[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się na zewnątrz.
Rowena czuła się odurzona jego słowami.
- Proszę cię, zostaw mnie w spokoju - wyszeptała, czując, jak w jej
głowie kłębią się tysiące niejasnych myśli i lęków.
Leo otoczył ją ramieniem i obsypał twarz i włosy delikatnymi
pocałunkami, które swoją przelotną słodyczą rozpaliły jej zmysły.
- Chciałbym ci pomóc znalezć prawdziwą Rosie - wyszeptał - ale nie
mogę tego zrobić, dopóki sama się nie uwolnisz. Jeśli chcesz być ze mną,
musisz porzucić swego brata, Roberta, ponieważ nie mam zamiaru dzielić
cię z żadnym mężczyzną, nawet z twoim własnym bratem.
ROZDZIAA CZWARTY
Rowena poruszyła się niespokojnie. Sięgnęła ręką do czoła, jak
gdyby starając się wymazać z pamięci tamte wspomnienia. Spojrzała na
zegar kuchenny - dochodziło wpół do ósmej. Robert na pewno nie wyszedł
jeszcze do pracy. Nie dając sobie czasu na powtórny namysł, podeszła do
telefonu i wykręciła numer brata.
- Halo? - Słuchawkę podniosła bratowa.
- Betty, tu mówi Rowena. Czy zastałam Roberta?
- Kto mówi? Rowena? Ach, rozumiem, zaraz go poproszę.
Rowena poczuła, jak opuszcza ją pewność siebie. Czyżby Robert i
Betty wymazali ją z pamięci tak dalece, że nie kojarzyli nawet jej imienia?
- Słucham. - Głos Roberta był sztywny i nieprzyjazny.
44
R S
- Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie - usprawiedliwiła się
pospiesznie. Robert zawsze działał na nią tak, że czuła się zmuszona za
wszystko usprawiedliwiać. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Wychodzę za mąż.
- Słyszałem już o tym.
- Słyszałeś?
- Owszem. Czy oczekujesz moich gratulacji? Rowenie łzy napłynęły
do oczu. Nawet teraz brat nie potrafił jej wybaczyć. W jego głosie brzmiała
wyłącznie lodowata wrogość. Czuła, że traci odwagę, jednak obiecała
Alanowi, że postara się położyć kres rodzinnej waśni przed ich ślubem,
musiała więc brnąć dalej.
- Chciałam was zaprosić na mój ślub - powiedziała, tracąc coraz
bardziej śmiałość. - Byłabym taka szczęśliwa, gdybyście przyszli, ty i
Betty... proszę cię, Robert...
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. A więc przynajmniej
zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Czuję się zaskoczony, Roweno - odezwał się w końcu. - Przez całe
lata nie odzywałaś się do nas...
Ponieważ wyparliście się mnie, wyrzuciliście z domu - miała ochotę
wykrzyknąć na cały głos, ale opanowała się. To nie był odpowiedni czas
na robienie wymówek.
- Tak, ale przy okazji ślubu rodziny zawsze się spotykają -
powiedziała ostrożnie. - Mój narzeczony i jego rodzice bardzo by chcieli
was poznać.
- Rozumiem, że wychodzisz za mąż za syna radnego Staceya -
powiedział trochę przyjemniejszym głosem.
45
R S
- Z tego, co słyszałem, jest to młody człowiek, nienaganny pod
każdym względem i w niczym nie przypominający hołoty, jaką miałaś się
zwyczaj otaczać. Czy mam z tego wnosić, że nareszcie wydoroślałaś?
- Robercie, błagam cię, czy nie możemy wreszcie zapomnieć o
przeszłości?
- Nie zapomina się łatwo zdrady, Roweno - odparł Robert chłodno. -
A tak właśnie odebraliśmy z Betty twoje zachowanie, jako zdradę naszych
najświętszych przekonań, które usiłowaliśmy ci wpoić.
- Byłam wtedy o wiele młodsza - broniła się, z trudem panując nad
głosem. Miała dwadzieścia trzy lata, ale Robert nadal traktował ją jak
jedną ze swoich uczennic. Spojrzała na zegar - zbliżała się ósma. Robert
najwyrazniej pomyślał o tym samym, bo oznajmił:
- Muszę kończyć, bo spóznię się do szkoły.
- Tak, oczywiście. Ale przyjedziecie, prawda? W słuchawce zapadła
cisza.
- Robert?
- Możesz wysłać do nas zaproszenie - zgodził się łaskawie, a
następnie rozłączył bez pożegnania.
Gorzka ironia kryła się w fakcie, że Robert oskarżał ją o zdradę,
podczas gdy ona w równym stopniu padła jej ofiarą. Prawdziwy zdrajca
nazywał się Leo Dane. Musiała jednak przyznać, że do pewnego stopnia
rozumiała punkt widzenia brata. Nie chciał jej wtedy zostawić samej na
tydzień, ale przekonała go, że może jej zaufać.
Zachorowała jego teściowa i Robert postanowił towarzyszyć Betty
podczas wizyty u matki, gdyż w szkole zaczynała się akurat przerwa
semestralna. Betty wyraznie nie miała ochoty brać ze sobą Roweny do
Lincoln, poza tym politechnika nie miała przerwy w zajęciach w tym
46
R S
czasie. Po burzliwej dyskusji stanęło na tym, że Rowena pozostanie sama
w Appleton, dozorowana przez bezdzietne małżeństwo z sąsiedztwa -
państwa Wilsonów. Po raz pierwszy Rowena poczuła sprzeciw wobec spo-
sobu, w jaki Robert ją traktował. Siedemnaście lat to chyba wystarczający
wiek, żeby samodzielnie spędzić tydzień!
Następny wtorek był dniem, w którym odbywały się zajęcia na
politechnice. Rowena wahała się, czy na nie iść po tym wszystkim, co
zaszło między nią a Dane'em. W końcu to jednak Robert zadecydował o
tym, że poszła. Zadzwonił z Lincoln, żeby sprawdzić, czy wszystko
przebiega jak należy.
- Powinnaś już wychodzić na kurs - powiedział, zanim odłożył
słuchawkę. - Pamiętaj, że masz wrócić prosto do domu. Powiedziałem pani
Wilson, że będziesz koło dziesiątej, obiecała mi, że spojrzy, czy się u
ciebie świeci.
Nie chodziła w tych dniach do szkoły i miała na sobie dżinsy oraz
bladoniebieski sweterek. Zdecydowała się nie przebierać na zajęcia. Pod
wpływem nagłego impulsu zsunęła z włosów krępującą gumkę i pozwoliła
im swobodnie opaść na ramiona.
Z powodu telefonu od Roberta spózniła się, więc kiedy weszła,
wszyscy byli już zajęci swoją pracą. Leo wydawał się być głęboko
pogrążony w dyskusji z kilkorgiem studentów, jednak spojrzenie, jakim ją
omiótł, kiedy usiłowała przedostać się do jedynego wolnego krzesła,
świadczyło o tym, że zauważył jej wygląd.
Zanim zbliżył się do niej, minęła prawie godzina. W międzyczasie
dokonał niespiesznego obchodu sali, z każdym zamieniając po parę słów.
- Czy mógłbym się dowiedzieć - zapytał uprzejmym głosem - co
spowodowało, że posłuchałaś moich rad dotyczących twojego wyglądu?
47
R S
- Zawsze ubieram się tak w czasie wakacji - rozezliła się Rowena. -
Nie ma to nic wspólnego z tobą. Dlaczego miałabym chcieć ci się
przypodobać?
-  Kocham cię, Leo" - przypomniał jej z całym okrucieństwem, a
kiedy, zażenowana, opuściła głowę, wziął ją pod brodę i zmusił, by
spojrzała mu w oczy.
- A może nic takiego nigdy nie mówiłaś? - zagadnął ją ze słodyczą.
- Puść mnie - wyjąkała, przerażona, że ktoś zauważy, co się dzieje.
- Proszę bardzo. - Skwapliwość, z jaką jej posłuchał, miała w sobie
coś obrazliwego. Zacisnął usta. - Jak sobie życzysz.. Nie mam zamiaru [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl