[ Pobierz całość w formacie PDF ]
soli z wód fiordu, który zamarzał, gdy pojawił się ten nagły noworoczny
mróz.
On ją przywoływał.
Była tego całkowicie pewna.
Nie wołał jej po imieniu, nie wypowiedział w ogóle żadnego słowa, wydał
raczej z siebie przerazliwe wycie, które, nie docierając wprawdzie do jej
uszu, niemal rozerwało ją od środka.
Skąd mogła wiedzieć, że to właśnie on?
Reina nie miała już sił, by dalej zadawać sobie to pytanie. Sny były takie
niespokojne, takie dziwne. Niekiedy wyraznie widywała ludzi, czasami
nawet ich rozpoznawała, lecz to, co robili, rzadko przystawało do
rzeczywistości.
Ojciec wyjaśniał jej te sny, mówił, że są echem oczu, że oczy widzą echo
obrazów, tak jak uszy potrafią usłyszeć echo dzwięków.
Echo dawno minionych wydarzeń.
To nietrudno było zrozumieć.
Gorzej, że Reina nie mogła oprzeć się wrażeniu, iż wiele z tego, co jej się
śniło, nigdy tak naprawdę nie wydarzyło się. Czymże więc wobec tego było?
Miała też pewność, że sny, które śniły jej się coraz częściej, są inne. Nie
zawierały obrazów ani dzwięków. To jedynie uczucia, które, chociaż ją
porywały, nie były jej własne.
Tatusiu!
Stal na szyi wydawała się dziwnie miękka i strach uświadomił sobie
zaledwie przelotnie, jako krótkie ukłucie gdzieś w brzuchu. Dłonie sięgnęły
do jego głowy, miękkie dłonie zebrały włosy i odgarnęły je do tyłu. Potem
jedna spoczęła na jego czole, jednocześnie zasłaniając oczy. Goliły go.
Bardziej słyszał, niż czuł lekkie poskrobywanie pod oczami, na kościach
policzkowych w stronę szyi.
Kobieta pracowała szybkimi, lecz ostrożnymi ruchami i Ravi wkrótce się
rozluznił. Czuł powiew powietrza na nagiej skórze, wrażliwej teraz, gdy nie
chronił jej już twardy zarost.
Wokół ust zatrzymała się na dłużej. Poczuł koniuszki palców na wargach,
delikatnie naciągała mu skórę, napinała ją, zanim nóż zgolił także twarde
włoski nad górną wargą.
Pózniej twarz nasmarowano mu jakąś silnie aromatyczną chłodzącą
mieszanką, chyba czymś w rodzaju maści, a może był to okład. Rozpoznał
zapach eukaliptusa, Johanna stosowała go w swoim lekarstwie na płuca.
Bardzo go to odświeżyło. Ale kobieta przytrzymująca go za czoło nie
cofnęła ręki. Znów poczuł nóż, tym razem na piersi.
Goliły go dalej, zataczając drobne kręgi wokół sutek, które zesztywniały
pomimo ciepła, napinając także połączone z nimi mięśnie. Uświadomił
sobie, że kobieta nie ma zamiaru wcale na tym poprzestać, i na myśl o
wędrówce noża w dół jego ciała znów zawirowało mu przed oczami.
Pewnie taki jest tutejszy obyczaj, pomyślał. Miał wrażenie, że przypomina
sobie podobne opowieści. No i przecież oglądał już kiedyś posągi nagich
rzymskich bogów, w milczeniu zaklętych w marmurze i zdobiących
kopenhaskie pałace. Oni wszyscy także pozbawieni byli owłosienia, mieli
gładką skórę.
I byli martwi.
Uśmiechnął się lekko na wspomnienie innego szczegółu tych Merkurych i
Marsów, z nadzieją, że nóż w dłoni kobiety nie uczyni go jeszcze bardziej
podobnym do nich.
One nie były jego wrogami, stale sobie o tym przypominał. Te kobiety to
przyjaciółki Viveke i prawdopodobnie taki właśnie jest ich obyczaj, sposób
witania gości. Czystość ciała zawsze chyba była jednym z rzymskich
ideałów. Któż nie słyszał o olbrzymich łazniach z czasów dawnych cesarzy?
Podobno niektóre z nich wciąż były jeszcze używane.
Tak jak ta.
Nakazał myślom iść tym torem, podczas gdy kobiety rozchyliły mu uda i
kontynuowały zdecydowane golenie.
Teraz było trudniej. Czuł, jak dłoń spoczywająca na jego czole delikatnie
rozciera coraz głębsze zmarszczki.
A więc to łaznia!
Oczywiście, to łaznia.
A kobiety, które przywitały Viveke z taką pokorą, to po prostu łaziebne,
one tu pracują.
Przywiodła go tu, żeby mógł się oczyścić po podróży i wyglądać jak
bardziej cywilizowany człowiek, zanim zabierze go do domu, do swych
krewnych albo przyjaciół.
To dlatego właśnie padły na kolana, prawdopodobnie dopełniając jakiegoś
prastarego rytuału, który z pewnością stawał się udziałem każdego należycie
płacącego gościa od czasów Nerona.
Trochę go to uspokoiło. Uśmiechnął się lekko, tyle dziwnych myśli kręciło
mu się po głowie, odkąd Viveke sprowadziła go tu na dół.
Prawdopodobnie te kobiety zaproponują mu również inne usługi. O tym
również już słyszał. Były przecież prawie całkiem nagie.
Owszem, to także przyniesie mu ulgę. Ukoi, być może sprowadzi głęboki,
pozbawiony marzeń sen. Przydałoby mu się to, przydałaby mu się jakaś
przerwa w tych poplątanych nieskładnych myślach.
I w tęsknocie.
Ona pojawiała się i znikała z jego snów, lecz nigdy nie zniknęła na
zawsze, był tego pewien.
Teraz, gdy miękkie dłonie dotykały najbardziej wrażliwych załomków
skóry, poczuł się wręcz dumny, że w takiej chwili potrafi przywołać obraz
żony.
Ale to był błąd. Bo już w następnym momencie wydało mu się, że to jej
ręce, jej oddech, równie świeży i słodki jak aromat ziół, rzucanych na
rozpalone kamienie.
Kobiety milczały teraz, może tak jak on wstrzymywały oddech, gdy ostry
metal usuwał ostatnie włoski w dole brzucha i niczym kosa ścinał całą trawę
u korzenia drzewa.
Jak noworodek, pomyślał. Noworodek nie znający głodu ani strachu, a
raczej nie, jak nie narodzone jeszcze dziecko, otoczone grubymi ochronnymi
warstwami żywego ciała. Wszystkie dzwięki były tak dalekie i przytłumione,
ciało unosiło się w wodzie, ale nie znajdował w sobie owego uczucia paniki,
które zawsze pojawiało się, gdy zanurzał się w rzece czy choćby w balii za
dużej na jego gust. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
soli z wód fiordu, który zamarzał, gdy pojawił się ten nagły noworoczny
mróz.
On ją przywoływał.
Była tego całkowicie pewna.
Nie wołał jej po imieniu, nie wypowiedział w ogóle żadnego słowa, wydał
raczej z siebie przerazliwe wycie, które, nie docierając wprawdzie do jej
uszu, niemal rozerwało ją od środka.
Skąd mogła wiedzieć, że to właśnie on?
Reina nie miała już sił, by dalej zadawać sobie to pytanie. Sny były takie
niespokojne, takie dziwne. Niekiedy wyraznie widywała ludzi, czasami
nawet ich rozpoznawała, lecz to, co robili, rzadko przystawało do
rzeczywistości.
Ojciec wyjaśniał jej te sny, mówił, że są echem oczu, że oczy widzą echo
obrazów, tak jak uszy potrafią usłyszeć echo dzwięków.
Echo dawno minionych wydarzeń.
To nietrudno było zrozumieć.
Gorzej, że Reina nie mogła oprzeć się wrażeniu, iż wiele z tego, co jej się
śniło, nigdy tak naprawdę nie wydarzyło się. Czymże więc wobec tego było?
Miała też pewność, że sny, które śniły jej się coraz częściej, są inne. Nie
zawierały obrazów ani dzwięków. To jedynie uczucia, które, chociaż ją
porywały, nie były jej własne.
Tatusiu!
Stal na szyi wydawała się dziwnie miękka i strach uświadomił sobie
zaledwie przelotnie, jako krótkie ukłucie gdzieś w brzuchu. Dłonie sięgnęły
do jego głowy, miękkie dłonie zebrały włosy i odgarnęły je do tyłu. Potem
jedna spoczęła na jego czole, jednocześnie zasłaniając oczy. Goliły go.
Bardziej słyszał, niż czuł lekkie poskrobywanie pod oczami, na kościach
policzkowych w stronę szyi.
Kobieta pracowała szybkimi, lecz ostrożnymi ruchami i Ravi wkrótce się
rozluznił. Czuł powiew powietrza na nagiej skórze, wrażliwej teraz, gdy nie
chronił jej już twardy zarost.
Wokół ust zatrzymała się na dłużej. Poczuł koniuszki palców na wargach,
delikatnie naciągała mu skórę, napinała ją, zanim nóż zgolił także twarde
włoski nad górną wargą.
Pózniej twarz nasmarowano mu jakąś silnie aromatyczną chłodzącą
mieszanką, chyba czymś w rodzaju maści, a może był to okład. Rozpoznał
zapach eukaliptusa, Johanna stosowała go w swoim lekarstwie na płuca.
Bardzo go to odświeżyło. Ale kobieta przytrzymująca go za czoło nie
cofnęła ręki. Znów poczuł nóż, tym razem na piersi.
Goliły go dalej, zataczając drobne kręgi wokół sutek, które zesztywniały
pomimo ciepła, napinając także połączone z nimi mięśnie. Uświadomił
sobie, że kobieta nie ma zamiaru wcale na tym poprzestać, i na myśl o
wędrówce noża w dół jego ciała znów zawirowało mu przed oczami.
Pewnie taki jest tutejszy obyczaj, pomyślał. Miał wrażenie, że przypomina
sobie podobne opowieści. No i przecież oglądał już kiedyś posągi nagich
rzymskich bogów, w milczeniu zaklętych w marmurze i zdobiących
kopenhaskie pałace. Oni wszyscy także pozbawieni byli owłosienia, mieli
gładką skórę.
I byli martwi.
Uśmiechnął się lekko na wspomnienie innego szczegółu tych Merkurych i
Marsów, z nadzieją, że nóż w dłoni kobiety nie uczyni go jeszcze bardziej
podobnym do nich.
One nie były jego wrogami, stale sobie o tym przypominał. Te kobiety to
przyjaciółki Viveke i prawdopodobnie taki właśnie jest ich obyczaj, sposób
witania gości. Czystość ciała zawsze chyba była jednym z rzymskich
ideałów. Któż nie słyszał o olbrzymich łazniach z czasów dawnych cesarzy?
Podobno niektóre z nich wciąż były jeszcze używane.
Tak jak ta.
Nakazał myślom iść tym torem, podczas gdy kobiety rozchyliły mu uda i
kontynuowały zdecydowane golenie.
Teraz było trudniej. Czuł, jak dłoń spoczywająca na jego czole delikatnie
rozciera coraz głębsze zmarszczki.
A więc to łaznia!
Oczywiście, to łaznia.
A kobiety, które przywitały Viveke z taką pokorą, to po prostu łaziebne,
one tu pracują.
Przywiodła go tu, żeby mógł się oczyścić po podróży i wyglądać jak
bardziej cywilizowany człowiek, zanim zabierze go do domu, do swych
krewnych albo przyjaciół.
To dlatego właśnie padły na kolana, prawdopodobnie dopełniając jakiegoś
prastarego rytuału, który z pewnością stawał się udziałem każdego należycie
płacącego gościa od czasów Nerona.
Trochę go to uspokoiło. Uśmiechnął się lekko, tyle dziwnych myśli kręciło
mu się po głowie, odkąd Viveke sprowadziła go tu na dół.
Prawdopodobnie te kobiety zaproponują mu również inne usługi. O tym
również już słyszał. Były przecież prawie całkiem nagie.
Owszem, to także przyniesie mu ulgę. Ukoi, być może sprowadzi głęboki,
pozbawiony marzeń sen. Przydałoby mu się to, przydałaby mu się jakaś
przerwa w tych poplątanych nieskładnych myślach.
I w tęsknocie.
Ona pojawiała się i znikała z jego snów, lecz nigdy nie zniknęła na
zawsze, był tego pewien.
Teraz, gdy miękkie dłonie dotykały najbardziej wrażliwych załomków
skóry, poczuł się wręcz dumny, że w takiej chwili potrafi przywołać obraz
żony.
Ale to był błąd. Bo już w następnym momencie wydało mu się, że to jej
ręce, jej oddech, równie świeży i słodki jak aromat ziół, rzucanych na
rozpalone kamienie.
Kobiety milczały teraz, może tak jak on wstrzymywały oddech, gdy ostry
metal usuwał ostatnie włoski w dole brzucha i niczym kosa ścinał całą trawę
u korzenia drzewa.
Jak noworodek, pomyślał. Noworodek nie znający głodu ani strachu, a
raczej nie, jak nie narodzone jeszcze dziecko, otoczone grubymi ochronnymi
warstwami żywego ciała. Wszystkie dzwięki były tak dalekie i przytłumione,
ciało unosiło się w wodzie, ale nie znajdował w sobie owego uczucia paniki,
które zawsze pojawiało się, gdy zanurzał się w rzece czy choćby w balii za
dużej na jego gust. [ Pobierz całość w formacie PDF ]