[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Właściwie to moja wina - odezwał się Marcus bez cienia
skruchy. - Mam po południu umówione spotkanie, więc będę
ju\ uciekał.
- Słusznie, skoro ju\ dostałeś to, czego chciałeś - rzucił
Mason nieoczekiwanie oschłym tonem.
- To dla dzieciaków, pamiętaj - odparł z szerokim
uśmiechem Sam, po czym zwrócił się do Amelii: - Milo mi
było panią poznać, panno Jacobs. Mam nadzieję, \e spotkamy
się w czwartek na aukcji dobroczynnej?
Amelia spostrzegła, \e Vaughan nieznacznie daje jej
wzrokiem znak, by zaprzeczyła, ale spytała:
- Czy to zaproszenie?
- Naturalnie - rozpromienił się Sam. - Przyda się nam
ka\da reklama. Och, zanim zapomnę... - zwrócił się do
Vaughana. - Czy masz bilety, które mi obiecałeś?
Mason wyjął z aktówki sztywną białą kopertę i wręczył ją
dyrektorowi, który natychmiast po\egnał się i ruszył do drzwi.
- No có\, to było nadzwyczaj pouczające - rzekła Amelia
zgryzliwie. - Ogromnie skorzystałam z tego lunchu.
- Przeklęty domokrą\ca - rzucił Vaughan w ślad za
wychodzącym Marcusem.
Amelia była coraz bardziej zaintrygowana. Czuła się,
jakby wpadła na koniec jakiegoś ciekawego filmu i straciła
najwa\niejszą część.
- Co było w tej kopercie? - zapytała, ale Vaughan nie
raczył odpowiedzieć, tylko zaproponował:
- Zamów sobie coś do jedzenia.
- Właściwie nie jestem głodna. Wlokłam się tu przez całe
miasto, \eby czegoś się o tobie dowiedzieć i lepiej cię poznać,
tymczasem łatwiej jest wyrywać zęby bez znieczulenia ni\
cokolwiek od ciebie wydobyć.
W rzeczywistości była zirytowana, gdy\ walczyły w niej
sprzeczne uczucia. Z jednej strony istotnie pragnęła lepiej
poznać Vaughana i zdobyć informacje przydatne do napisania
artykułu; z drugiej jednak przera\ała ją perspektywa
pozostania z nim znów sam na sam. Wolałaby spędzić ten
dzień samotnie na lizaniu ran i próbach pozbierania myśli.
Poradziłaby sobie jakoś z biznesowym lunchem, natomiast
kilka godzin wyłącznie z Vaughanem - to było ju\ za wiele dla
jej pogmatwanych emocji.
- Daj spokój, zjedz coś - nalegał. - Moglibyśmy zamówić
na dwoje talerz serów.
I wyraznie zadowolony ze swojego wyboru, przywołał
kelnera, nie czekając na zdanie towarzyszki.
- Skąd wiesz, czy nie mam ostrej nietolerancji na laktozę i
mogę skonać na sam widok sera - powiedziała naburmuszona.
- A masz?
- Nie, ale nie w tym rzecz.
- Wobec tego mo\e napiłabyś się wina - zaproponował. -
Czy po tym tak\e grozi ci pokrzywka?
- Wystarczy mi woda.
- Więc co ju\ o mnie napisałaś? - zapytał po chwili
milczenia.
Wzdrygnęła się na tak bezpośrednie pytanie. Problem w
tym, \e nie wyszła nawet poza pierwszy akapit, poniewa\
przez cały ranek nieustannie wracała myślami do odurzającej
rozkoszy bycia w ramionach Vaughana. A chocia\ pragnęła
nakreślić w artykule jego intymny portret, o tym nie mogła
przecie\ napisać.
- Posłuchaj, Vaughan - jęknęła. - Musisz mi dać chocia\
strzęp informacji. Co z tą czwartkową aukcją na cele
dobroczynne?
- Ja będę ją prowadził - rzekł z cię\kim westchnieniem.
Amelia wybuchnęła śmiechem.
- Muszę to zobaczyć!
- Nie ma mowy, choćbym miał cię przywiązać do łó\ka.
Jakkolwiek wzmianka o nich obojgu w łó\ku była całkiem
niewinna, przez chwilę poczuli się nieco speszeni.
- Ale zostałam zaproszona - powiedziała w końcu Amelia
z uśmiechem. - I ani mi się śni zrezygnować. Na jaki cel jest ta
aukcja? Szpitala dziecięcego?
- Właściwie organizuje ją oddział mukowiscydozy.
Potrzebują pilnie jakiejś skomplikowanej aparatury, a
poniewa\ tegoroczny bud\et szpitala jest ju\ zamknięty,
postanowili sami zdobyć pieniądze.
- A jaki jest w tym twój udział? Chyba nie pełnisz
wyłącznie funkcji licytatora?
- Ofiarowałem dziesięciodniowe wakacje w luksusowym
kurorcie na Fid\i, w tamtej kopercie były bilety. Wydawałoby
się, \e to wystarczy, ale Sam zmusił mnie, \ebym stanął na
estradzie z mikrofonem i zrobił z siebie kompletnego idiotę. I
nigdy ci nie wybaczę, je\eli w czwartek wieczorem skwitujesz
choćby tylko uśmiechem moje wysiłki.
- Nie wierzę, \e naprawdę tak się tym denerwujesz -
zaśmiała się. - Z pewnością jesteś przyzwyczajony do
publicznych wystąpień.
- Nie denerwuję się - zaprzeczył, ale natychmiast
przyznał: - Po prostu nie wyobra\am sobie siebie
namawiającego publiczność, by głębiej sięgnęła do portfeli.
Nie mam daru przekonywania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
- Właściwie to moja wina - odezwał się Marcus bez cienia
skruchy. - Mam po południu umówione spotkanie, więc będę
ju\ uciekał.
- Słusznie, skoro ju\ dostałeś to, czego chciałeś - rzucił
Mason nieoczekiwanie oschłym tonem.
- To dla dzieciaków, pamiętaj - odparł z szerokim
uśmiechem Sam, po czym zwrócił się do Amelii: - Milo mi
było panią poznać, panno Jacobs. Mam nadzieję, \e spotkamy
się w czwartek na aukcji dobroczynnej?
Amelia spostrzegła, \e Vaughan nieznacznie daje jej
wzrokiem znak, by zaprzeczyła, ale spytała:
- Czy to zaproszenie?
- Naturalnie - rozpromienił się Sam. - Przyda się nam
ka\da reklama. Och, zanim zapomnę... - zwrócił się do
Vaughana. - Czy masz bilety, które mi obiecałeś?
Mason wyjął z aktówki sztywną białą kopertę i wręczył ją
dyrektorowi, który natychmiast po\egnał się i ruszył do drzwi.
- No có\, to było nadzwyczaj pouczające - rzekła Amelia
zgryzliwie. - Ogromnie skorzystałam z tego lunchu.
- Przeklęty domokrą\ca - rzucił Vaughan w ślad za
wychodzącym Marcusem.
Amelia była coraz bardziej zaintrygowana. Czuła się,
jakby wpadła na koniec jakiegoś ciekawego filmu i straciła
najwa\niejszą część.
- Co było w tej kopercie? - zapytała, ale Vaughan nie
raczył odpowiedzieć, tylko zaproponował:
- Zamów sobie coś do jedzenia.
- Właściwie nie jestem głodna. Wlokłam się tu przez całe
miasto, \eby czegoś się o tobie dowiedzieć i lepiej cię poznać,
tymczasem łatwiej jest wyrywać zęby bez znieczulenia ni\
cokolwiek od ciebie wydobyć.
W rzeczywistości była zirytowana, gdy\ walczyły w niej
sprzeczne uczucia. Z jednej strony istotnie pragnęła lepiej
poznać Vaughana i zdobyć informacje przydatne do napisania
artykułu; z drugiej jednak przera\ała ją perspektywa
pozostania z nim znów sam na sam. Wolałaby spędzić ten
dzień samotnie na lizaniu ran i próbach pozbierania myśli.
Poradziłaby sobie jakoś z biznesowym lunchem, natomiast
kilka godzin wyłącznie z Vaughanem - to było ju\ za wiele dla
jej pogmatwanych emocji.
- Daj spokój, zjedz coś - nalegał. - Moglibyśmy zamówić
na dwoje talerz serów.
I wyraznie zadowolony ze swojego wyboru, przywołał
kelnera, nie czekając na zdanie towarzyszki.
- Skąd wiesz, czy nie mam ostrej nietolerancji na laktozę i
mogę skonać na sam widok sera - powiedziała naburmuszona.
- A masz?
- Nie, ale nie w tym rzecz.
- Wobec tego mo\e napiłabyś się wina - zaproponował. -
Czy po tym tak\e grozi ci pokrzywka?
- Wystarczy mi woda.
- Więc co ju\ o mnie napisałaś? - zapytał po chwili
milczenia.
Wzdrygnęła się na tak bezpośrednie pytanie. Problem w
tym, \e nie wyszła nawet poza pierwszy akapit, poniewa\
przez cały ranek nieustannie wracała myślami do odurzającej
rozkoszy bycia w ramionach Vaughana. A chocia\ pragnęła
nakreślić w artykule jego intymny portret, o tym nie mogła
przecie\ napisać.
- Posłuchaj, Vaughan - jęknęła. - Musisz mi dać chocia\
strzęp informacji. Co z tą czwartkową aukcją na cele
dobroczynne?
- Ja będę ją prowadził - rzekł z cię\kim westchnieniem.
Amelia wybuchnęła śmiechem.
- Muszę to zobaczyć!
- Nie ma mowy, choćbym miał cię przywiązać do łó\ka.
Jakkolwiek wzmianka o nich obojgu w łó\ku była całkiem
niewinna, przez chwilę poczuli się nieco speszeni.
- Ale zostałam zaproszona - powiedziała w końcu Amelia
z uśmiechem. - I ani mi się śni zrezygnować. Na jaki cel jest ta
aukcja? Szpitala dziecięcego?
- Właściwie organizuje ją oddział mukowiscydozy.
Potrzebują pilnie jakiejś skomplikowanej aparatury, a
poniewa\ tegoroczny bud\et szpitala jest ju\ zamknięty,
postanowili sami zdobyć pieniądze.
- A jaki jest w tym twój udział? Chyba nie pełnisz
wyłącznie funkcji licytatora?
- Ofiarowałem dziesięciodniowe wakacje w luksusowym
kurorcie na Fid\i, w tamtej kopercie były bilety. Wydawałoby
się, \e to wystarczy, ale Sam zmusił mnie, \ebym stanął na
estradzie z mikrofonem i zrobił z siebie kompletnego idiotę. I
nigdy ci nie wybaczę, je\eli w czwartek wieczorem skwitujesz
choćby tylko uśmiechem moje wysiłki.
- Nie wierzę, \e naprawdę tak się tym denerwujesz -
zaśmiała się. - Z pewnością jesteś przyzwyczajony do
publicznych wystąpień.
- Nie denerwuję się - zaprzeczył, ale natychmiast
przyznał: - Po prostu nie wyobra\am sobie siebie
namawiającego publiczność, by głębiej sięgnęła do portfeli.
Nie mam daru przekonywania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]