[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jesteśmy.
 Ale dlaczego jest pan o tym aż tak przekonany?
 Całkiem niedawno zacząłem pracować w kosmosie  po chwili milczenia wyjaśnił
Kowalski.  Ziemi nie pomylę z niczym.
Grekow .wzruszył ramionami.
 Zdarzają się przecież podobne planety.
 Nie można się pomylić  twardo powiedział Kowalski.  Ona jest niepowtarzalna.
 Niestety, to tylko słowa.
 Słowa?  powtórzył Kowalski. Uniósł się na łokciu patrząc prosto w twarz Grekowa.
 A morze, zapachy, wiatr? Pan po prostu zapomniał. Pomyłka jest wykluczona.
 A może to jest związane z głodem sensorycznym?  powiedział Grekow.  Mózg
uzupełnia wskazania organów zmysłów. Czasami zdarza się coś takiego.
 A kraby?  po chwili spytał Kowalski.
 Zwierzęta podobne do krabów.
 To co, ja już nie pamiętam, jak wygląda krab?  oburzył się Kowalski.  A giez, który
mnie ugryzł?
 Zwierzę podobne do owada. Słyszał pan kiedyś o konwergencji?
Kowalski nie odpowiedział. Grekow mówił dalej:
 Teoria konwergencji to fundament egzobiologii porównawczej. Zwierzęta żyjące w
jednakowych warunkach muszą być do siebie podobne.
Kowalski milczał.
 Na przykład ryby i delfiny  kontynuował Grekow.  %7ładnego pokrewieństwa między
nimi nie ma, ale dzięki identycznym warunkom życia są one zewnętrznie bardzo podobne.
 Myślałem, że pan wymyśli coś oryginalniejszego  powiedział Kowalski.  Delfina
każdy odróżni.
Grekow mówił dalej:
 Oko człowieka i oko kalmara. Przyroda, skonstruowała te organy niezależnie. Ale mają
to samo przeznaczenie i dlatego są bardzo podobne.
 Widział pan kiedyś żywego kalmara?  zainteresował się Kowalski.
. Albo australijskie torbacze  nie ustawał Grekow.  Każdy z nich ma analog wśród
wyższych ssaków. Mogę panu przytoczyć masę podobnych przykładów.
 Ja też  powiedział Kowalski.  Jeden mój przyjaciel był podobny do goryla. Ale jak
to się ma do nas? Po co pan to wszystko mówi?
Grekow nie odpowiedział. Odwrócił głowę i popatrzył w stronę, skąd przyszli  na pusty
brzeg otulony bryzgami fal. Nabrał w płuca oszałamiającego powietrza, dotknął mokrego piasku,
przysłuchał się. Nieprawdopodobne. %7łeby wszystkie zmysły tak zgodnie oszukiwały&
 Dlaczego pan mnie straszy?  zapytał Kowalski.  Po co pan zaczął całą tę rozmowę.
Nie należę do pańskich robotów i dlatego nie mogę się mylić.
 A nie wydaje się panu dziwne, że nie spotkaliśmy jeszcze ani jednego człowieka? 
spytał Grekow.  Nie dziwi pana, że na tej plaży nikogo nie ma? Przecież pan niedawno przybył
z Ziemi. Widział pan gdzieś takie bezludne miejsca?
Kowalski milczał.
 Jesteśmy tu około dwóch godzin  Grekow mówił dalej.  Przez ten czas nie
przeleciał nad nami ani jeden samolot odrzutowy, a na morzu nie widzieliśmy ani jednego statku.
Proszę popatrzeć na brzeg. %7ładnych śladów cywilizacji. Czy na Ziemi to jest możliwe?&
 A jeżeli znajdujemy się na wyspie?  nieśmiało przypuścił Kowalski.  Przecież
zdarzają się bezludne wyspy.
 Ale nie na Ziemi  twardo odparł Grekow.  Nie ma tam teraz nawet bezludnych
pustyń.
 Ale czy jakaś inna planeta może być tak podobna do Ziemi?
 Jak widać, może  odparł Grekow.  Kiedy pan leci gdzieś gwiazdolotem, to
prawdopodobieństwo spotkania takiej planety jest znikome. Ale światy połączone Tunelem to
inna sprawa. Wszystkie nadają się do życia, mają tlenową atmosferę. Wszystkie planety, na
których byliśmy, w jakiś sposób przypominają Ziemię.
Kowalski wstał i zaczął wciągać kombinezon.
 Przypominają  w jego głosie znowu pojawiła się pewność.  A to jest Ziemia. Nie
znam odpowiedzi na pańskie pytania, ale nie mogę się mylić.
Stał nad Grekowem już całkiem ubrany.
 Chyba wejdę na urwisko. Z góry lepiej widać. Co by się nie działo, musimy się
rozejrzeć.
 Pójdę z panem  powiedział Grekow.
Za chwilę, ścinając ostry kąt, wyszli na pokryty dywanem niskiej trawy brzeg strumyka.
Ruczaj był czysty, wartki, przezroczysty. Płynął po wypolerowanych kamieniach. Szmer
strumyka ginął w równym huku morza.
 Ważki  cicho powiedział Kowalski.
Tuż przy ujściu strumyka zaczynała się głębia. Nad wodą pląsały pełne gracji owady.
Grekow nic nie powiedział. Spod jego nóg coś wyskoczyło i rzuciło się do wody. Po
powierzchni rozeszły się niewielkie kręgi i spojrzały na niego dwa wielkie żabie oka.
Ludzie w milczeniu minęli zatoczkę i idąc jeszcze wzdłuż strumyka skierowali się ku
szczytowi wzgórza. Szum morza był jeszcze słyszalny, ale nie zagłuszał już pozostałych
dzwięków. W suchej trawie pod nogami rozlegało się głośne cykanie  skakały tam duże owady
z trzaskiem wyprostowując różnokolorowe skrzydła.
 Koniki polne, motyle  pokazywał Kowalski.
Grekow milczał krocząc po ostrej trawie. Weszli w pasmo gęstych zarośli. Kłujące gałązki
drapały twarz, z zarośli dochodziło ożywione ćwierkanie.
 No, dlaczego?!  krzyknął Kowalski.  Dlaczego to jest niemożliwe? Przecież oni
byli podobni do nas. Mogli połączyć wszystkie nadające się do życia planety. W Galaktyce jest
ich mało, ale przecież Ziemia też znajduje się w ich liczbie!&
Grekow nie odpowiadał. Tak bardzo chce się wierzyć, że aż strach, myślał, póki wchodzili
po zboczu szurając nogami w szeleszczącej trawie. Bardzo chce się wierzyć, myślał odsuwając
od twarzy kolczastą gałązkę, przysłuchując się śpiewowi ptaków. Powrotu na Gammę właściwie
nie ma. A jeżeli to jest Ziemia& Ale ta planeta nie może być Ziemią. Jest na to zbyt czysta i
nietknięta.
 Proszę spojrzeć  powiedział Kowalski.
Grekow się zatrzymał. Wyżej już się wejść nie dało. Stali na skraju urwiska. Horyzont się
rozsunął odkrywając bezkresną morską pustynię. Linia, gdzie woda schodziła się z niebem, była
prawie niewidoczna i rysowała się nieoczekiwanie wysoko. I okrążała ich ze wszystkich stron.
Rzeczywiście znajdowali się na wyspie, czy dokładniej na maleńkiej kilkukilometrowej
wysepce. Była z lekka wydłużona i leżała przed nimi jak na dłoni. Było oczywiste, że jest
bezludna.
Jakiś czas ludzie milcząc patrzyli na okrążający ich pierścień wody. Na nieboskłonie nad
zachodnim horyzontem pojawiały się purpurowe smugi.
Zbliżała się noc.
 Umie pan rozpalić ogień?  spytał Grekow.
 Trzeba nazbierać drzewa  odezwał się Kowalski.
Rozdzielili się i zagłębili w kłujące zarośla. Grekow wrócił szybko uginając się pod
naręczem chrustu. Zrzucił go obok Kowalskiego kręcącego się już nad kupką cieniutkich
gałązek.
 Jak tu pięknie  powiedział Kowalski.
Słońce wynurzyło się spoza chmur nad skrajem horyzontu i zanurkowało w morze. Między
chmurami i horyzontem leżała wąska niebieska wstęga. Purpurowe smugi zrobiły się bardziej
jaskrawe, zlały się w ciągłe nierówne pole. Połowa nieba płonęła.
Grekow wzruszył ramionami.
 Zachody słońca wszędzie są piękne.
Kilka minut w milczeniu patrzył, jak Kowalski łamie suche gałązki układając je w akuratny
stosik. Grekow z zainteresowaniem czekał, co będzie dalej.
Kowalski wyjął coś z kieszeni kurtki i podsunął cienki niebieski płomyk do kupki chrustu.
Potem schował zapalniczkę.
 Myślałem, że będzie pan wzniecał ogień przy pomocy tarcia, jak przystało na Robinsona
 z rozczarowaniem powiedział Grekow.
 Zawsze noszę przy sobie zapalniczkę  wyjaśnił kowalski.  Niestety, jej ładunek nie
jest wieczny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl