[ Pobierz całość w formacie PDF ]
było można dostać do zaniku, był już podniesiony.
Po krótkiej naradzie z góralem, zacząłem
hukać.
Kto tam? odezwał się wnet głos z bramy.
Do hrabiego! odparłem.
Ze zgrzytem łańcuchów, jak w średnich
wiekach, opuścił się most i otworzono bramę,
która odkryła obszerne zamkowe podwórze.
Góral nie chciał do zamku wjechać.
Wysiadłszy więc z wozu, wziąłem moją wal-
izkę i zawołałem do woznicy:
Do widzenia!
Niech pana Bóg zdrowo chowa! odparł
chłop, przypatrując mi się ze zdziwieniem i
wyrazem współczucia.
Nie popasiesz? zapytałem widząc, że co-
prędzej zawraca.
Oj! nie odparł aż w Smereku.
53/57
Jeszcze nie wszedłem do bramy, a słyszałem
już jak poganiał szkapinę i jak kołatał jego wóz,
pędząc z góry.
Podałem mój bilet z nazwiskiem odzwierne-
mu, a w kilka minut pózniej znalazłem się w obję-
ciach uradowanego hrabiego.
V.
Po dwóch tygodniach pobytu w Czaradzie,
przywiązałem się do jej mieszkańców, jakbym z
niemi się był wychował.
Unicki ożeniony był z Węgierka, będącą, wów-
czas w rozkwicie piękności, cechującej córy tej
krainy.
Na imię jej było Marta.
W zamku prócz tego mieszkali rodzice hra-
biego, staruszkowie sympatyczni, ubóstwiający
swe dzieci, rozumni i wykształceni.%7łycie, jakie w
Czarada prowadzono, tłomaczyło mi poniekąd
okoliczne baśnie i legendy: nie żyli z nikim w Gali-
cyi, której nawet najbliższych miast nie znała pani
Marta. Okoliczność zaś, że dwoma pokoleniami
Uniccy żenili się z Węgierkami, sprawiła, iż punkt
54/57
ciężkości ich stosunków był w Peszcie i na Wę-
grzech. Mój przyjaciel był ostatnim potomkiem
swego rodu.
Nadto otaczała Czaradę tajemniczością i ta
okoliczność, że do drugiego zamku Unickiego,
leżącego po drugiej stronie Karpat, prowadziła w
wąwozie drożyna, zbliżająca obie rezydencye o
jakie trzy mile.
Ten zamek nazywał się Debeczyn; do niego
należały rozległe i intratne dobra, ciągnące się aż
pod
Bardyów. W Galicyi miał tylko hrabia tysiąc
morgów lasów z Czaradą.
Z Pesztu przywożono do Czarady sprawunki
potrzebne dla domu, z bliższych miast przy-
wożono wina i wszystko, czego pański dwór za-
potrzebował; komunikacya bowiem z Węgrami o
wiele była łatwiejszą, niż ze %7łmigrodem lub
Tarnowem.
Dla ludu okolicznego i żydów najbliższych mi-
ast zagadkowym był ten pan, który nawet im
wełny nie sprzedawał z swych owiec, tylko na De-
beczyn ją wysyłał do Węgier; który mieszkając w
Galicyi, żadnych w niej nie miał stosunków i praw-
ie się nigdy ze swych wyżyn nie spuszczał ku Dukli
i Krosnu, Gorlicom i Bieczowi.
55/57
Tak sobie wytłomaczyłem dziwaczne
opowiadania mego żyda ze %7łmigrodu i wiodłem
urocze życie w gościnnej Czaradzie. Często
bowiem przyjeżdżał ktoś z Węgier i urozmaicał
senność, jaka w ciasne i zamknięte kółko powoli
się wkradała.
Unicki na bliższem poznaniu zyskiwał; wesoły,
wykształcony, dowcipny, miewał swoje napady
melancholii, w których ulegał czarnym myślom i
cierpiał na brak powietrza w tych górach. W takich
chwilach zauważyłem, że cała rodzina z trwogą
mu się przypatrywała i każdy jego ruch śledziła.
Ile razy chmura zawisła na czele Unickiego, ile
razy ściągnęły się jego czarne brwi; a zdarzało się
to przelotnie dość często, oczy marły, miały ślady
łez, a pogodne twarze staruszków posępniały.
Zdawało mi się, że jakaś złowroga tajemnica
tkwi w Czaradzie. Ci ludzie byli czemś trawieni, o
coś trwożni, a to coś tkwiło w mym przyjacielu, w
grze jego oczu i brwi.
Studyowałem go z bystrością, u artystów
zwykle silniej rozwiniętą. Ale niczego więcej nie
dopatrzyłem, prócz tego że hrabia był naturą na
wskroś artystyczną, tem samem nieco chorobliwą,
mającą swe porywy i swe chwile zwątpienia.
56/57
Nie rozumieją go w otoczeniu i trwożą się
objawami jego artyzmu myślałem.
Przekonanie moje jednak bałamuciło się
niejednem spostrzeżeniem.
Robiłem portret pani Marty. Podczas długich
posiedzeń zauważyłem nieraz taki wyraz jej
twarzy, który mi mówił, iż mimo wszystkich po-
zorów szczęścia nie jest szczęśliwą.
Marta pozowała mi w gabinecie swego męża,
którego urządzenie przypominało najwyt-
worniejsze pracownie artystów. Pełno w nim było
obrazów, dzieł sztuki, dywanów i innych rzeczy
pięknych. Hrabia widocznie kochał się we wschod-
nich barwach i typach, bo obrazy węgierskich
malarzy, które w Czarada zgromadził, przeważnie
były ludowej treści. W tej kolekcyi przeważały
typy kobiece, sceny cygańskie, głowy i twarze
charakterystyczne, obrazy tematem zbliżone do
mego "Obozu cygańskiego", który jeszcze nie
nadszedł z Wiednia.
Raz zagadnąłem hrabinę, ile gustu ma jej mąż
i jak pięknemi ze stanowiska sztuki są te rzeczy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
było można dostać do zaniku, był już podniesiony.
Po krótkiej naradzie z góralem, zacząłem
hukać.
Kto tam? odezwał się wnet głos z bramy.
Do hrabiego! odparłem.
Ze zgrzytem łańcuchów, jak w średnich
wiekach, opuścił się most i otworzono bramę,
która odkryła obszerne zamkowe podwórze.
Góral nie chciał do zamku wjechać.
Wysiadłszy więc z wozu, wziąłem moją wal-
izkę i zawołałem do woznicy:
Do widzenia!
Niech pana Bóg zdrowo chowa! odparł
chłop, przypatrując mi się ze zdziwieniem i
wyrazem współczucia.
Nie popasiesz? zapytałem widząc, że co-
prędzej zawraca.
Oj! nie odparł aż w Smereku.
53/57
Jeszcze nie wszedłem do bramy, a słyszałem
już jak poganiał szkapinę i jak kołatał jego wóz,
pędząc z góry.
Podałem mój bilet z nazwiskiem odzwierne-
mu, a w kilka minut pózniej znalazłem się w obję-
ciach uradowanego hrabiego.
V.
Po dwóch tygodniach pobytu w Czaradzie,
przywiązałem się do jej mieszkańców, jakbym z
niemi się był wychował.
Unicki ożeniony był z Węgierka, będącą, wów-
czas w rozkwicie piękności, cechującej córy tej
krainy.
Na imię jej było Marta.
W zamku prócz tego mieszkali rodzice hra-
biego, staruszkowie sympatyczni, ubóstwiający
swe dzieci, rozumni i wykształceni.%7łycie, jakie w
Czarada prowadzono, tłomaczyło mi poniekąd
okoliczne baśnie i legendy: nie żyli z nikim w Gali-
cyi, której nawet najbliższych miast nie znała pani
Marta. Okoliczność zaś, że dwoma pokoleniami
Uniccy żenili się z Węgierkami, sprawiła, iż punkt
54/57
ciężkości ich stosunków był w Peszcie i na Wę-
grzech. Mój przyjaciel był ostatnim potomkiem
swego rodu.
Nadto otaczała Czaradę tajemniczością i ta
okoliczność, że do drugiego zamku Unickiego,
leżącego po drugiej stronie Karpat, prowadziła w
wąwozie drożyna, zbliżająca obie rezydencye o
jakie trzy mile.
Ten zamek nazywał się Debeczyn; do niego
należały rozległe i intratne dobra, ciągnące się aż
pod
Bardyów. W Galicyi miał tylko hrabia tysiąc
morgów lasów z Czaradą.
Z Pesztu przywożono do Czarady sprawunki
potrzebne dla domu, z bliższych miast przy-
wożono wina i wszystko, czego pański dwór za-
potrzebował; komunikacya bowiem z Węgrami o
wiele była łatwiejszą, niż ze %7łmigrodem lub
Tarnowem.
Dla ludu okolicznego i żydów najbliższych mi-
ast zagadkowym był ten pan, który nawet im
wełny nie sprzedawał z swych owiec, tylko na De-
beczyn ją wysyłał do Węgier; który mieszkając w
Galicyi, żadnych w niej nie miał stosunków i praw-
ie się nigdy ze swych wyżyn nie spuszczał ku Dukli
i Krosnu, Gorlicom i Bieczowi.
55/57
Tak sobie wytłomaczyłem dziwaczne
opowiadania mego żyda ze %7łmigrodu i wiodłem
urocze życie w gościnnej Czaradzie. Często
bowiem przyjeżdżał ktoś z Węgier i urozmaicał
senność, jaka w ciasne i zamknięte kółko powoli
się wkradała.
Unicki na bliższem poznaniu zyskiwał; wesoły,
wykształcony, dowcipny, miewał swoje napady
melancholii, w których ulegał czarnym myślom i
cierpiał na brak powietrza w tych górach. W takich
chwilach zauważyłem, że cała rodzina z trwogą
mu się przypatrywała i każdy jego ruch śledziła.
Ile razy chmura zawisła na czele Unickiego, ile
razy ściągnęły się jego czarne brwi; a zdarzało się
to przelotnie dość często, oczy marły, miały ślady
łez, a pogodne twarze staruszków posępniały.
Zdawało mi się, że jakaś złowroga tajemnica
tkwi w Czaradzie. Ci ludzie byli czemś trawieni, o
coś trwożni, a to coś tkwiło w mym przyjacielu, w
grze jego oczu i brwi.
Studyowałem go z bystrością, u artystów
zwykle silniej rozwiniętą. Ale niczego więcej nie
dopatrzyłem, prócz tego że hrabia był naturą na
wskroś artystyczną, tem samem nieco chorobliwą,
mającą swe porywy i swe chwile zwątpienia.
56/57
Nie rozumieją go w otoczeniu i trwożą się
objawami jego artyzmu myślałem.
Przekonanie moje jednak bałamuciło się
niejednem spostrzeżeniem.
Robiłem portret pani Marty. Podczas długich
posiedzeń zauważyłem nieraz taki wyraz jej
twarzy, który mi mówił, iż mimo wszystkich po-
zorów szczęścia nie jest szczęśliwą.
Marta pozowała mi w gabinecie swego męża,
którego urządzenie przypominało najwyt-
worniejsze pracownie artystów. Pełno w nim było
obrazów, dzieł sztuki, dywanów i innych rzeczy
pięknych. Hrabia widocznie kochał się we wschod-
nich barwach i typach, bo obrazy węgierskich
malarzy, które w Czarada zgromadził, przeważnie
były ludowej treści. W tej kolekcyi przeważały
typy kobiece, sceny cygańskie, głowy i twarze
charakterystyczne, obrazy tematem zbliżone do
mego "Obozu cygańskiego", który jeszcze nie
nadszedł z Wiednia.
Raz zagadnąłem hrabinę, ile gustu ma jej mąż
i jak pięknemi ze stanowiska sztuki są te rzeczy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]