[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jamie gdzieś na skraju podświadomości. Nerwowa paplanina przeznaczenia zbudziła kudłatą
bestię. Zmierć? zapytała, zwężając czerwone ślepia. Nie. Będę walczył ze Zmiercią i zabiję
ją! Nie jestem gotów, by umrzeć. Nigdy.
Khadaji westchnął. Zbyt wiele lat, zbyt wiele przygotowań zbiegało się w tym momencie,
zbyt wiele się działo, by mógł odzyskać spokój ducha. Zamiast się wyciszyć, umysł był
nienaturalnie ożywiony, przepełniony wspomnieniami, myślami, pragnieniami. Khadaji
widział to chłodno, racjonalnie, ale w jego głowie szalała burza, adrenalina huczała mu we
krwi niczym fale przyboju. Wspominał.
Wszystko pamiętał, co do szczegółu.
SZEZ
Kobieta eksplodowała deszczem krwi i strzępów ciała, szatkowana kulami z jego
karabinka. Poruszyło go oszołomienie przez moment widoczne na jej twarzy. Nie sądziła, że
można ją zranić, nie wiedziała, że może umrzeć. Gdy padała na ziemię, jej oczy wciąż
wyrażały zdumienie. Z całych setek ludzi, którzy przed chwilą puścili się szarżą przez pole
skoszonego żyta, tylko jej twarz ujrzał wyraznie. Z innych, widocznych w tle, odczytał jednak
podobne emocje to nie tak, zdawały się krzyczeć, to wszystko miało być inaczej!
Khadaji, przesuń drużynę w lewo o trzysta stopni! Nadchodzi kolejna fala!
Jasper, Wilks, Reno, lojt kazał pokryć trzysta!
Emile, czemu oni ciągle nacierają? Reno niemalże szlochał. Kurwa, przecież nawet
broni nie mają, padają jak muchy! Pojebało ich, czy co?
Pieprzeni fanatycy! rzucił Jasper. Myślą, że nigdy nie umrą. Ich przywódca wbił im
do głów, że są nieśmiertelni. No, to pokażemy tym nieszczęsnym idiotom...
Trzymał karabinek na wysokości biodra i prowadził go raz w jedną, raz w drugą stronę,
jakby podlewał trawę wężem ogrodowym. W odległości jakichś trzystu metrów czterech lub
pięciu nadbiegających padło niczym ścięte kłosy i znieruchomiało na polu, które kiedyś
rodziło inne owoce.
Głupie pojeby, głupie pojeby, głupie, głupie...! wrzeszczał, nie ściągając palca ze
spustu. Powietrze płonęło, gdy wraz z innymi drużynami zasypywał nadciągających
przeciwników seriami pocisków wybuchowych. Padało ich tak wielu, że miejscami trupy
tworzyły dwu-, trzymetrowe sterty, lecz już pięli się na nie kolejni, nadal żywi, nie
przerywając natarcia. Tych również trafiały kule, a stosy rosły i rosły.
Dlaczego nie przestaną? płakał Reno, celując w morze trupów, raz za razem
naciskając spust. Dlaczego nie przestaną? Dlaczego?
Khadaji czuł się szary, zupełnie jak gdyby wysypano na niego beczkę prochu, a potem
wtarto mu go w oczy, nos, usta i mięśnie. Ręce bolały go od dzwigania broni, w nozdrza kłuł
zapach elektrochemicznych ładunków miotających, huk eksplozji zlewał się w nieprzerwaną
symfonię, słyszalną nawet pomimo zatyczek do uszu. Ale nadal strzelał. Strzelał. Strzelał...
...eksplodowała deszczem krwi i strzępów ciała...
...przesuń drużynę w lewo o trzysta stopni!...
...pieprzeni fanatycy!...
...głupie pojeby, głupie, głupie!...
Khadaji odwrócił wzrok od scen rzezi i przypadł do ziemi. Siedząc w kucki, wyrzucił
pusty magazynek, wyrwał zza pasa pełny i załadował go z metalicznym kliknięciem. Czujniki
broni odnotowały obecność nowego magazynka. Rozległo się ciche jęknięcie, z którym
pierwsza kula wsunęła się do komory. Czuł, jak gdyby oblano go płynnym ołowiem. Każdy
najdrobniejszy nawet gest sprawiał mu trudność, wyprostowanie się i odwrócenie kosztowało
go tyle, co dziesięciokilometrowy bieg. Poruszał się jak w zwolnionym tempie, jak człowiek
zanurzony po szyję w gęstym żelu. Wycelował broń ku nacierającym nie mierzył w nikogo
konkretnego, nie było takiej potrzeby i pociągnął za spust.
Karabinek parkera zawibrował mu w dłoniach, śląc serię pocisków wybuchowych, które
wykrawały własny udział w rzezi. Nagle odniósł wrażenie, że urodził się w tym obcym
świecie, że spędził tu całe życie, strzelając, przeładowując, strzelając, przeładowując i
strzelając, że z pewnością tu dożyje starości i umrze. Jego zegarek musiał się zatrzymać,
pokazywał, że upłynęła zaledwie godzina od natarcia pierwszej fali fanatyków tak, Jasper [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
jamie gdzieś na skraju podświadomości. Nerwowa paplanina przeznaczenia zbudziła kudłatą
bestię. Zmierć? zapytała, zwężając czerwone ślepia. Nie. Będę walczył ze Zmiercią i zabiję
ją! Nie jestem gotów, by umrzeć. Nigdy.
Khadaji westchnął. Zbyt wiele lat, zbyt wiele przygotowań zbiegało się w tym momencie,
zbyt wiele się działo, by mógł odzyskać spokój ducha. Zamiast się wyciszyć, umysł był
nienaturalnie ożywiony, przepełniony wspomnieniami, myślami, pragnieniami. Khadaji
widział to chłodno, racjonalnie, ale w jego głowie szalała burza, adrenalina huczała mu we
krwi niczym fale przyboju. Wspominał.
Wszystko pamiętał, co do szczegółu.
SZEZ
Kobieta eksplodowała deszczem krwi i strzępów ciała, szatkowana kulami z jego
karabinka. Poruszyło go oszołomienie przez moment widoczne na jej twarzy. Nie sądziła, że
można ją zranić, nie wiedziała, że może umrzeć. Gdy padała na ziemię, jej oczy wciąż
wyrażały zdumienie. Z całych setek ludzi, którzy przed chwilą puścili się szarżą przez pole
skoszonego żyta, tylko jej twarz ujrzał wyraznie. Z innych, widocznych w tle, odczytał jednak
podobne emocje to nie tak, zdawały się krzyczeć, to wszystko miało być inaczej!
Khadaji, przesuń drużynę w lewo o trzysta stopni! Nadchodzi kolejna fala!
Jasper, Wilks, Reno, lojt kazał pokryć trzysta!
Emile, czemu oni ciągle nacierają? Reno niemalże szlochał. Kurwa, przecież nawet
broni nie mają, padają jak muchy! Pojebało ich, czy co?
Pieprzeni fanatycy! rzucił Jasper. Myślą, że nigdy nie umrą. Ich przywódca wbił im
do głów, że są nieśmiertelni. No, to pokażemy tym nieszczęsnym idiotom...
Trzymał karabinek na wysokości biodra i prowadził go raz w jedną, raz w drugą stronę,
jakby podlewał trawę wężem ogrodowym. W odległości jakichś trzystu metrów czterech lub
pięciu nadbiegających padło niczym ścięte kłosy i znieruchomiało na polu, które kiedyś
rodziło inne owoce.
Głupie pojeby, głupie pojeby, głupie, głupie...! wrzeszczał, nie ściągając palca ze
spustu. Powietrze płonęło, gdy wraz z innymi drużynami zasypywał nadciągających
przeciwników seriami pocisków wybuchowych. Padało ich tak wielu, że miejscami trupy
tworzyły dwu-, trzymetrowe sterty, lecz już pięli się na nie kolejni, nadal żywi, nie
przerywając natarcia. Tych również trafiały kule, a stosy rosły i rosły.
Dlaczego nie przestaną? płakał Reno, celując w morze trupów, raz za razem
naciskając spust. Dlaczego nie przestaną? Dlaczego?
Khadaji czuł się szary, zupełnie jak gdyby wysypano na niego beczkę prochu, a potem
wtarto mu go w oczy, nos, usta i mięśnie. Ręce bolały go od dzwigania broni, w nozdrza kłuł
zapach elektrochemicznych ładunków miotających, huk eksplozji zlewał się w nieprzerwaną
symfonię, słyszalną nawet pomimo zatyczek do uszu. Ale nadal strzelał. Strzelał. Strzelał...
...eksplodowała deszczem krwi i strzępów ciała...
...przesuń drużynę w lewo o trzysta stopni!...
...pieprzeni fanatycy!...
...głupie pojeby, głupie, głupie!...
Khadaji odwrócił wzrok od scen rzezi i przypadł do ziemi. Siedząc w kucki, wyrzucił
pusty magazynek, wyrwał zza pasa pełny i załadował go z metalicznym kliknięciem. Czujniki
broni odnotowały obecność nowego magazynka. Rozległo się ciche jęknięcie, z którym
pierwsza kula wsunęła się do komory. Czuł, jak gdyby oblano go płynnym ołowiem. Każdy
najdrobniejszy nawet gest sprawiał mu trudność, wyprostowanie się i odwrócenie kosztowało
go tyle, co dziesięciokilometrowy bieg. Poruszał się jak w zwolnionym tempie, jak człowiek
zanurzony po szyję w gęstym żelu. Wycelował broń ku nacierającym nie mierzył w nikogo
konkretnego, nie było takiej potrzeby i pociągnął za spust.
Karabinek parkera zawibrował mu w dłoniach, śląc serię pocisków wybuchowych, które
wykrawały własny udział w rzezi. Nagle odniósł wrażenie, że urodził się w tym obcym
świecie, że spędził tu całe życie, strzelając, przeładowując, strzelając, przeładowując i
strzelając, że z pewnością tu dożyje starości i umrze. Jego zegarek musiał się zatrzymać,
pokazywał, że upłynęła zaledwie godzina od natarcia pierwszej fali fanatyków tak, Jasper [ Pobierz całość w formacie PDF ]