[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sam zamknąłem się w namiocie i założyłem spodnie i ciepłą koszulę. Dres zostawiłem
wojowniczej druhnie. Wyszedłem do harcerzy i usiadłem na ziemi.
-Nie będę z panią palił fajki pokoju, bo z nimi paliłem i nie dotrzymali przysięgi -
wymownie zerknąłem na trójkę młodzieży.
-Co?! - druhna Jagoda pochyliła się w moją stronę. - Namawiał pan harcerzy do
palenia tytoniu?!
- Nic nie paliliśmy! - zapewniła Tola.
- Nawet nie zaciągaliśmy się dymem - potwierdził Kobra.
- Cicho! - druhna Jagoda krzyknęła na podwładnych. - Słucham pana!
- Moje przybycie z nieznanych przyczyn wzbudziło zainteresowanie Toli i jej patrolu -
zacząłem. - Właściwie domyślam się, że napuścił ich na mnie pewien człowiek - tłumaczyłem
się.
- Wcale nie! - zaprzeczała Tola.
Druhna Jagoda tylko na nią spojrzała i druhowie zamilkli. Postanowiłem pokazać
druhnie Jagodzie moją legitymację służbową. Dokument trochę skruszył mur nieufności
wobec mojej osoby. Potem opowiedziałem krótko o swojej pracy w ministerstwie i misji, jaką
mam do wykonania w tym terenie.
- To trochę dziecinne, żeby dorośli mężczyzni bawili się w poszukiwaczy skarbów i to
w tak komfortowych warunkach - oceniła grozna druhna. - Biwaczek, spacery po Górze
Dylewskiej, podchody. To wypoczynek, nie praca.
- To tylko tak wygląda - skromnie przyznałem jej rację. - Dobro sprawy wymaga, bym
przebywał tu incognito. Niestety, postępowanie pani podopiecznych pomieszało mi szyki.
- Przepraszamy! - rozległ się zgodny trójgłos.
- Nie ma sprawy, powiedzcie mi tylko, co wiecie o panu Robercie? - poprosiłem.
- Namawia pan ich teraz do szpiegowania w drugą stronę? - oburzyła się druhna
Jagoda.
- Druhno - błagalnie złożyłem dłonie - to nie moja wina, że ten pan namieszał w
głowach pani harcerzy. Naopowiadał im bzdur o swojej pracy detektywa, że szuka
tajemniczego osobnika, który chce okraść archeologów w Dylewie. Tymczasem to ja chcę
złapać tego złodzieja!
- Mężczyzni mają zachwianą ocenę priorytetów w życiu - powiedziała druhna Jagoda.
- Wszystkim wam się wydaje, że macie coś z Jamesa Bonda. Co robi teraz pana żona? Bawi
dziecko? Pierze pieluszki?
- Nie mam żony - przyznałem się.
- Stary kawaler! Wszystko jasne! Niedojrzały emocjonalnie osobnik.
Druhna Jagoda wstała, otrzepała mokre spodnie.
- Idziemy! - rozkazała. - A wy - zwróciła się do harcerzy - zostawcie te śledcze bzdury
i tego pana w spokoju. Jasne?!
- Tak jest! - odpowiedział jej chórek.
Harcerze odmaszerowali do swojego obozu. Odgłos przypominający mlaskanie
odmierzał kroki druhny Jagody. Odetchnąłem z ulgą uradowany, że pozbyłem się problemu
ze śledzącymi mnie harcerzami. Miałem nadzieję, że awaria komputera na jakiś czas
zneutralizowała także Roberta. Wyciągnąłem się na chłodnej ziemi opierając się głową o pień
służący jako siedzisko. Popijałem herbatę z metalowego kubka i rozkoszowałem się ciszą, grą
świerszczy, pluskaniem ryb w jeziorze i szumem skrzydeł nietoperzy. Gdzieś w oddali
szczekał pies na nocnego wędrowca.
- Aadne rzeczy! - oznajmiła Małgosia stając w kręgu światła ogniska. - Wszystko
słyszałam! Jesteś kłamcą! To wszystko to jakaś gra, jak w kryminale. Detektywi, złodzieje
dzieł sztuki, obserwacja, zagadka i skarb.
- Skoro już wszystko wiesz, to usiądz i nie gorączkuj się - poprosiłem dziewczynę.
-Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale to naprawdę nie moja wina, że pojawienie się tu kogoś
takiego jak ja zainteresowało tyle osób. Wcale się o to nie prosiłem.
Małgosia siedziała obrażona. Jej postawa wskazywała jednak na to, że gotowa była mi
wybaczyć, żebym tylko zaspokoił jej ciekawość. Nie miałem wyboru i grzecznie
odpowiadałem na jej pytania, o ile nie naruszały ministerialnej tajemnicy służbowej. Na
koniec nieco się udobruchała.
- To teraz ja coś ci powiem - rzuciła.
- Co?
- Ktoś do ciebie dzwonił.
- Kto?
- Twój szef.
- Co? - poderwałem się z miejsca. - Kiedy?
- W porze kolacji. Właściwie po tym, jak wybiegłeś z pensjonatu. Poszłam do ciebie
do namiotu, ale ciebie tam nie było. Wtedy pomyślałam, że dziwnie się zachowujesz. Dzwoni
do ciebie jakiś tajemniczy szef, znikasz na noc...
- Mojego szefa już poznałaś, to ten miły pan, który jest z archeologami - wtrąciłem. -
Przepraszam, ale muszę do niego zadzwonić.
Niestety, wbrew obietnicom operatorów sieci komórkowych albo na nasze szczęście,
są takie miejsca, gdzie sygnał z przekazników nie dochodzi. Pan Tomasz musiał mieć jakąś
pilną sprawę, skoro dzwonił do mnie, do pensjonatu. Wybiegłem na wzgórze za Muzą" i
zadzwoniłem do Pana Samochodzika.
Chciał mi przekazać rewelacje dotyczące jego ustaleń co do rozumienia pojęcia
Czas" w haśle prowadzącym do skrytki. Uradowany tymi wieściami wróciłem do Małgosi.
- Dobre czy złe wieści? - zapytała.
- Same dobre - odpowiedziałem.
- To mam dla ciebie jeszcze jedną ciekawostkę - oznajmiła sięgając do kieszeni. - Dziś
do mojego taty przyszedł pewien rolnik i przyniósł to.
Na dłoni miała niewielki przedmiot wykonany z brązu i kości słoniowej.
- Skąd to jest?! - zdziwiłem się.
- Wiem, ale nie powiem - w mroku zajaśniał uśmiech Małgosi. - Obiecujesz, że
wezmiesz mnie na swoją pomocnicę?
- Obiecuję, mów!
- Wyorał to na polu. Mówił, że obok podobno było grodzisko.
- Gdzie?
- Spokojnie, niedaleko. Jutro tam pójdziemy?
- Pójdziemy! Pożyczysz mi to na jakiś czas?
- Pewnie, tata kupił to dla mnie. Wiesz, co to jest?
- Opowiem ci, jak wrócę.
Znowu pobiegłem na wzgórze i zadzwoniłem do szefa.
- Szefie! - dyszałem po biegu. - Mamy prawdziwe cudo!
- Co takiego? - zaciekawił się Pan Samochodzik.
- Niech pan zgadnie, co to jest? Okrągłe puzderko z brązu z wizerunkiem jakiejś
twarzy. Zatarty napis łaciński na wieczku. W środku tarcza z kości słoniowej o średnicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
Sam zamknąłem się w namiocie i założyłem spodnie i ciepłą koszulę. Dres zostawiłem
wojowniczej druhnie. Wyszedłem do harcerzy i usiadłem na ziemi.
-Nie będę z panią palił fajki pokoju, bo z nimi paliłem i nie dotrzymali przysięgi -
wymownie zerknąłem na trójkę młodzieży.
-Co?! - druhna Jagoda pochyliła się w moją stronę. - Namawiał pan harcerzy do
palenia tytoniu?!
- Nic nie paliliśmy! - zapewniła Tola.
- Nawet nie zaciągaliśmy się dymem - potwierdził Kobra.
- Cicho! - druhna Jagoda krzyknęła na podwładnych. - Słucham pana!
- Moje przybycie z nieznanych przyczyn wzbudziło zainteresowanie Toli i jej patrolu -
zacząłem. - Właściwie domyślam się, że napuścił ich na mnie pewien człowiek - tłumaczyłem
się.
- Wcale nie! - zaprzeczała Tola.
Druhna Jagoda tylko na nią spojrzała i druhowie zamilkli. Postanowiłem pokazać
druhnie Jagodzie moją legitymację służbową. Dokument trochę skruszył mur nieufności
wobec mojej osoby. Potem opowiedziałem krótko o swojej pracy w ministerstwie i misji, jaką
mam do wykonania w tym terenie.
- To trochę dziecinne, żeby dorośli mężczyzni bawili się w poszukiwaczy skarbów i to
w tak komfortowych warunkach - oceniła grozna druhna. - Biwaczek, spacery po Górze
Dylewskiej, podchody. To wypoczynek, nie praca.
- To tylko tak wygląda - skromnie przyznałem jej rację. - Dobro sprawy wymaga, bym
przebywał tu incognito. Niestety, postępowanie pani podopiecznych pomieszało mi szyki.
- Przepraszamy! - rozległ się zgodny trójgłos.
- Nie ma sprawy, powiedzcie mi tylko, co wiecie o panu Robercie? - poprosiłem.
- Namawia pan ich teraz do szpiegowania w drugą stronę? - oburzyła się druhna
Jagoda.
- Druhno - błagalnie złożyłem dłonie - to nie moja wina, że ten pan namieszał w
głowach pani harcerzy. Naopowiadał im bzdur o swojej pracy detektywa, że szuka
tajemniczego osobnika, który chce okraść archeologów w Dylewie. Tymczasem to ja chcę
złapać tego złodzieja!
- Mężczyzni mają zachwianą ocenę priorytetów w życiu - powiedziała druhna Jagoda.
- Wszystkim wam się wydaje, że macie coś z Jamesa Bonda. Co robi teraz pana żona? Bawi
dziecko? Pierze pieluszki?
- Nie mam żony - przyznałem się.
- Stary kawaler! Wszystko jasne! Niedojrzały emocjonalnie osobnik.
Druhna Jagoda wstała, otrzepała mokre spodnie.
- Idziemy! - rozkazała. - A wy - zwróciła się do harcerzy - zostawcie te śledcze bzdury
i tego pana w spokoju. Jasne?!
- Tak jest! - odpowiedział jej chórek.
Harcerze odmaszerowali do swojego obozu. Odgłos przypominający mlaskanie
odmierzał kroki druhny Jagody. Odetchnąłem z ulgą uradowany, że pozbyłem się problemu
ze śledzącymi mnie harcerzami. Miałem nadzieję, że awaria komputera na jakiś czas
zneutralizowała także Roberta. Wyciągnąłem się na chłodnej ziemi opierając się głową o pień
służący jako siedzisko. Popijałem herbatę z metalowego kubka i rozkoszowałem się ciszą, grą
świerszczy, pluskaniem ryb w jeziorze i szumem skrzydeł nietoperzy. Gdzieś w oddali
szczekał pies na nocnego wędrowca.
- Aadne rzeczy! - oznajmiła Małgosia stając w kręgu światła ogniska. - Wszystko
słyszałam! Jesteś kłamcą! To wszystko to jakaś gra, jak w kryminale. Detektywi, złodzieje
dzieł sztuki, obserwacja, zagadka i skarb.
- Skoro już wszystko wiesz, to usiądz i nie gorączkuj się - poprosiłem dziewczynę.
-Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale to naprawdę nie moja wina, że pojawienie się tu kogoś
takiego jak ja zainteresowało tyle osób. Wcale się o to nie prosiłem.
Małgosia siedziała obrażona. Jej postawa wskazywała jednak na to, że gotowa była mi
wybaczyć, żebym tylko zaspokoił jej ciekawość. Nie miałem wyboru i grzecznie
odpowiadałem na jej pytania, o ile nie naruszały ministerialnej tajemnicy służbowej. Na
koniec nieco się udobruchała.
- To teraz ja coś ci powiem - rzuciła.
- Co?
- Ktoś do ciebie dzwonił.
- Kto?
- Twój szef.
- Co? - poderwałem się z miejsca. - Kiedy?
- W porze kolacji. Właściwie po tym, jak wybiegłeś z pensjonatu. Poszłam do ciebie
do namiotu, ale ciebie tam nie było. Wtedy pomyślałam, że dziwnie się zachowujesz. Dzwoni
do ciebie jakiś tajemniczy szef, znikasz na noc...
- Mojego szefa już poznałaś, to ten miły pan, który jest z archeologami - wtrąciłem. -
Przepraszam, ale muszę do niego zadzwonić.
Niestety, wbrew obietnicom operatorów sieci komórkowych albo na nasze szczęście,
są takie miejsca, gdzie sygnał z przekazników nie dochodzi. Pan Tomasz musiał mieć jakąś
pilną sprawę, skoro dzwonił do mnie, do pensjonatu. Wybiegłem na wzgórze za Muzą" i
zadzwoniłem do Pana Samochodzika.
Chciał mi przekazać rewelacje dotyczące jego ustaleń co do rozumienia pojęcia
Czas" w haśle prowadzącym do skrytki. Uradowany tymi wieściami wróciłem do Małgosi.
- Dobre czy złe wieści? - zapytała.
- Same dobre - odpowiedziałem.
- To mam dla ciebie jeszcze jedną ciekawostkę - oznajmiła sięgając do kieszeni. - Dziś
do mojego taty przyszedł pewien rolnik i przyniósł to.
Na dłoni miała niewielki przedmiot wykonany z brązu i kości słoniowej.
- Skąd to jest?! - zdziwiłem się.
- Wiem, ale nie powiem - w mroku zajaśniał uśmiech Małgosi. - Obiecujesz, że
wezmiesz mnie na swoją pomocnicę?
- Obiecuję, mów!
- Wyorał to na polu. Mówił, że obok podobno było grodzisko.
- Gdzie?
- Spokojnie, niedaleko. Jutro tam pójdziemy?
- Pójdziemy! Pożyczysz mi to na jakiś czas?
- Pewnie, tata kupił to dla mnie. Wiesz, co to jest?
- Opowiem ci, jak wrócę.
Znowu pobiegłem na wzgórze i zadzwoniłem do szefa.
- Szefie! - dyszałem po biegu. - Mamy prawdziwe cudo!
- Co takiego? - zaciekawił się Pan Samochodzik.
- Niech pan zgadnie, co to jest? Okrągłe puzderko z brązu z wizerunkiem jakiejś
twarzy. Zatarty napis łaciński na wieczku. W środku tarcza z kości słoniowej o średnicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]