[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To twoja wina, że musiałem chronić przed tobą matkę.
- %7łałuję, że tak się stało. - Robert Valentine ponuro pokiwał
głową. - Twojej matce udało się zemścić. Poniosłem ogromną
porażkę, która bardzo drogo mnie kosztowała. Minęło dużo czasu,
zanim odzyskaliśmy dobrą reputację. - Spojrzał synowi prosto w oczy.
- Ale najgorsze było to, że straciłem ciebie.
Jack pomyślał o dwunastu latach gniewu i goryczy.
- Nie mogłem postąpić inaczej.
Ojciec uśmiechnął się ze smutkiem.
- Oddałbym wszystko, żeby cofnąć to, co wtedy powie działem.
Gdybym był lepszym ojcem i umiał z tobą rozmawiać, może
zaufałbyś mi na tyle, żeby powiedzieć prawdę. Daj mi szansę, Jack.
Pora, żebym przestał zachowywać się jak idiota i zaczął postępować
jak prawdziwy ojciec.
Jack otworzył oczy ze zdumienia.
- Nigdy w ten sposób nie mówiłeś.
134
RS
- Twoja asystentka wypowiada się bardzo szczerzej prawda?
Maddie mu tak powiedziała? Brawo!
- Tak. Zawsze mówi to, co myśli.
- Obaj powinniśmy wziąć z niej przykład. Mam nadzieję, że
jeszcze nie jest za pózno, żebyśmy potrafili się porozumieć. - Robert
Valentine utkwił wzrok w twarzy Jacka. - Chciałbym, żebyś wiedział,
jak bardzo jestem z ciebie dumny, synu.
Jack nie mógł uwierzyć własnym uszom. Słowa ojca wypełniły
mroczną pustkę w jego sercu. Sarkazm, broń, z której korzystała
Maddie, sprawił, że miał ochotę spytać, jak ona dokonała tego, że
ojciec zachowywał się, jakby stał się kimś innym. Jednak zdołał tylko
wykrztusić:
-Tak?
Robert Valentine skinął głową.
- Zawsze stawiałem na pierwszym miejscu interesy. Rodzina
była na dalszym planie. Tak było mi łatwiej. Nie potrafiłem wykazać
się jako ojciec. A moje stosunki z kobietami? - Wzruszył ramionami. -
Tutaj także się nie popisałem.
- Cztery małżeństwa. Miałeś duże szanse.
Usta ojca wykrzywiły się w uśmiechu. Za chwilę jednak
spoważniał.
- Nie wyobrażasz sobie, ile to mnie kosztowało. Interesy są
ważne, ale miłość powinna być na pierwszym miejscu.
- To dziwnie brzmi w twoich ustach.
- Czy nie mam racji? - Ojciec nie przejął się uwagą Jacka. -
Gdybym stawiał miłość na pierwszym miejscu, nie popełniłbym tylu
135
RS
błędów. Z Maksem. Emmą. - Spojrzał Jackowi prosto w oczy. - A
zwłaszcza z tobą.
Jack nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Jego myśli tal długo
przepełnione były gniewem i goryczą, że nagle po czuł się bezbronny.
To Maddie była odpowiedzialna za to wszystko.
- To, co mówisz, jest bardzo interesujące, tato, ale nie tłumaczy
Maddie. Przekazała ci informacje, które powinna zachować dla siebie.
- Nie złość się na nią, Jack. - Robert Valentine spojrzał prosząco
na syna. - Zrobiła to dla twego dobra, mój chłopcze. Wiesz, że jest w
tobie zakochana.
- Skąd możesz wiedzieć, co to znaczy być zakochanym?
- Broniła cię jak lwica.
- Naprawdę?
- Tak. Wydaje mi się, że ty też ją kochasz. - Zamyślił się -
Kiedyś kochałem jedną kobietę, ale dopiero po jej śmierci
uświadomiłem sobie, ile straciłem. Niestety, było już za pózno. Nie
popełnij tego samego błędu, synu. Powiedz Maddie, co do niej
czujesz, zanim będzie za pózno.
Już jest za pózno, pomyślał Jack. Słabnący gniew odsłonił
straszną prawdę. Jack stracił ostatnią szansę.
Spojrzał na ojca. Robert Valentine patrzył na niego tal jak nigdy.
Duma. Miłość. Szacunek. Smutek. To wszystko Maddie dostrzegła w
jego twarzy podczas pierwszego krótkiego spotkania.
Jack wyjechał w obliczu trudnej sytuacji. Jednak ni
co by było, gdyby został. Samotność, w jakie tkwił przez dwanaście
lat, dręczyła go i dopiero tera; uświadomił sobie coś, co starał się
136
RS
zignorować. Boleśnie odczuwał brak rodziny, także ojca. Jeśli teraz
nie pogodzą się, taka szansa może więcej się nie zdarzyć. Nie mógłby
tak żyć dalej.
To wszystko zawdzięczał Maddie. Zawsze mówiła, co myśli -
czy chciał tego słuchać, czy też nie. Postępowała zgodnie ze swoim
sumieniem. Za to ją szanował. Podziwiał. Potrzebował jej.
Do diabła! Ojciec miał rację. Kochał ją.
- W porządku, tato. Nie będę się złościć na Maddie.
Robert Valentine skinął głową.
- To dobrze. Porozmawiajmy teraz o twoim pobycie w
Londynie.
- Nie przyjechałem tu na stałe.
- Mimo grózb, że zniszczysz firmę, miałem nadzieję, że wrócisz
i pokierujesz interesem.
Jack potrząsnął głową.
- Nie. Jeśli chodzi o firmę... Z tego, co widzę, ty i wujek John
sami ją niszczycie, walcząc o jej przejęcie.
- To ja mam rację. Syn Johna spowodował załamanie naszych
finansów.
- Czy to teraz istotne? Najważniejsze jest uratowanie rodzinnej
firmy. - Jack właśnie to sobie uświadomił. - Rzecz w tym, że nie
jesteście już tacy młodzi. Powinniście pomyśleć o odpoczynku.
- A kto poprowadzi firmę, skoro ty wyjedziesz?
- Dlaczego nie Maks? Zna wszystko od podszewki. Właśnie
przygotowuje dla mnie biznesplan. - Jack nie chciał za wcześnie
137
RS
zdradzać swoich planów, ale kapitał, jaki zamierzał zainwestować w
firmę, na pewno wyprowadzi ją z kryzysu.
- Naprawdę nie chcesz zostać?
Jack znów potrząsnął głową.
- Mam inne plany, tato.
Ojciec był wyraznie rozczarowany.
- Oczywiście. - Robert Valentine uśmiechnął się ze smutkiem. -
Nie możesz mnie winić za to, że miałem taką nadzieję.
Wyciągał do niego rękę. Czy Jack mógł ją odtrącić? Uścisnął
dłoń ojca.
- Obiecuję, że nie zniknę znów na dwanaście lat. Na pewno będę
wpadać tu dość często.
Robert Valentine uścisnął mu rękę, a potem objął go serdecznie.
To nie było łatwe, ale lody zostały wreszcie przełamane.
- W takim razie czekam na twoją ponowną wizytę - po wiedział
ojciec, odsuwając się.
- Ja też. - Jack nie mógł uwierzyć, że uśmiechnął się do ojca. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl