[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Widzicie go? spytał pułkownik.
Nie odpowiedziały dwa głosy.
Oświetlajcie ziemię! Posłuchali.
Aha! dodał uspokojony. To jest wystający korzeń. Wprawdzie to o co zawadziłem
wydawało mi się bardziej miękkie, ale ten korzeń cały zarośnięty mchem, więc niezawodnie
zawadziłem o niego.
Naturalnie, senior powiedział jeden \ołnierz uspokajająco.
Ostro\ności nigdy nie za wiele, zwłaszcza w naszym poło\eniu powiedział
pułkownik. Przypominam, \e macie nasłuchiwać i milczeć!
Po tych słowach odszedł. Robert bez wątpienia znajdował się w niebezpieczeństwie.
Wprawdzie w tej ciemności nie tak łatwo byłoby go schwytać, ale na pewno zorientowaliby się,
\e ktoś ich podsłuchiwał i najprawdopodobniej zaniechaliby napadu. Obecnie
niebezpieczeństwo minęło.
Pułkownik skierował się w dalszą drogę, najprawdopodobniej zamierzał okrą\yć las
brzegiem, aby nie nara\ać się na powtórny upadek.
Przez głowę Roberta przemknęła nagle niezwykła myśl. A gdyby tak podejść pułkownika i
pochwycić? Nie było to wprawdzie łatwe, ale młody kapitan posiadał na tyle sprytu i odwagi.
Schylony poszedł za pułkownikiem i skradał się za nim ostro\nie. Kiedy odeszli na tyle
daleko, \e \aden posterunek nie mógł ich słyszeć, zręcznym skokiem napadł na pułkownika
łapiąc go z tyłu, za gardło.
Oficer wykrztusił z siebie słaby krzyk, począł machać rękami, chcąc ująć przeciwnika, ale
daremnie. Nastąpiło silniejsze ściśnięcie, słaby jęk i pułkownik le\ał na ziemi.
No to mam go mruknął zadowolony Robert.
Wyjął chustkę i obwiązał nieprzytomnemu usta, po czym zdjął lasso i skrępował jeńca.
Podniósł go, przerzucił sobie przez plecy i poszedł do konia. Pomimo ciemności znalazł go bez
problemów. Przeło\ył jeńca, a sam wskoczył na grzbiet i ruszył najpierw wolno i ostro\nie,
potem jednak szybko, o ile mu ciemność i droga na to pozwalała.
Niedługo dojechał do przednich stra\y republikanów i rzucając hasło spytał:
Kto tu jest komendantem?
General Hermano odparł wartownik.
Zaprowadz mnie dla niego, tylko szybko.
Czy to coś wa\nego?
Tak, o pierwszej macie zostać napadnięci.
Do diabła! Kogo macie na koniu?
Jeńca, ale nie mam czasu na dalsze wyjaśnienia. Proszę się pospieszyć.
Oficer stra\y przekazawszy podwładnym rozkaz, w największej ostro\ności popędził razem
z Robertem do kwatery generała.
Ta ostatnia znajdowała się w małej wiosce, jakieś pół godziny drogi od Queretaro. Generał
właśnie siedział ze swoim sztabem przy kolacji. Kiedy zameldowano mu Roberta, odparł
lekcewa\ąco:
To jakieś niemieckie nazwisko. Nic szczególnego spodziewać się nie nale\y. Niech
wejdzie!
Robert bez namysłu porwał jeńca na barki i wszedł do pokoiku. Niezwykły widok wprawił
wszystkich obecnych w ogromne osłupienie. Poderwali się ze stołków.
Valgamo Dios! Co pan przynosi? spytał zdumiony generał.
Jeńca, senior odrzekł Robert, kładąc związanego na ziemi i salutując generałowi.
Hm, to nawet prawdopodobne. Co to za człowiek?
Cesarski pułkownik.
Nie wygląda na pułkownika. Widocznie wziął pan mysz za słonia przy tych słowach
zaśmiał się ironicznie i odwrócił w stronę swoich towarzyszy.
Na twarzach obecnych ukazał się taki sam uśmieszek.
To proszę się przekonać samemu odrzekł Robert spokojnie.
Nie ma na sobie munduru.
Pomimo tego nale\y do \ołnierzy cesarskich. Ja tak\e nie noszę munduru generała
Eskobendo czy prezydenta, tylko zwykły, meksykański strój.
A pomimo tego jest pan republikaninem, to pan chciał powiedzieć?
Nie.
Tak, a co? Zameldowano mi pana, jaka kapitana.
Bo w rzeczywistości nim jestem. Słu\ę w pruskim pułku husarskiej gwardii, obecnie
przebywam w Meksyku w sprawach prywatnych i z własnej inicjatywy przyłączyłem się do
stronników prezydenta Juareza.
Ach! A dlaczego nie do partii cesarskiej? spytał generał. Widać było, \e nie wierzył
młodemu oficerowi.
Bo mi tak było na rękę odparł Robert krótko i ostro.
Wylegitymował się pan u mych stra\y?
Naturalnie, inaczej by mnie tu nie wpuścili.
Generał zauwa\ył, \e w swych dociekaniach posunął się trochę za daleko, więc spytał
krótko:
Skąd pan przybywa?
Od Eskobedo.
Ach! Był pan u głównodowodzącego? W jakiej sprawie& je\eli wolno zapytać?
Ostatnie słowa znów wypowiedział z ironią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
Widzicie go? spytał pułkownik.
Nie odpowiedziały dwa głosy.
Oświetlajcie ziemię! Posłuchali.
Aha! dodał uspokojony. To jest wystający korzeń. Wprawdzie to o co zawadziłem
wydawało mi się bardziej miękkie, ale ten korzeń cały zarośnięty mchem, więc niezawodnie
zawadziłem o niego.
Naturalnie, senior powiedział jeden \ołnierz uspokajająco.
Ostro\ności nigdy nie za wiele, zwłaszcza w naszym poło\eniu powiedział
pułkownik. Przypominam, \e macie nasłuchiwać i milczeć!
Po tych słowach odszedł. Robert bez wątpienia znajdował się w niebezpieczeństwie.
Wprawdzie w tej ciemności nie tak łatwo byłoby go schwytać, ale na pewno zorientowaliby się,
\e ktoś ich podsłuchiwał i najprawdopodobniej zaniechaliby napadu. Obecnie
niebezpieczeństwo minęło.
Pułkownik skierował się w dalszą drogę, najprawdopodobniej zamierzał okrą\yć las
brzegiem, aby nie nara\ać się na powtórny upadek.
Przez głowę Roberta przemknęła nagle niezwykła myśl. A gdyby tak podejść pułkownika i
pochwycić? Nie było to wprawdzie łatwe, ale młody kapitan posiadał na tyle sprytu i odwagi.
Schylony poszedł za pułkownikiem i skradał się za nim ostro\nie. Kiedy odeszli na tyle
daleko, \e \aden posterunek nie mógł ich słyszeć, zręcznym skokiem napadł na pułkownika
łapiąc go z tyłu, za gardło.
Oficer wykrztusił z siebie słaby krzyk, począł machać rękami, chcąc ująć przeciwnika, ale
daremnie. Nastąpiło silniejsze ściśnięcie, słaby jęk i pułkownik le\ał na ziemi.
No to mam go mruknął zadowolony Robert.
Wyjął chustkę i obwiązał nieprzytomnemu usta, po czym zdjął lasso i skrępował jeńca.
Podniósł go, przerzucił sobie przez plecy i poszedł do konia. Pomimo ciemności znalazł go bez
problemów. Przeło\ył jeńca, a sam wskoczył na grzbiet i ruszył najpierw wolno i ostro\nie,
potem jednak szybko, o ile mu ciemność i droga na to pozwalała.
Niedługo dojechał do przednich stra\y republikanów i rzucając hasło spytał:
Kto tu jest komendantem?
General Hermano odparł wartownik.
Zaprowadz mnie dla niego, tylko szybko.
Czy to coś wa\nego?
Tak, o pierwszej macie zostać napadnięci.
Do diabła! Kogo macie na koniu?
Jeńca, ale nie mam czasu na dalsze wyjaśnienia. Proszę się pospieszyć.
Oficer stra\y przekazawszy podwładnym rozkaz, w największej ostro\ności popędził razem
z Robertem do kwatery generała.
Ta ostatnia znajdowała się w małej wiosce, jakieś pół godziny drogi od Queretaro. Generał
właśnie siedział ze swoim sztabem przy kolacji. Kiedy zameldowano mu Roberta, odparł
lekcewa\ąco:
To jakieś niemieckie nazwisko. Nic szczególnego spodziewać się nie nale\y. Niech
wejdzie!
Robert bez namysłu porwał jeńca na barki i wszedł do pokoiku. Niezwykły widok wprawił
wszystkich obecnych w ogromne osłupienie. Poderwali się ze stołków.
Valgamo Dios! Co pan przynosi? spytał zdumiony generał.
Jeńca, senior odrzekł Robert, kładąc związanego na ziemi i salutując generałowi.
Hm, to nawet prawdopodobne. Co to za człowiek?
Cesarski pułkownik.
Nie wygląda na pułkownika. Widocznie wziął pan mysz za słonia przy tych słowach
zaśmiał się ironicznie i odwrócił w stronę swoich towarzyszy.
Na twarzach obecnych ukazał się taki sam uśmieszek.
To proszę się przekonać samemu odrzekł Robert spokojnie.
Nie ma na sobie munduru.
Pomimo tego nale\y do \ołnierzy cesarskich. Ja tak\e nie noszę munduru generała
Eskobendo czy prezydenta, tylko zwykły, meksykański strój.
A pomimo tego jest pan republikaninem, to pan chciał powiedzieć?
Nie.
Tak, a co? Zameldowano mi pana, jaka kapitana.
Bo w rzeczywistości nim jestem. Słu\ę w pruskim pułku husarskiej gwardii, obecnie
przebywam w Meksyku w sprawach prywatnych i z własnej inicjatywy przyłączyłem się do
stronników prezydenta Juareza.
Ach! A dlaczego nie do partii cesarskiej? spytał generał. Widać było, \e nie wierzył
młodemu oficerowi.
Bo mi tak było na rękę odparł Robert krótko i ostro.
Wylegitymował się pan u mych stra\y?
Naturalnie, inaczej by mnie tu nie wpuścili.
Generał zauwa\ył, \e w swych dociekaniach posunął się trochę za daleko, więc spytał
krótko:
Skąd pan przybywa?
Od Eskobedo.
Ach! Był pan u głównodowodzącego? W jakiej sprawie& je\eli wolno zapytać?
Ostatnie słowa znów wypowiedział z ironią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]