Nie! broni sie: Nie bede drzewa ścinał!
Klękaj, mówie!
Wołajcie Michała! jęczo tato: Michał, Michał!
Klękamy, piłe przykładamy. Pociągam, drasnęło zębami białe, chłopiec piłe wypuścił.
Beczy.
Trzymaj, zasrańcu!
Nie bede! Toż to tatowy brat! Nie bede!
Trzymaj! i w łeb go: Ciągnij, psiakrew, bo zatłuke!
Co ty robisz! huknoł zza pleców Michał: Co ty robisz, kainie!
Zlepy? Ja na to: Nie widzisz, że drzewo ścinam!
Nie ścinaj! I za piłe łapie. Ja za siekiere:
Odczep sie, mówie, to moje drzewo.
Babka posadzili, ono i moje!
Ale komu posadzili, kto sie wtedy urodził, ty czy ja? A po czyjej stronie chaty ono? Po
twojej?
Ty zdumiał! mówi Michał, spoglądawszy na siekiere. I odstępuje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
spałaby, sama taka, pewno ręce rozrzucone. A wtedy jo ruszyć w ramie: odemknie oczy i co?
Krzyknie? Wyskoczy z łóżka? Zawoła Handzie? He, a może posunie sie? Nie, krzyku nie narobi,
ale na pewno powiedziałaby iść, wracać sie! Choć czasem jakoś tak popatrzy na mnie, oglądnie
sie, zaśmieje, że kto wie, kto wie. Ale nie! Za delikatna ona, za dobra dla Handzi, za wstydliwa.
lampa świeci sie i świeci. Dziewczęta śpiewajo Z kolącego ostu możno płoty grodzić, choć
prawie ich tu nie słychać, bo żaby głośniejsze, wiem, słowa zna sie: z kolącego ostu możno płoty
grodzić, z kolącego ostu możno płoty grodzić, mężowej matuli nie możno dogodzić. Lampa
świeci jak świeciła. A może już poszed, a ona czyta? Idę znowuś, znowuś właże pomiędzy pień a
ścianę, ręko sie za gałąz łapie i tak wisiawszy, stojawszy, patrze:
Stół odsunięty aż do drzwi, dżwi stołem przyciśnięte! Butelka pusta. Ona na łóżku, pod
lampo, goła! .Całkiem goła!
Ale on, dzie on? Nima! Jego nima!
Ona klęczy na łóżku pod lampo, cyckami i twarzo do okna, oczy zamknięte i kiwa sie, jak
baby w kościele sie kiwajo! Modli sie? Czy pomieszania dostała? Tak, spiła sie i pomieszania
dostała: wtuliwszy głowę, kiwa sie i kiwa, jak wyprostuje sie, widać nad szczytkiem jakie ręce
ma cienkie, a cycki nieduże: chudziutka jak chłopiec, cieniutka, istna Konopielka.
Wtem nogę widze!!! Jego kolano widze, leżącego na plecach!!!
I tak jak ręko trzymał sie ja dyla, tak od razu to ręko grechotnoł w ramę, aż sie szkło
posypało, a pod drugo ręko gałęz sie urwała, i ryms ja na ziemie, a z ziemi jak dzik hyc przez płot
i zadudniwszy nogami rzucam sie w łozy, na łeb na szyje!
Rano Handzia ze trzy razy dobijała sie do stodoły. Wpuść, prosi, mus pogadać! Nu
wpuść, toż wiem, że tam siedzisz! I zamyczko kołocze. Trudno, niech kołocze, pokołocze i
pójdzie. Ale nie, uparła sie, klepie, huczy. Mowie wreszcie:
Odczepże sie, kurwo jedna!
Za co ty mnie tak, Kaziuk! Chodz, upiera sie, trzeba coś zrobić z oknem, póki ludzi nie
śmie j o sie.
A co, pytam, widzieli może coś do śmiechu? Wstyd, że całe okno wybite! Plotkować
zaczno!
Ale nie o mnie, czy to mnie podglądali? Niechaj ona ładzi, abo ten jej narzeczony.
Posiedział ja jeszcze niemało na worku, niemało czasu zeszło, zaczem wyszed ja ze stodoły.
Jezu, co sie robi, narzeka Handzia i pod chate mnie prowadzi, na nasze panie napadajo!
Napadajo? dziwie sie: I ten jej kawaler, nie obronił? Zachodzim pod drzewo.
Prawda to, pytam sie uczycielki spod okna przez dziurę, że ktoś na panie napad?
Tak, mówi ona, okno rozmyka: ktoś właz na drzewo i podglądał, a potem trzasnoł w okno
i udek. Mówi to, a na boki patrzy, oczy chowa.
To na drzewie siedział?
Tak, słychać było jak sie zwalił.
Hm, pewnie ta gałązka jemu sie urwała, mowie i gałązkę podnosze z ziemi: Aha, mówie,
w góre spoglądawszy, to z tamtej gałęzi sie urwało, pasuje. Co za świnia, podglądał pani mówi,
ciekawe czego taki szukał! A to może i po nim ślady? dziwie sie. A ślady na zagonku w cybuli
jak po koniu! Patrze ja na te ślady, gałązkę oglądam i myśle: lepiej było tobie na te drzewo nie
włazić człowieku, oj, dużo lepiej byłoby dla ciebie, dużo. A ona:
Boję sie! Może mnie co wieczór podglądano, tfu, okropność!
A jakby te gałęz obciąć? radzi Handzia. W chacie będzie widniej i już nikt sie nie uczepi?
Gałęz, mówie i cały drżę, zęby latajo: Gałęz? A dobrze, już, zaraz! Zaraz sie zrobi, tak sie
zrobi, żeby już nikt nie właził na te gałęz. Ziutek, piłe, siekiere raz dwa!
Troche szkoda, mówi ona.
Szkoda? E, mnie tam już niczego nie szkoda, rzeki nie szkoda, chaty nie szkoda, drzewa
nie szkoda! mówie, siekiere biore i od dołu pień obciopuje!
Co?! Handzia oczom nie wierzy: Co ty, co ty, Kaziuk, całe drzewo? Nie tykaj, trzęso sie
tato, nie rusz klona, bo zle będzie! Nie ścinaj, mowie, chatniego drzewa!
A co ono, święte?
Nieszczęście na dom ściągniesz! Nie ścinaj!
A to so jakieś nieszczęścia? dziwie sie. I obrabuje.
Od piorunów, broni, nie ścinaj! I próbujo za plecy odciągać, ale ich tak odpycham, że na
Handzie polecieli.
Nie ścinaj! gwałtuje Handzia. Dziewczęta kiedyś dorosno, ławke dzie im postawim! A im
bardziej sprzeciwiajo sie, tym mocniej rąbie, obrębuje kore, żeby piła dobrze weszła, białe ciało
spod kory sie świeci.
Nie ścinaj, bo ręka uschnie! straszo tato, nogami tupio, latajo wkoło, to z tej, to z tej.
Y tam, od jełowca nie uschła, nie uschnie i teraz.
Ależ panie Kaziku, naprawdę szkoda, przemawia ona z okna, takie piękne drzewo! Cały
dom w gałęziach! Naprawdę szkoda, co pan robi najlepszego!
Co tam gałęzi! ja na to, wyprostowawszy sie: Grunt, żeby nikt pani nie podglądał.
To wystarczy tę jedną gałąz!
A co sie bawić po gałązce: całe drzewo zetniem! Po co ono? O, podwalinę rozsadza.
Strzecha gnije od cienia. I pani będzie miała widniej w izbie. Widniej, mowie, pani nie lubi, jak
widno? Mnie sie zdaje, że pani lubi jak widno.
Ona na mnie patrzy, patrzy.
Jak widno, to lepiej czytać, mówie, oczy sie nie tak psujo. Pani tak dużo czyta, a mnie
paninych oczow szkoda. Klękaj, Ziutek!
Nie! broni sie: Nie bede drzewa ścinał!
Klękaj, mówie!
Wołajcie Michała! jęczo tato: Michał, Michał!
Klękamy, piłe przykładamy. Pociągam, drasnęło zębami białe, chłopiec piłe wypuścił.
Beczy.
Trzymaj, zasrańcu!
Nie bede! Toż to tatowy brat! Nie bede!
Trzymaj! i w łeb go: Ciągnij, psiakrew, bo zatłuke!
Co ty robisz! huknoł zza pleców Michał: Co ty robisz, kainie!
Zlepy? Ja na to: Nie widzisz, że drzewo ścinam!
Nie ścinaj! I za piłe łapie. Ja za siekiere:
Odczep sie, mówie, to moje drzewo.
Babka posadzili, ono i moje!
Ale komu posadzili, kto sie wtedy urodził, ty czy ja? A po czyjej stronie chaty ono? Po
twojej?
Ty zdumiał! mówi Michał, spoglądawszy na siekiere. I odstępuje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]