[ Pobierz całość w formacie PDF ]

No tak, kakao z pianką sprawiło, \e wszystko wyglądało jeszcze lepiej ni\ minutę
temu. Naprawdę niezle się zaczęły te nasze ferie!
- Szkoda tylko, \e nie mamy \adnych prezentów, trzeba jechać do sklepu - westchnęła
Zuzia. - A dziś taki tłok...
Pojechałyśmy jednak, mimo wszystko. Im wcześniej, tym lepiej. Jakoś nie chciałyśmy
zostawać do wieczora, ryzykując kolejne uwięzienie. Nawet jeśli mogłybyśmy dzięki temu
pojezdzić na rowerach między regałami.
- Cześć, dziewczynki! - zawołał do nas niebieski misiek na wrotkach, gdy
usiłowałyśmy wśród kilkuset apaszek znalezć taką, która choć trochę przypominałaby oczy
mamy Zuzi. - Odło\yłam wasze prezenty na zapleczu, to chyba były wasze? Przy drzwiach do
magazynu B?
- Nasze! - ucieszyłyśmy się. A więc nie trzeba będzie drugi raz wybierać apaszki,
krawata, długopisu...
- Dziękujemy pani bardzo! - Zuzia dygnęła grzecznie przed kudłatym niedzwiedziem.
- A ja dziękuję w imieniu pana Staszka - pani Adams zdjęła swój wielki łeb i pochyliła
się do nas. - Ta choinka to wasza robota, prawda?
- Nasza - przytaknęłyśmy, niepewne, czy podziękowania są prawdziwe, czy
wypowiedziane z przekąsem.
- Zrobiłyśmy coś złego? - zapytałam. - Ktoś ma przez nas kłopoty? My się bardzo
starałyśmy...
- Pięknie to zrobiłyście! - misiek z głową mamy Emmy uśmiechał się szczerze. - Pan
Staszek to starszy człowiek... Zostawili mu instrukcję, nie wiem, jak by sobie poradził... A
gdyby tego nie zrobił, mogliby go zwolnić. Tak to teraz jest w tych du\ych sklepach. Trzeba
być elastycznym. Podobno całą noc nie spal, bo się denerwował, jak sobie sam da radę z taką
wielką choiną.
- Mo\e powinien u\yć wózka widłowego? - podsunęła Zuzia.
- Pan Staszek nie ma koniecznych uprawnień - roześmiała się pani Adams. - Mógłby
co najwy\ej u\yć drabiny.
- Drabiny? - zainteresowała się Julka. - Gdzie jest w tym sklepie drabina? Pół nocy
szukałyśmy!
- Jest mnóstwo drabin... Na noc chowa się je w magazynie D.
Był więc jeszcze jakiś inny magazyn. Ten, do którego weszłyśmy, w którym była
ubikacja, to magazyn B, jak mówiła przedtem mama Emmy. A drabiny umieszczano w
jakimś innym. Pewnie za jednymi z zamkniętych na głucho drzwi.
- Pan Staszek dostał pochwałę za choinkę! - powiedziała pani Adams. - I nagrodę,
bony towarowe. Ma pięcioro dzieci, kupi im prezenty... To wasza zasługa! Zachowałyście się
jak święte Mikołaje. A raczej Mikołajki...
Niebieski misiek zało\ył łeb i odjechał, pokrzykując śpiewnie:
- Chcesz ucieszyć swą rodzinkę, dla teściowej dobierz szminkę! I perfumy kup dla
\ony, a dla dzieci telefony!
- Jakie telefony? - szepnęła Zuzka, zdumiona.
- Komórkowe oczywiście, zawsze są na marzeń liście! - zawołała pani Adams w naszą
stronę i zniknęła za regałem.
- Jaki śliczny! - zawołała Julka, patrząc na zeszyt, który jej podarowałam. Specjalny
zeszyt do pisania wierszy, w okładce w chmurki.
- Piękna! - ucieszyłam się, otwierając prezent od Zuzi. Dała mi frotkę na rękę, taką,
jaką mają tenisistki. Pewnie nie wiedziała, \e lekkoatletkom przydaje się ona trochę mniej ni\
tenisistkom. Ale miała śliczny zielony kolor...
- Czekoladki? - Zuzia otworzyła prezent od Emmy.
- Nie wiedziałam, co ci kupić - zaczerwieniła się Emma. - Przepraszam. Myślałam, \e
lubisz chocolates. Czekoladki...
- Ale\ ja bardzo lubię czekoladki! - uśmiechnęła się Zuzka. - Tylko ostatnio ich nie
jem, bo jestem na diecie. Chodzę na aerobik, trzy razy w tygodniu, i ograniczyłam spo\ycie
węglowodanów...
Ach, więc to dlatego tak jej świetnie szło podskakiwanie w sklepie! Miała za sobą
niezły trening! Ale o której chodzi na ten aerobik? O piątej rano? W przeciwnym razie chyba
musiałybyśmy o tym wiedzieć! Po szkole przecie\ zwykle idziemy wszystkie razem do niej
do domu...
- Zrzuciłam ju\ trzy centymetry w pasie, nie zauwa\yłyście? - obróciła się na środku
pokoju.
- Zauwa\yłyśmy, oczywiście - przytaknęłam, w głębokim szoku. Nigdy nie
podejrzewałam, \e Zuzka mo\e przejść na dietę. Rety, przecie\ uwielbia jeść! I wcale nie jest
gruba. Mo\e gdzieniegdzie ciut okrągła, ale nie gruba!
- Ale czekoladki na pewno zjem, nie martw się, Emma - uśmiechnęła się. - W święta
zamierzam jeść wszystko, wynagrodzę sobie te wyrzeczenia.
Obdarowane prezentami dzieliłyśmy się opłatkiem na środku mojej kuchni. Choinka
była ju\ ubrana, pierniczki upieczone, ogień strzelał w kominku, babcia lepiła pierogi... Do
świątecznej kolacji pozostało tylko kilka godzin. Uścisnęłam serdecznie moje przyjaciółki.
- Ciekawe, co powiedzą Mark i Robin na widok kostiumów Spidermana -
zastanawiałam się. - Rób, Emma, zdjęcia! Musimy zobaczyć ich miny!
- Ciekawe, czy twoja mama ucieszy się z apaszki - Julka spojrzała na Zuzię. - A twoja,
śaba, z tej czapki. Jest taka cieplutka...
- Spotkamy się w drugi dzień świąt - obiecałyśmy sobie, \egnając się przy furtce. -
Wtedy ju\ wszystko będzie wiadomo. Kto co dostał, kto z czego się ucieszył...
- Wesołych Zwiąt! - pomachałam Bractwu Zeta, przekręcając klucz.
Moje Zwięta jednak nie zapowiadały się tak całkiem wesoło. Strasznie męczyła mnie
sprawa Julki. Jej rodzice nie przyjechali tamtej nocy do komisariatu, nie zainteresowali się
wcale tym, \e znikła... Faktycznie coś było z nimi nie tak. A w dodatku nie byli jej rodzicami.
Jak ona prze\yje święta???
Usiadłam w kuchni, podziwiając choinkę i czując, \e robię się coraz bardziej głodna.
Te wszystkie zapachy! Dlaczego zmrok zapada tak pózno?
Nagle zadzwonił telefon.
- Cześć, tu Emma - usłyszałam. - Wiesz, tata Julki dał mojej mamie job.
- Pracę? Dał jej pracę? - nie mogłam uwierzyć. - W pralni?
- W pralni, w kasie - potakiwała Emma. - Musiałam ci powiedzieć. Oni się spotkali
wtedy, na komisariatu...
- Komisariacie - poprawiłam ją odruchowo.
- Potem musieli jechać, lecieli do Milan... Mediolana... Ale byli, i poznali moja
mama...
To była najlepsza świąteczna wiadomość, najwspanialszy prezent! A nawet dwa
prezenty! Jeden to taki, \e pani Adams będzie miała pracę... a drugi taki, \e państwo
ydziebełko jednak byli w komisariacie. Przed naszym przyjazdem ze sklepu, ale jednak byli.
Martwili się o Julkę... Tylko ona o tym nie wiedziała. Musiałam natychmiast jej o tym
powiedzieć!
Zanim jednak wykręciłam numer, ktoś zadzwonił do furtki. Niecierpliwie, raz za
razem...
- Zwięty Mikołaj? - za\artowała babcia, gdy zakładałam kurtkę, \eby otworzyć
przybyszowi.
Ale to nie był święty Mikołaj. Przynajmniej nie dla babci. Bo dla mnie ta osoba była
lepsza i bardziej wyczekiwana ni\ wszystkie Mikołaje świata. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl