[ Pobierz całość w formacie PDF ]
następca nie mógł się z nim widzieć. Wówczas książę udał się do wielkiego pisarza, który po ministrze
wojny najbardziej znaczył we dworze. Stary ten urzędnik, kapłan jednej ze świątyń w Memfis, przyjął
księcia grzecznie, ale zimno, a wysłuchawszy go odparł:
- Dziwno mi, że wasza dostojność podobnymi sprawami chcesz niepokoić naszego pana. Jest to to
samo, co gdybyś prosił o nietępienie szarańczy, która spadła na pole.
- Ależ to są ludzie niewinni!...
- My, dostojny panie, wiedzieć o tym nie możemy, gdyż o winie lub niewinności rozstrzyga prawo i sąd.
Jedno dla mnie jest pewnym, że państwo nie może
ścierpieć, ażeby wpadano do czyjegoś ogrodu, a tym bardziej, ażeby podnoszono rękę na własność
następcy tronu.
- Sprawiedliwie mówisz, ale - gdzież są winni?.. - spytał książę.
- Gdzie nie ma winnych, muszą być przynajmniej ukarani. Nie wina, ale kara następująca po zbrodni
uczy innych, że tego spełniać nie wolno.
- Widzę - przerwał następca - że wasza dostojność nie poprzesz mojej prośby u jego świątobliwości.
- Mądrość płynie z ust twoich, erpatre - odpowiedział dygnitarz. - Nigdy nie potrafię udzielać panu
memu rady, która powagę władzy naraziłaby na szwank...
Książę wrócił do siebie zbolały i zdumiony. Czuł, że kilkuset ludziom dzieje się krzywda, i widział, że
ratować ich nie może. Jak nie potrafiłby wydobyć człowieka, na którego upadł obelisk albo kolumna
świątyni.
"Za słabe są moje ręce do podniesienia tego gmachu" - myślał książę z uciskiem w duszy. Pierwszy raz
uczuł, że od jego woli jest jakaś nieskończenie większa siła: interes państwa, który uznaje nawet
wszechmocny faraon, a przed którym ugiąć się musi on, następca!
Zapadła noc. Ramzes nie kazał służbie nikogo przyjmować i samotny chodził po tarasie swojej willi
dumając:
"Straszna rzecz!... Tam rozstąpiły się przede mną niezwyciężone pułki Nitagera, a tu - nadzorca
więzienia, urzędnik śledczy i wielki pisarz zabiegają mi drogę... Czymże oni są?... Nędznymi sługami
mojego ojca (oby żył wiecznie!), który każdej chwili może ich strącić do rzędu niewolników i zesłać w
kamieniołomy. Ale dlaczego ojciec mój nie miałby ułaskawić niewinnych?... Państwo tak chce!... I cóż
to jest państwo?... Co ono jada, gdzie sypia, gdzie jego ręce i miecz, którego się wszyscy boją?..."
Spojrzał w ogród i między drzewami, na szczycie wzgórza, zobaczył dwie olbrzymie sylwetki pylonów,
na których płonęły kagańce straży. Przyszło mu na myśl, że ta straż nigdy nie śpi i że pylony nigdy nie
jedzą, a jednak są. Odwieczne pylony, potężne jak mocarz, który je wznosił, Ramzes Wielki.
Poruszyć te gmachy i setki im podobnych; zmylić tą straż i tysiące innych, które czuwają nad
bezpieczeństwem Egiptu; okazać nieposłuszeństwo prawom, które pozostawił Ramzes Wielki i inni,
jeszcze więksi przed nim mocarze, a które dwadzieścia dynastii uświęciło swoim poszanowaniem...
W duszy księcia, pierwszy raz w życiu, poczęło zarysowywać się jakieś niejasne, ale olbrzymie pojęcie -
państwa. Państwo jest to coś wspanialszego od świątyni w Tebach, coś większego od piramidy
Cheopsa, coś dawniejszego od podziemi Sfinksa, coś trwalszego od granitu. W tym niezmiernym, choć
niewidzialnym gmachu ludzie są jako mrówki w szczelinie skalnej, a faraon jak podróżny architekt,
który ledwie zdąży osadzić jeden głaz w ścianie i już odchodzi. A ściany rosną od pokolenia do
pokolenia i budowa trwa dalej.
Jeszcze nigdy, on, syn królewski, nie czuł tak swojej małości jak w tej chwili, kiedy jego wzrok wśród
nocy błądził ponad Nilem, między pylonami zamku faraona i niewyraznymi, lecz przepotężnymi
sylwetkami memfijskich świątyń.
Wtem spomiędzy drzew, których konary dotykały tarasu, odezwał się głos:
- Znam twoją troskę i błogosławię cię. Sąd nie uwolni oskarżonych chłopów. Ale sprawa ich może upaść
i wrócą w pokoju do swych domów, jeżeli dozorca twego folwarku nie będzie popierał skargi o napad.
- Więc to mój dozorca podał skargę?... - spytał zdziwiony książę.
- Prawdę rzekłeś. On podał ją w twoim imieniu. Ale jeżeli nie przyjdzie na sąd, nie będzie
pokrzywdzonego; a gdzie nie ma pokrzywdzonego, nie ma przestępstwa.
Krzaki zaszeleściły.
- Stójże! - zawołał Ramzes. - Kto jesteś?...
Nikt nie odpowiedział. Tylko zdawało się księciu, że w smudze światła pochodni, palącej się na
pierwszym piętrze, mignęła naga głowa i skóra pantery.
- Kapłan?... - szepnął następca. - Dlaczego on kryje się?...
Lecz w tej chwili przyszło mu na myśl, że ów kapłan mógłby ciężko odpowiadać za udzielanie rad
tamujących wymiar sprawiedliwości.
ROZDZIAA DWUNASTY
Większą część nocy Ramzes przepędził w gorączkowych marzeniach. Raz ukazywało mu się widmo
państwa jako niezmierny labirynt o potężnych ścianach, których nie można przebić. To znowu widział
cień kapłana, którego jedno mądre zdanie wskazało mu sposób wydobycia się z labiryntu. I otóż
najniespodziewaniej wystąpiły przed nim dwie potęgi: interes państwowy, którego dotychczas nie
odczuwał, choć był następcą tronu, i - kapłaństwo, które chciał zetrzeć i uczynić swoim sługą.
Była to ciężka noc. Książę przewracał się na łożu i zadawał sobie pytanie: czy on nie był ślepym i czy
dopiero dzisiaj nie odzyskał wzroku, ażeby przekonać się o swoim nierozsądku i nicestwie? Jakże
inaczej przedstawiały mu się w tych godzinach przestrogi matki, powściągliwość ojca w wypowiadaniu
najwyższej woli, a nawet surowe postępowanie ministra Herhora?
"Państwo i kapłaństwo!..." - w półśnie powtarzał książę oblany zimnym potem. Tylko bogowie niebiescy
wiedzą, co by nastąpiło, gdyby miały czas rozwinąć się i dojrzeć myśli, jakie tej nocy zakiełkowały w
duszy księcia. Może, zostawszy faraonem, należałby do najszczęśliwszych i najdłużej panujących
władców? Może imię jego, ryte w podziemnych i nadziemnych świątyniach, przeszłoby do potomności, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
następca nie mógł się z nim widzieć. Wówczas książę udał się do wielkiego pisarza, który po ministrze
wojny najbardziej znaczył we dworze. Stary ten urzędnik, kapłan jednej ze świątyń w Memfis, przyjął
księcia grzecznie, ale zimno, a wysłuchawszy go odparł:
- Dziwno mi, że wasza dostojność podobnymi sprawami chcesz niepokoić naszego pana. Jest to to
samo, co gdybyś prosił o nietępienie szarańczy, która spadła na pole.
- Ależ to są ludzie niewinni!...
- My, dostojny panie, wiedzieć o tym nie możemy, gdyż o winie lub niewinności rozstrzyga prawo i sąd.
Jedno dla mnie jest pewnym, że państwo nie może
ścierpieć, ażeby wpadano do czyjegoś ogrodu, a tym bardziej, ażeby podnoszono rękę na własność
następcy tronu.
- Sprawiedliwie mówisz, ale - gdzież są winni?.. - spytał książę.
- Gdzie nie ma winnych, muszą być przynajmniej ukarani. Nie wina, ale kara następująca po zbrodni
uczy innych, że tego spełniać nie wolno.
- Widzę - przerwał następca - że wasza dostojność nie poprzesz mojej prośby u jego świątobliwości.
- Mądrość płynie z ust twoich, erpatre - odpowiedział dygnitarz. - Nigdy nie potrafię udzielać panu
memu rady, która powagę władzy naraziłaby na szwank...
Książę wrócił do siebie zbolały i zdumiony. Czuł, że kilkuset ludziom dzieje się krzywda, i widział, że
ratować ich nie może. Jak nie potrafiłby wydobyć człowieka, na którego upadł obelisk albo kolumna
świątyni.
"Za słabe są moje ręce do podniesienia tego gmachu" - myślał książę z uciskiem w duszy. Pierwszy raz
uczuł, że od jego woli jest jakaś nieskończenie większa siła: interes państwa, który uznaje nawet
wszechmocny faraon, a przed którym ugiąć się musi on, następca!
Zapadła noc. Ramzes nie kazał służbie nikogo przyjmować i samotny chodził po tarasie swojej willi
dumając:
"Straszna rzecz!... Tam rozstąpiły się przede mną niezwyciężone pułki Nitagera, a tu - nadzorca
więzienia, urzędnik śledczy i wielki pisarz zabiegają mi drogę... Czymże oni są?... Nędznymi sługami
mojego ojca (oby żył wiecznie!), który każdej chwili może ich strącić do rzędu niewolników i zesłać w
kamieniołomy. Ale dlaczego ojciec mój nie miałby ułaskawić niewinnych?... Państwo tak chce!... I cóż
to jest państwo?... Co ono jada, gdzie sypia, gdzie jego ręce i miecz, którego się wszyscy boją?..."
Spojrzał w ogród i między drzewami, na szczycie wzgórza, zobaczył dwie olbrzymie sylwetki pylonów,
na których płonęły kagańce straży. Przyszło mu na myśl, że ta straż nigdy nie śpi i że pylony nigdy nie
jedzą, a jednak są. Odwieczne pylony, potężne jak mocarz, który je wznosił, Ramzes Wielki.
Poruszyć te gmachy i setki im podobnych; zmylić tą straż i tysiące innych, które czuwają nad
bezpieczeństwem Egiptu; okazać nieposłuszeństwo prawom, które pozostawił Ramzes Wielki i inni,
jeszcze więksi przed nim mocarze, a które dwadzieścia dynastii uświęciło swoim poszanowaniem...
W duszy księcia, pierwszy raz w życiu, poczęło zarysowywać się jakieś niejasne, ale olbrzymie pojęcie -
państwa. Państwo jest to coś wspanialszego od świątyni w Tebach, coś większego od piramidy
Cheopsa, coś dawniejszego od podziemi Sfinksa, coś trwalszego od granitu. W tym niezmiernym, choć
niewidzialnym gmachu ludzie są jako mrówki w szczelinie skalnej, a faraon jak podróżny architekt,
który ledwie zdąży osadzić jeden głaz w ścianie i już odchodzi. A ściany rosną od pokolenia do
pokolenia i budowa trwa dalej.
Jeszcze nigdy, on, syn królewski, nie czuł tak swojej małości jak w tej chwili, kiedy jego wzrok wśród
nocy błądził ponad Nilem, między pylonami zamku faraona i niewyraznymi, lecz przepotężnymi
sylwetkami memfijskich świątyń.
Wtem spomiędzy drzew, których konary dotykały tarasu, odezwał się głos:
- Znam twoją troskę i błogosławię cię. Sąd nie uwolni oskarżonych chłopów. Ale sprawa ich może upaść
i wrócą w pokoju do swych domów, jeżeli dozorca twego folwarku nie będzie popierał skargi o napad.
- Więc to mój dozorca podał skargę?... - spytał zdziwiony książę.
- Prawdę rzekłeś. On podał ją w twoim imieniu. Ale jeżeli nie przyjdzie na sąd, nie będzie
pokrzywdzonego; a gdzie nie ma pokrzywdzonego, nie ma przestępstwa.
Krzaki zaszeleściły.
- Stójże! - zawołał Ramzes. - Kto jesteś?...
Nikt nie odpowiedział. Tylko zdawało się księciu, że w smudze światła pochodni, palącej się na
pierwszym piętrze, mignęła naga głowa i skóra pantery.
- Kapłan?... - szepnął następca. - Dlaczego on kryje się?...
Lecz w tej chwili przyszło mu na myśl, że ów kapłan mógłby ciężko odpowiadać za udzielanie rad
tamujących wymiar sprawiedliwości.
ROZDZIAA DWUNASTY
Większą część nocy Ramzes przepędził w gorączkowych marzeniach. Raz ukazywało mu się widmo
państwa jako niezmierny labirynt o potężnych ścianach, których nie można przebić. To znowu widział
cień kapłana, którego jedno mądre zdanie wskazało mu sposób wydobycia się z labiryntu. I otóż
najniespodziewaniej wystąpiły przed nim dwie potęgi: interes państwowy, którego dotychczas nie
odczuwał, choć był następcą tronu, i - kapłaństwo, które chciał zetrzeć i uczynić swoim sługą.
Była to ciężka noc. Książę przewracał się na łożu i zadawał sobie pytanie: czy on nie był ślepym i czy
dopiero dzisiaj nie odzyskał wzroku, ażeby przekonać się o swoim nierozsądku i nicestwie? Jakże
inaczej przedstawiały mu się w tych godzinach przestrogi matki, powściągliwość ojca w wypowiadaniu
najwyższej woli, a nawet surowe postępowanie ministra Herhora?
"Państwo i kapłaństwo!..." - w półśnie powtarzał książę oblany zimnym potem. Tylko bogowie niebiescy
wiedzą, co by nastąpiło, gdyby miały czas rozwinąć się i dojrzeć myśli, jakie tej nocy zakiełkowały w
duszy księcia. Może, zostawszy faraonem, należałby do najszczęśliwszych i najdłużej panujących
władców? Może imię jego, ryte w podziemnych i nadziemnych świątyniach, przeszłoby do potomności, [ Pobierz całość w formacie PDF ]