[ Pobierz całość w formacie PDF ]

harcerz. Uzyskawszy wreszcie odrobinę spokoju wyszedłem na dwór.
Skręciłem w lewo i po schodkach koło bramy wszedłem na wał ciągnący się nad nią i
dalej w głąb twierdzy. Siedziałem na murku. Ssałem fajkę, patrzyłem na popiersie von
Boyena umieszczone nad wjazdem. Nagle ciemności rozcięły światła reflektorów jakiegoś
samochodu. Na dziedziniec wjechała alfa romeo Batury. Widać było, że chciał tutaj
zaparkować. Zobaczył jednak mojego Rosynanta i przyśpieszył. Wysypałem resztkę tytoniu z
cybucha i pobiegłem po wale, żeby zobaczyć, dokąd on jedzie. Batura ruszył drogą, jakby
chciał wjechać na majdan; skręcił w prawo. Ja biegłem po skarpie mając jego auto kilkanaście
metrów pod sobą. Nie mógł mnie widzieć. On nagle wjechał w bramę pode mną i znalazł się
na dziedzińcu przy kolejnym koszarowcu w bastionie Ludwig. Przypadłem do ziemi.
Dwie ubrane na czarno postacie wyszły z auta. Skierowały się w stronę zejścia do
kolejnego tunelu, skąd mogły przejść do kaponiery. Ostrożnie ruszyłem za nimi. Skradałem
się po cichu. W tunelu było ciemno. Nagle ktoś zaświecił mi latarką halogenową po oczach, a
dłoń ubrana w rękawiczkę przytknęła mi do ust i nosa chustkę z eterem. W oczach
zobaczyłem wielkie kręgi, a głowa zaczęła boleć, jakby waliły w nią młoty. Padłem
zemdlony. Czułem, że ktoś grzebie po moich kieszeniach. Nagle wszystko skończyło się.
- A to bandyci! Ja was zaraz tu laseczką pogonię! Cholery, nie mają gdzie łobuzować -
usłyszałem dziarski krzyk jakiegoś staruszka.
Po chwili starszy pan pochylił się nade mną. Potrącał mnie, a ja powoli się budziłem.
Jak otumaniony poszedłem za nim do budynku koszar. Staruszek zaprowadził mnie na piętro,
gdzie cały korytarz zastawiony był wypchanymi zwierzętami. Posadził mnie w fotelu w
jednej z ogromnych sal. Na starym stole postawił obtłuczony kubek z mocną herbatą i
reklamówkę z zeschniętymi faworkami. Drobnymi łykami popijałem herbatę i przyglądałem
się mojemu wybawcy.
- Co tam, chłopaczku? Cały jesteś? - dopytywał się. Był mocno przygarbiony, ale jak
na pózny wiek trzymał się doskonale. W jego oczach wciąż igrały młodzieńcze ogniki.
- Jedz, chłopaczku, jedz. To wojsko dla mnie przygotowało. A nie za twarde one są? -
dopytywał się podsuwając mi reklamówkę z ciastkami.
- Wszystko w porządku. Dziękuję za pomoc. Nazywam się Paweł Daniec, pracuję w
Ministerstwie Kultury i Sztuki - przedstawiłem się i podałem mu dłoń.
- Bogusław Domaniewski. To pan pewnie w sprawie tych podpaleń budynków w
twierdzy? - dopytywał się gospodarz.
- Niestety nie, ale i tym pewnie będziemy musieli się zająć.
- A kto to na pana się tak czaił?
- Nie wiem - skłamałem. Zastanawiało mnie, dlaczego Batura tak ostro mnie
potraktował.
- Już prawie kładłem się spać, gdy usłyszałem samochód na podwórzu. Wyglądam
przez okno, a tu dobre auto stoi. Jakaś dwójka zamaskowana. Myślę, znowu podpalacze
przyszli - opowiadał dziadek. - Więc po cichu wychodzę, żeby im skórę wygarbować. Może
wiekowy jestem, ale się nie boję. Patrzę, a tu kolejny frant leci do tunelu. Potem w środku
widzę, że ta dwójka chce pana okraść. Coś zginęło?
Dopiero teraz sprawdziłem kieszenie. Zniknęły mapy od Olbrzyma, a fajka została
złamana.
- Ważnych papierów już nie odzyskam. Trochę fajki szkoda, już się do niej
przyzwyczaiłem - odpowiedziałem.
- Ja tam nie palę. Sportowcem przed wojną byłem i na ten sport dziewczyny
podrywałem. Coś może panu znajdę, jak pan taki zapalony fajczarz - staruszek zaczai grzebać
w stosach książek.
Po minucie wręczył mi starą fajkę. Mimo wieku sprawiała wrażenie nie używanej.
- Dostałem ją kiedyś od węgierskiego oficera, którego przekupiliśmy, żeby przed
powstaniem warszawskim przewiózł broń do stolicy - zaczął opowiadać staruszek. - A pan
ma gdzie spać? - zapytał z troską.
Spojrzałem na zegarek. Zrobiło się pózno. Umówiłem się z przemiłym dziadkiem, że
odwiedzę go rano i pędem pobiegłem do schroniska. Wiedziałem, że Batury już nie odnajdę.
Bałem się, że dzieciaki widząc moją nieobecność rozpoczną nocne poszukiwania.
Na miejscu przekonałem się, że moje zniknięcie nie zrobiło na nikim wrażenia. Jacek
był wpatrzony w jakąś dziewczynę. Zosia zaprzyjazniona z koleżankami adorowanej druhny
robiła sobie żarty z brata. Z kolei koledzy Jacka próbowali oczarować Zosie. W tym mętliku
dyżurni harcerze podawali spóznioną kolacje. Instruktorzy siedzieli w trójkę w końcu
długiego stołu, z dala od reszty harcerzy. Siedząc nad mapą i stosami notatek zapewne
planowali trasę rejsu. Jeden z nich, niewysoki brunecik z wąsikiem, poderwał się na mój
widok.
- Poznaję pana ze zdjęć, które pokazywał nam Jacek - mówił potrząsając moją dłonią.
- Nazywam się Krypka. Może zechce pan odwiedzić jeden z naszych biwaków i porozmawiać
z młodzieżą o poszukiwaniach skarbów. Znamy pana przygody tylko z relacji Jacka.
- Zostaw pana w spokoju - powiedział wielki blondyn o sumiastych wąsach i dużym
brzuchu.  Sarmata - pomyślałem patrząc na jego twarz. Nie będę go inaczej nazywał, mimo
że przedstawił mi się z nazwiska. - Widzę, że pan dużo przeszedł. Proponuję mocną herbatę i
sen - powiedział patrząc w moje wciąż mętne oczy.
Skwapliwie skorzystałem z zaproszenia. Zapamiętałem, gdzie harcerze zamierzają
biwakować i poszedłem czym prędzej spać. Nie dane mi było jednak zasnąć. Jakaś oferma
zostawiła w sali otwarte okno i zapalone światło. Wokół jarzeniówek pod sufitem krążyły
zwarte kompanie komarów. Na widok takiej  świeżynki jak ja natychmiast przystąpiły do
ataku. Oganiałem się jak mogłem, zgasiłem światło i już prawie byłem gotowy do obrony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl