[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I odszedł w stronę swojego wielkiego, pustego domu.
Przez kilka następnych godzin sznur samochodów na
drodze do jego posiadłości wydawał się ciągnąć bez końca.
Panie mijały się z koszami pełnymi wiktuałów i machały do
siebie radośnie, zdumione, że ktoś jeszcze wpadł na pomysł,
aby przybyć na ratunek głodującemu Ryanowi.
Laura obserwowała to wszystko z mieszaniną żalu i
lekkiego rozbawienia. Sama już nie wiedziała, czy ma się
cieszyć, że napuściła na niego miejscowe kobiety, czy raczej
wolałaby cofnąć czas i nie wspominać im o mężczyznie w
potrzebie.
Na szczęście nie miała zbyt wiele czasu, żeby się nad tym
zastanawiać. Tego wieczoru w remizie strażackiej miało się
odbyć wielkie przyjęcie. I ona była odpowiedzialna za część
kulinarną. To powinno skutecznie zająć jej myśli i oderwać je
od Ryana Gaspera.
Wyraznie czuła, że coś zaczynało się między nimi dziać. I
nie była to zwykła sąsiedzka uprzejmość. Miała nadzieję, że
najazd kobiet z miasteczka, które niewątpliwie zapełnią mu
lodówkę na kilka tygodni, osłabi nieco ich kontakty.
Wiedziała dokładnie, że w jej stosunku do Ryana było coś
więcej niż przyjacielskie nastawienie do rodziny Chloe. Miała
do niego coraz większe zaufanie. Za każdym razem, kiedy
poczuła na sobie jego wzrok, wypełniało ją wewnętrzne
ciepło. I wcale jej się to nie podobało. Ryan przyjechał tu
poznać swoją bratanicę, tłumaczyła sobie, a nie budować
skomplikowane relacje z jej matkÄ….
Wróciła myślą do tych kilku tygodni, które spędziła z
Willem. To były jej jedyne doświadczenia bliskości z
mężczyzną. Will bardzo jej pomógł w trudnych chwilach, ale
nawet wtedy nie czuła się, jakby stąpała po rozżarzonych
węglach za każdym razem, kiedy się do niej zbliżał.
Will był cudownym, wrażliwym człowiekiem, ale mimo
wszystko był wtedy tylko młodym chłopakiem. Wiecznie
rozmarzony, snujący plany na przyszłość i zachłannie
smakujący życie. Ryan to była inna liga. Silny, pewny siebie i
świadomy swoich możliwości. Bez fałszywej skromności
dążył do swoich celów. A dzisiaj wyraznie dawał jej znać, że
robi na nim duże wrażenie.
Przypomniała sobie jego spojrzenie i przebiegł jej po
plecach rozkoszny dreszcz. Było w nim coś, co sprawiało, że
dopóki będzie mieszkał w domu obok, ona, wbrew
zapewnieniom, już nigdy nie zaśnie zaraz po tym, jak przyłoży
głowę do poduszki.
Wstawiła do piekarnika ostatnią blachę, przeliczyła
wzrokiem gotowe wypieki i pomyślała, że chyba już starczy.
Nawet jeśli wszyscy przyjdą głodni, jedzenia nie powinno
zabraknąć.
Usłyszała jakiś hałas i zerknęła przez okno. Przed dom
Ryana zajechały dwie wielkie ciężarówki. Wkrótce Laura
miała okazję obserwować, jak tragarze kursują w tę i z
powrotem, wnosząc kolejne meble. Były tam szafki, stoły, z
tuzin krzeseł, łóżko... Czyżby naprawdę zamierzał tu zostać?
Jej serce mimowolnie drgnęło. Uciszyła je szybko, ale było
już za pózno, żeby zignorować rozbudzone uczucia.
Chciała, żeby tu został. Bała się, bo wiedziała, że jeśli
Ryan odjedzie, będzie za nim tęsknić. Będzie jej brakowało
jego żartów wygłaszanych ze śmiertelnie poważną miną,
błysku w oku, kiedy się z nią drażnił, miłych rozmów i tego
spojrzenia, jakim ją obrzucał, kiedy myślał, że tego nie widzi.
Do licha z Jill i jej planami, pomyślała zirytowana. Do
licha z Willem za to, że zbudował taki wizerunek Ryana w
mojej wyobrazni. I do licha z samym Ryanem za ten wyraz
oczu zagubionego chłopca. Jeszcze kilka dni i naprawdę
uwierzę, że jestem jedyną osobą, która może mu pomóc
odnalezć to, czego szuka...
ROZDZIAA SZÓSTY
- Chloe, obiad! - zawołała głośno i zestawiła garnek z
ognia. Wszystko było prawie gotowe i chciała, żeby
dziewczynka szybko zjadła.
Przez długą chwilę nikt jej nie odpowiadał.
- Chloe! - zawołała znowu, jednak nadal nie było
odpowiedzi.
Wówczas naprawdę się zdenerwowała. Chloe wiedziała,
że nie powinna odchodzić zbyt daleko. Umawiały się, że może
bawić się na podwórku, ale tak, żeby zawsze mogły się
słyszeć.
Szybko przebiegła dom, ale nigdzie jej nie znalazła. Z
sercem w gardle wybiegła na podwórko. I wtedy usłyszała
dziecięcy śmiech dobiegający z Kardinyarr.
Pobiegła szybko w tamtą stronę i zobaczyła Ryana. Stał z
młotkiem w ręku i naprawiał ogrodzenie. Jej córka siedziała
obok na zwalonym pniu i trzymała na kolanach wiaderko
gwozdzi. Ryan właśnie rozstawiał palce i pokazywał jej, jak
długiego gwozdzia potrzebuje.
Patrzyła na ten obrazek i targały nią sprzeczne uczucia.
Rozumiała tęsknotę Chloe za kontaktem z silnym,
odpowiedzialnym mężczyzną, wiedziała jednak, że im
bardziej dziewczynka się do niego przywiąże, tym trudniej jej
będzie, kiedy Ryan stąd odjedzie i wróci do swojego świata.
- Chloe! - zawołała takim tonem, że mała drgnęła i
odwróciła się gwałtownie. - Nie słyszałaś, jak cię wołałam?!
Ryan też spojrzał w jej kierunku. Zauważyła, że ma na
sobie znoszone dżinsy, ciemną koszulkę, stare buty i czapkę
baseballową. Nie miała jednak czasu, żeby ocenić jego nową,
farmerską wersję, bo chciała usłyszeć wyjaśnienia Chloe.
- Bawiłam się przed domem - tłumaczyła dziewczynka. -
I usłyszałam, jak wujek Ryan stuka młotkiem. Zapytałam go,
czy mogę pomóc i mi pozwolił. - Rzuciła krótkie spojrzenie na
wspólnika, jakby szukając wsparcia.
- Bez mojego małego pomocnika ta robota trwałaby
znacznie dłużej - przyznał lojalnie.
- Mały pomocnik powinien wytłumaczyć się swojej
mamie! - odparła niewzruszona.
- Wiem, że nie mogę odchodzić tak daleko, ale byłam z
wujkiem. Na pewno by mi pomógł, gdybym miała duszności. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl