[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
- Przysięgam ci, George - powiedział Mordehaj - ale wydaje mi się, że ciąży nade mną jakieś
przekleństwo. Może jakaś czarodziejska matka chrzestna, wściekła, iż nie została zaproszona na moje
chrzciny, obdarowała mnie jedyną rzeczą, która jest jeszcze gorsza od ustawicznych i niezamierzonych
spóznień. Wymyśliła mianowicie przekleństwo absolutnej służalczości na każde życzenie.
Na widok jego nieszczęścia w moim oku zakręciła się niemęska łza. Przecież to nikt inny, tylko ja byłem
tą czarodziejską matką chrzestną, o której wspominał, a myśl, że mógłby się jakoś o tym dowiedzieć nie
była szczególnie przyjemna. W rozpaczy mógłby próbować się zabić, lub - co gorsza - spróbować zabić
mnie.
Potem zaczął się jeszcze większy horror. Poprosiwszy o rachunek, który oczywiście wręczony mu został
natychmiast, przestudiował go przygasłym okiem, wyciągnął w moją stronę i powiedział, śmiejąc się
pustym, niemiłym śmiechem'
- Masz, zapłać za to wszystko. Ja idę do domu.
Zapłaciłem. Czyż miałem zresztą inny wybór? Pozostawiło to jednak ranę, która wciąż jeszcze
odczuwam w takie dni, jak dzisiejszy. Ostatecznie nie skróciłem przecież żywotności słońca o dwa i pół
miliona lat wyłącznie po to, aby płacić za czyjeś drinki. Czy to sprawiedliwe?
Od tamtej pory nie widziałem już Mordehaja. Od kogoś słyszałem, że opuścił miasto, zamieszkał na
jednej z wysp Mórz Południowych i żyje wyłącznie z tego, co wyrzuci na brzeg morze.
Podejrzewam, że nie opływa w ten sposób w jakieś szczególne dostatki. Z drugiej strony jestem jednak
zupełnie pewny, że jeżeli jest na brzegu i chce, aby pojawiła się fala, to natychmiast jego życzeniu staje
się zadość.
Rachunek przyniesiony przez uśmiechniętego drwiąco kelnera jeszcze w trakcie opowieści George'a,
wciąż spoczywał pomiędzy nami na stole. George ignorował go z podziwu godnym mistrzostwem, jakie
zawsze zresztą przejawiał w tego typu sytuacjach.
- George - zapytałem - nie myślisz prosić chyba Azazela, aby zrobił cokolwiek dla mnie?
- Raczej nie - odparł. - Wiesz, stary druhu, na nieszczęście nie jesteś typem człowieka, o którym
myślałoby się w połączeniu z dobrymi uczynkami.
- Więc nie zrobisz dla mnie niczego?
- Ani mi się śni,
- To dobrze powiedziałem uspokojony. - W takim razie zapłacę rachunek.
- Przynajmniej to możesz zrobić - przyznał George.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
ZMIAAO PRZEZ ZNIEGI
George i ja siedzieliśmy przy oknie w La Bohemę, francuskiej restauracji, której George od czasu do
czasu patronował, oczywiście na mój koszt. W pewnej chwili, wyjrzawszy przez okno powiedziałem:
- Zanosi się na śnieżycę.
Nie była to szczególnie odkrywcza uwaga. Dzień od rana był ciemny i pochmurny, temperatura wahała
się w okolicach dziewięciu stopni, a synoptycy zapowiadali śnieg. Niemniej jednak zabolał mnie fakt, iż
George całkowicie zignorował moje słowa.
- Wezmy pod uwagę mojego przyjaciela Septimusa Johnsona - powiedział.
- Dlaczego? - zapytałem. - Co on ma wspólnego z tym, że zanosi się na śnieg?
- Naturalna progresja myśli - odparł ostro George. - Jest to proces, o którym musiałeś słyszeć od
innych, nawet jeżeli nigdy nie doświadczyłeś go samemu.
Mój przyjaciel Septimus (powiedział George) był srogim młodym mężczyzną, o twarzy bezustannie
zmarszczonej w gniewnym grymasie i o rozdętych nadmiernie bicepsach. Był siódmym dzieckiem w
rodzinie, stąd jego imię. Miał jeszcze młodszego brata o imieniu Oktawiusz i młodszą siostrę o imieniu
Nina.
Nie wiem, jak daleko zaszła ta progresja ale wydaje mi się, że to właśnie te dość tłoczne lata jego
dzieciństwa sprawiły, iż w latach pózniejszych stał się ogromnym wprost miłośnikiem ciszy i
odosobnienia.
Po osiągnięciu wieku dojrzałego i sukcesie, jakim było opublikowanie kilku książek (jak ty, stary druhu,
tyle że o jego książkach krytycy mówili raczej pochlebne rzeczy) stwierdził, że posiada wystarczający
zasób pieniędzy, aby oddać się swoim perwersjom w pełni. Mówiąc pokrótce kupił stojący na uboczu
dom, gdzieś w zapomnianym zakątku stanu Nowy Jork, i przenosił się tam na krótsze bądz dłuższe
okresy, aby pisać dalsze książki. Dom ów nie znajdował się w jakimś straszliwym oddaleniu od
cywilizacji, lecz jak daleko mogłeś sięgnąć okiem, otaczała go pustka.
Sądzę, że byłem jedyną osobą, którą z własnej nieprzymuszonej woli zapraszał by dzieliła z nim pobyt w
jego ustroniu. Bez wątpienia pociągała go moja pełna spokojnej godności postawa oraz fascynujący
różnorodność naszych konwersacji. Co prawda nie wyraził tego nigdy takimi właśnie słowami, ale wręcz
trudno sobie nawet wyobrazić, aby chodziło o coś innego.
Oczywiście należało postępować z nim bardzo ostrożnie. Każdy, kto choć raz doświadczył
przyjacielskiego klepnięcia w plecy, co jest ulubioną formą powitania Septimusa, wie, co to
poprzestawiane kręgi. Jednakże jego nieobliczalne stosowanie siły fizycznej wyjątkowo przydało się
podczas naszego pierwszego spotkania.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
Pewnego razu opadło mnie bowiem z tuzin lub więcej opryszków, którzy zmyleni moim dostojnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl