[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wsko. - Cóż, za tydzień będziesz nie tylko władczynią
Reggiano, lecz również połowicą Lisa, a wówczas to
nie podstÄ™pny, pozbawiony honoru Uberti, ale my bÄ™­
dziemy w stanie zawÅ‚adnąć FlorencjÄ… i innymi bogaty­
mi księstwami!
Zuchwałość kondotiera doprawdy robiła wrażenie,
równoczeÅ›nie pomyÅ›leli Elena i Beltraffio. Marco sie­
dziaÅ‚ na miejscu zajmowanym przez krótki czas posÅ‚u­
chania przez wÅ‚adcÄ™ Burano. Chociaż  siedziaÅ‚" nie by­
ło najtrafniejszym słowem. Marco półleżał, swobodnie
rozparty w bogato rzezbionym fotelu. %7łałował, że
w komnacie przebywał również Beltraffio, porwałby
bowiem w ramiona Elenę, usadził ją sobie na kolanach
i nie baczÄ…c na jej pozwolenie, udzieliÅ‚ pierwszych lek­
cji w sztuce miłości.
Ta myÅ›l zaparÅ‚a mu dech w piersiach. ByÅ‚a to natu­
ralna reakcja żoÅ‚nierza, który po chwilach wielkiego za­
grożenia pragnął oddać się najwspanialszym urokom
życia.
Szczęśliwie Elena nie miaÅ‚a o tym najmniejszego po­
jęcia, tyle że wciąż się z nim droczyła, a to rozpalało go
jeszcze bardziej.
- A więc, messer Marcu, który wkrótce zostaniesz
moim mężem i wÅ‚adcÄ… Reggiano, jakÄ… nauczkÄ™ powin­
nam wynieść z dzisiejszych wydarzeń? Taką, że Marco
Rinaldi, przewidujÄ…c nikczemność hrabiego, sam oka­
zaÅ‚ siÄ™ jeszcze bardziej perfidny? - spytaÅ‚a ze zwodni­
czą łagodnością.
- Nie tyle perfidny, co dbajÄ…cy o twe dobro, pani -
oznajmił leniwie.
- Dostrzegam to, mój przyszły mężu, i tym bardziej
dochodzÄ™ do wniosku, że jak najszybciej powinnam do­
równać ci przebiegłością... oraz bezwzględnością.
- Nie było w mym postępowaniu bezwzględności,
pani. - Tym razem mówił pełnym powagi tonem. -
Gdybym bowiem się nią kierował, hrabia Burano nie
stąpałby już po tej ziemi. Nie chciałem jednak, zapewne
jak i ty, księżno, by jego śmierć położyła się cieniem na
naszych zaślubinach. W tak szczególnym dniu dzwony
katedry Reggiano powinny wygrywać pieśń radości,
a nie żałoby.
- CzyżbyÅ›, mój panie, zdążyÅ‚ te wszystkie implika­
cje rozważyć w czasie, który minÄ…Å‚ miÄ™dzy posiedze­
niem Rady Sześciu, kiedy to zapadła zgoda na nasze
małżeństwo, a chwilą, gdy ujrzałam cię w środku nocy
na dziedzińcu, gdy wprowadzałeś w czyn wyniki swych
przemyśleń?
Beltraffio czuł się zaskoczony zarówno tempem,
w jakim Elena uczyła się sztuki dyplomacji, jak i tym,
że nocÄ… widziaÅ‚a, a zapewne nawet rozmawiaÅ‚a z Mar­
kiem. Jak do tego mogło dojść?
- Owszem - odparÅ‚ Marco. - GoniÅ‚ mnie czas, bo­
wiem decyzja o naszym mariażu została podjęta tuż
przed przybyciem hrabiego. Miało to też swoje dobre
strony, ponieważ działając w ostatniej chwili, mogłem
dyskretnie rozstawić swych ludzi, co zapewniło mi
przewagę zaskoczenia. Nie żałuję, że tak postąpiłem,
choć zaskoczyłem i ciebie, pani, a także, w nieco
mniejszym stopniu, twego kanclerza.
Beltraffio spojrzał na niego przeciągle.
- Jeżeli kiedykolwiek mógÅ‚bym żywić jakieÅ› wÄ…tpli­
wości względem twego ślubu z kapitanem Rinaldim,
pani, to dzisiejsze wydarzenia jasno udowodniły, że się
nie myliÅ‚em, dążąc do waszego zwiÄ…zku. Lis po raz ko­
lejny przeszedł samego siebie!
- Doskonale to ująłeś, mości kanclerzu - stwierdziła
Elena z gryzącą ironią i spojrzała z zadumą na Marca.
- MiaÅ‚eÅ› racjÄ™, kapitanie, brak mi eksperiencji i cyni­
zmu. MiaÅ‚eÅ› też racjÄ™ w tym, że nie jest to skaza nieule­
czalna. - Zawiesiła na moment głos. - Uważam naradę
za zakoÅ„czonÄ… - stwierdziÅ‚a gÅ‚osem wÅ‚adczyni, a po­
tem pogodnie zwróciła się do kanclerza: - Wiem, mój
Beltraffio, że masz mnóstwo pracy w zwiÄ…zku z przy­
gotowaniami do jutrzejszych zaręczyn i rychłego ślubu.
ZnajÄ…c też mojego przyszÅ‚ego męża, nie mam wÄ…tpli­
woÅ›ci, że ostatnio byÅ‚ zbyt zajÄ™ty, by zadbać o szczegó­
Å‚y swego stroju, wymaganego na jutrzejszÄ… ceremoniÄ™,
będzie więc potrzebować porad messer Luki w tym
wzglÄ™dzie. Również ja muszÄ™ skonsultować siÄ™ z dama­
mi dworu. Mój nieżyjący ojciec zwykł mawiać, że
władca podczas publicznych wystąpień powinien być
tak odziany i postępować w taki sposób, by wywierać
silne wrażenie na poddanych, bo również to wpływa na
ich szacunek dla państwa. Spotkamy się wieczorem na
kolacji, po raz ostatni w naszych obecnych rolach. A ju­
tro, kapitanie Rinaldi, po podpisaniu małżeÅ„skiego kon­
traktu zostaniesz dożywotnim sługą tego państwa, a nie
jedynie tymczasowym, jakiego czyniła z ciebie złożona
przed paroma tygodniami przysięga.
Marco pochylił się, ujął rękę Eleny i złożył na niej
peÅ‚en uszanowania pocaÅ‚unek. Tylko siÅ‚Ä… woli po­
wstrzymywał się, by w geście zupełnie pozbawionym
poszanowania nie chwycić jej w ramiona.
- Doskonale powiedziane, miÅ‚oÅ›ciwa pani - przy­
znał. - Widzę, że zarówno w sprawach dyplomacji, jak
i każdej innej sztuce nie potrzebujesz lekcji ani ode
mnie, ani od swego kanclerza.
Elena skinęła głową. Z tej całej trójki ona zdawała
się najbardziej opanowana, choć wewnętrznie czuła się
roztrzÄ™siona. Kiedy sobie uÅ›wiadomiÅ‚a, że nazajutrz zo­
stanie związana ślubnym kontraktem z Markiem, i że
razem ze swym przyszłym mężem oraz Beltraffiem
zdołała przechytrzyć hrabiego Burano, który przybył na
jej dwór z zamiarem dokonania aneksji zarówno paÅ„­
stwa, jak i jej osoby, a w rezultacie musiał przełknąć
gorzką pigułkę upokorzenia - ogarniała ją ekscytacja.
Była jak żeglarz, który większość życia spędził na
wzburzonym morzu, a gdy ujrzał stały ląd, nie wiedział,
co go tam czeka, poza jednym: wszystko będzie inaczej.
I podobnie jak ów żeglarz, Elena musiała szybko pojąć
reguły rządzące nowym światem, by nie zagubić się
w nim. By nadal być kimÅ›, a nie przemienić siÄ™ w bez­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl