[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Vivarinu,ozdobny srebrny krucyfiks, który wyglądał jakby jego miejsce
było w katedrze, maskę maskę afrykańskiego szamana, małą wypchaną
zabawkę misia z brudną twarzą, Gwiazdę Dawida z brązu, skurczoną
głowę wyglądającą jak prawdziwą, dwa noże do autopsji, dużą puszkę
kawy Maxwell House, i kilka obiektów, których Morris nie zdołał
rozpoznać.
Barry Love słuchał z przejęciem głosu w telefonie i zaczął pisać notatki na
żółtej podkładce, która leżała na bibułce biurka. Prywatny detektyw
wydawał się mieć trzydzieści kilka lat, więc ślady szarości w jego włosach
były prawdopodobnie przedwczesne. Morris myślał, że zostały
przyniesione przez te same doświadczenia, które wyżłobiły linie na twarzy
mężczyzny. Była to chuda twarz z mocno zarysowanymi kośćmi
policzkowymi nad dwu-albo-trzy-dniowym zarostem na jego brodzie.
Szerokie czoło mieściło się nad, otoczonymi czerwienią, niebieskimi
oczami, które wyglądały jakby nie zaznały dobrego snu od czasów
administracji Reagana.
Love nosił pomarszczoną niebieską koszulę z kołnierzykiem przypinanym
na guziki i krótkimi rękawami. Jego blade, żylaste ramiona nosiły kilka
tatuaży, w których Morris rozpoznał pieczęcie przeciw demonom. Barry
Love, wydawało się, był człowiekiem, który poważnie traktował swoją
pracę.
Love skończył rozmawiać i rozłączył się.
- Przepraszam za to, - powiedział do Morrisa i Libby. - ale myślałem, że
ten facet może mieć namiary na coś - kogoś - kogo chcę znalezć, a nie
nawiązuje kontaktów zbyt często. nie mogę do niego zadzwonić, skoro
przenosi się często i nie ufa komórką. No więc, - powiedział, odchylając
się na fotel. - powiedzieliście, gdy dzwoniliście wczoraj, że interesują was
jakieś informacje.
- Informacje, które mógł pan udzielić przez telefon, jeśli w ogóle je masz. -
powiedział Morris. Opóznienie odlotu i obciążenie ostatnich kilku dni
uczyniły go drażliwym.
Love poważnie potrząsnął głową.
- Nigdy nie omawiam ważnych rzeczy przez telefon z nieznajomymi. Głos
w telefonie - do diabła, mogliście być każdym, nawet jednym z Nich.
- Nich? - spytała uprzejmie Libby Chastain.
- Z drugiej strony. - głos Love był rzeczowy.
- Ma pan jakieś doświadczenie z 'drugą stroną'? - spytała Libby.
Love przytaknął powoli.
- Więcej niż kiedykolwiek chciałem. Jak facet, którego kiedyś znałem,
zwykł mówić, chyba mam talent do tych dziwnych gówien. Ukrywałem je,
albo może to one mnie ukrywały, przez długi czas.
- Co Quincey i ja możemy zrobić, czy powiedzieć, by przekonać pana, że
my nie jesteśmy z 'drugiej strony'? - spytała Libby.
- Nie musicie nic robić. - powiedział jej Love. - Już wiem, że nie jesteście.
Libby przechyliła lekko głowę.
- A skąd pan to wie?
- Po prostu wiem, to wszystko. - Love na chwilę przeniósł spojrzenie na
Morrisa, następnie powrócił do Libby. - Tak samo, jak mogę powiedzieć,
że sami mieliście do czynienia z dziwnymi gównami. Ale nie mogę
powiedzieć, czego ode mnie chcecie.
- Jesteśmy ponieważ kilku facetów z Nowego Orleanu myśli, że może pan
nam pomóc. - powiedział Morris.
- Nowy Orlean. - Love lekko się uśmiechnął. - To będą Carleton i jak-mu-
na-imię, Randall.
- Tak, rzeczywiście.
- Pomóc w czym?
- Z dziwnym gównem. - powiedział Morris i uśmiechnął się do niego. - A
czym innym?
Morris i Libby na zmianę opowiadali Barry'emu Love o czarnej wiedzmie,
którą szukali i dlaczego. Zajęło im to trochę czasu. Ich relacja została
przerwana dwa razy przez telefon, ale za każdym razem Love szorstko
mówił do dzwoniącego,
- Odezwę się pózniej. - i rozłączał się.
Gdy skończyli opowiadać, Barry Love rozsiadł się na fotelu,
- Ta pani, którą szukacie, wydaje się niezwykle niebezpieczna. -
powiedział.
- Jest. - powiedziała mu Libby. - To dlatego musimy szybko ją znalezć,
zanim ona zdoła zniszczyć LaRue'ów.
- Albo nas. - powiedział Morris.
- Albo nas. - zgodziła się Libby. - Wszystko do tej pory robiliśmy dobrze,
ale agresor ma przewagę - to prawda na wojnie, piłce nożnej i magii. Jeśli
gra w kotka i myszkę będzie trwać, wcześniej czy pózniej staniemy się
nieostrożni albo ona będzie miała szczęście. Więc musimy działać szybko.
Chude palce Love'a szczypały grzbiet jego nosa przez chwilę. Następnie
powiedział,
- Nie znam jej, nie osobiście. Były plotki już od dłuższego czasu a
potężnej czarnej wiedzmie, która wywodzi się od długiej linii, linii, która
sięga czasów Salem. Nigdy nie słyszałem by nazywali ją po imieniu, ale
chyba będę mógł ją dla was namierzyć.
Barry Love pocierał jeden z mistycznych tatuaży na lewym ramieniu z
roztargnieniem. Mógł czerpać z tego pocieszenie, albo tylko go swędziało.
- Jestem zaznajomiony z większością ludzi w mieście, którzy zajmują się
czarną magią. - mówił dalej. - Prawdziwe rzeczy, mam na myśli, nie
turystyczne pierdoły. Niektórzy wiszą mi przysługę, a inni
prawdopodobnie będą zbyt szczęśliwi gdy będę winny im jedną.
Pozwólcie mi podzwonić i zobaczę czego się dowiem.
- Jak szybko, myślisz,możesz coś dla nas mieć? - spytał Morris.
Love spojrzał na zegarek i pomyślał przez chwilę.
- Wróćcie koło dziesiątej wieczorem. Z odrobiną szczęścia, powinienem
mieć dla was jakieś wiadomości.
- Jeszcze nie ustaliliśmy zapłaty. - powiedziała Libby.
Barry Love spojrzał na nią swoimi przekrwionymi oczami i uśmiechnął się
krzywo.
- Jeśli zdołam odkopać dla was tą panią, to będzie znaczyło, że jesteście
mi dłużni naprawdę dużą przysługę, oboje. To prawda?
- Rzeczywiście, prawda, - powiedziała Libby, a Morris przytaknął na
zgodę.
- W takim razie okay. - powiedział Love. - To wystarczy.
* * * *
Skoro Libby mieszkała w Nowym Jorku zaprosiła Morrisa na kolację w jej
mieszkaniu gdy czekali by Barry Love nawiązywał swoje kontakty w
społeczności okultystycznej.
- Byłeś tu już wcześniej, więc wiesz gdzie wszystko jest, Quincey. -
powiedziała, chodząc w około włączając światła. - Czuj się jak u siebie w
domu, a ja sprawdzę kto żądał mojej uwagi w ciągu tych kilku tygodni.
Morris nalał sobie słabej szkockiej i wody zanim opadł na kanapę w
przestronnym salonie Libby. Miała kilka magazynów rozstawionych na
stoliku do kawy. W śród nich, Morris cieszył się widząc, był najnowszy
numer Cemetery Dance, który traktował jako magazyn informacyjny.
Libby podniosła stertę poczty,która zgromadziła się pod jej nieobecność, i
usiadła obok sekretarki telefonicznej. Nacisnęła 'Play' i zwróciła połowę
swojej uwagi na nagrania gdy druga zajmowała się listami, większość z
nich skończyło w pobliskim koszu na śmieci.
Jednakże czwarta wiadomość szybko przyciągnęła jej pełną uwagę.
- Elizabeth, mówi Garth Van Dreenan. Może pamiętasz mnie z brudnej
sprawy w Mozambiku, którym zajmowaliśmy się kilka lat temu. Jestem
chwilowo w Nowym Jorku i chciałbym prosić cię o pomoc w kwestii
znacznie poważnej. Byłbym niezmiernie wdzięczny jeśli zadzwonisz do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
Vivarinu,ozdobny srebrny krucyfiks, który wyglądał jakby jego miejsce
było w katedrze, maskę maskę afrykańskiego szamana, małą wypchaną
zabawkę misia z brudną twarzą, Gwiazdę Dawida z brązu, skurczoną
głowę wyglądającą jak prawdziwą, dwa noże do autopsji, dużą puszkę
kawy Maxwell House, i kilka obiektów, których Morris nie zdołał
rozpoznać.
Barry Love słuchał z przejęciem głosu w telefonie i zaczął pisać notatki na
żółtej podkładce, która leżała na bibułce biurka. Prywatny detektyw
wydawał się mieć trzydzieści kilka lat, więc ślady szarości w jego włosach
były prawdopodobnie przedwczesne. Morris myślał, że zostały
przyniesione przez te same doświadczenia, które wyżłobiły linie na twarzy
mężczyzny. Była to chuda twarz z mocno zarysowanymi kośćmi
policzkowymi nad dwu-albo-trzy-dniowym zarostem na jego brodzie.
Szerokie czoło mieściło się nad, otoczonymi czerwienią, niebieskimi
oczami, które wyglądały jakby nie zaznały dobrego snu od czasów
administracji Reagana.
Love nosił pomarszczoną niebieską koszulę z kołnierzykiem przypinanym
na guziki i krótkimi rękawami. Jego blade, żylaste ramiona nosiły kilka
tatuaży, w których Morris rozpoznał pieczęcie przeciw demonom. Barry
Love, wydawało się, był człowiekiem, który poważnie traktował swoją
pracę.
Love skończył rozmawiać i rozłączył się.
- Przepraszam za to, - powiedział do Morrisa i Libby. - ale myślałem, że
ten facet może mieć namiary na coś - kogoś - kogo chcę znalezć, a nie
nawiązuje kontaktów zbyt często. nie mogę do niego zadzwonić, skoro
przenosi się często i nie ufa komórką. No więc, - powiedział, odchylając
się na fotel. - powiedzieliście, gdy dzwoniliście wczoraj, że interesują was
jakieś informacje.
- Informacje, które mógł pan udzielić przez telefon, jeśli w ogóle je masz. -
powiedział Morris. Opóznienie odlotu i obciążenie ostatnich kilku dni
uczyniły go drażliwym.
Love poważnie potrząsnął głową.
- Nigdy nie omawiam ważnych rzeczy przez telefon z nieznajomymi. Głos
w telefonie - do diabła, mogliście być każdym, nawet jednym z Nich.
- Nich? - spytała uprzejmie Libby Chastain.
- Z drugiej strony. - głos Love był rzeczowy.
- Ma pan jakieś doświadczenie z 'drugą stroną'? - spytała Libby.
Love przytaknął powoli.
- Więcej niż kiedykolwiek chciałem. Jak facet, którego kiedyś znałem,
zwykł mówić, chyba mam talent do tych dziwnych gówien. Ukrywałem je,
albo może to one mnie ukrywały, przez długi czas.
- Co Quincey i ja możemy zrobić, czy powiedzieć, by przekonać pana, że
my nie jesteśmy z 'drugiej strony'? - spytała Libby.
- Nie musicie nic robić. - powiedział jej Love. - Już wiem, że nie jesteście.
Libby przechyliła lekko głowę.
- A skąd pan to wie?
- Po prostu wiem, to wszystko. - Love na chwilę przeniósł spojrzenie na
Morrisa, następnie powrócił do Libby. - Tak samo, jak mogę powiedzieć,
że sami mieliście do czynienia z dziwnymi gównami. Ale nie mogę
powiedzieć, czego ode mnie chcecie.
- Jesteśmy ponieważ kilku facetów z Nowego Orleanu myśli, że może pan
nam pomóc. - powiedział Morris.
- Nowy Orlean. - Love lekko się uśmiechnął. - To będą Carleton i jak-mu-
na-imię, Randall.
- Tak, rzeczywiście.
- Pomóc w czym?
- Z dziwnym gównem. - powiedział Morris i uśmiechnął się do niego. - A
czym innym?
Morris i Libby na zmianę opowiadali Barry'emu Love o czarnej wiedzmie,
którą szukali i dlaczego. Zajęło im to trochę czasu. Ich relacja została
przerwana dwa razy przez telefon, ale za każdym razem Love szorstko
mówił do dzwoniącego,
- Odezwę się pózniej. - i rozłączał się.
Gdy skończyli opowiadać, Barry Love rozsiadł się na fotelu,
- Ta pani, którą szukacie, wydaje się niezwykle niebezpieczna. -
powiedział.
- Jest. - powiedziała mu Libby. - To dlatego musimy szybko ją znalezć,
zanim ona zdoła zniszczyć LaRue'ów.
- Albo nas. - powiedział Morris.
- Albo nas. - zgodziła się Libby. - Wszystko do tej pory robiliśmy dobrze,
ale agresor ma przewagę - to prawda na wojnie, piłce nożnej i magii. Jeśli
gra w kotka i myszkę będzie trwać, wcześniej czy pózniej staniemy się
nieostrożni albo ona będzie miała szczęście. Więc musimy działać szybko.
Chude palce Love'a szczypały grzbiet jego nosa przez chwilę. Następnie
powiedział,
- Nie znam jej, nie osobiście. Były plotki już od dłuższego czasu a
potężnej czarnej wiedzmie, która wywodzi się od długiej linii, linii, która
sięga czasów Salem. Nigdy nie słyszałem by nazywali ją po imieniu, ale
chyba będę mógł ją dla was namierzyć.
Barry Love pocierał jeden z mistycznych tatuaży na lewym ramieniu z
roztargnieniem. Mógł czerpać z tego pocieszenie, albo tylko go swędziało.
- Jestem zaznajomiony z większością ludzi w mieście, którzy zajmują się
czarną magią. - mówił dalej. - Prawdziwe rzeczy, mam na myśli, nie
turystyczne pierdoły. Niektórzy wiszą mi przysługę, a inni
prawdopodobnie będą zbyt szczęśliwi gdy będę winny im jedną.
Pozwólcie mi podzwonić i zobaczę czego się dowiem.
- Jak szybko, myślisz,możesz coś dla nas mieć? - spytał Morris.
Love spojrzał na zegarek i pomyślał przez chwilę.
- Wróćcie koło dziesiątej wieczorem. Z odrobiną szczęścia, powinienem
mieć dla was jakieś wiadomości.
- Jeszcze nie ustaliliśmy zapłaty. - powiedziała Libby.
Barry Love spojrzał na nią swoimi przekrwionymi oczami i uśmiechnął się
krzywo.
- Jeśli zdołam odkopać dla was tą panią, to będzie znaczyło, że jesteście
mi dłużni naprawdę dużą przysługę, oboje. To prawda?
- Rzeczywiście, prawda, - powiedziała Libby, a Morris przytaknął na
zgodę.
- W takim razie okay. - powiedział Love. - To wystarczy.
* * * *
Skoro Libby mieszkała w Nowym Jorku zaprosiła Morrisa na kolację w jej
mieszkaniu gdy czekali by Barry Love nawiązywał swoje kontakty w
społeczności okultystycznej.
- Byłeś tu już wcześniej, więc wiesz gdzie wszystko jest, Quincey. -
powiedziała, chodząc w około włączając światła. - Czuj się jak u siebie w
domu, a ja sprawdzę kto żądał mojej uwagi w ciągu tych kilku tygodni.
Morris nalał sobie słabej szkockiej i wody zanim opadł na kanapę w
przestronnym salonie Libby. Miała kilka magazynów rozstawionych na
stoliku do kawy. W śród nich, Morris cieszył się widząc, był najnowszy
numer Cemetery Dance, który traktował jako magazyn informacyjny.
Libby podniosła stertę poczty,która zgromadziła się pod jej nieobecność, i
usiadła obok sekretarki telefonicznej. Nacisnęła 'Play' i zwróciła połowę
swojej uwagi na nagrania gdy druga zajmowała się listami, większość z
nich skończyło w pobliskim koszu na śmieci.
Jednakże czwarta wiadomość szybko przyciągnęła jej pełną uwagę.
- Elizabeth, mówi Garth Van Dreenan. Może pamiętasz mnie z brudnej
sprawy w Mozambiku, którym zajmowaliśmy się kilka lat temu. Jestem
chwilowo w Nowym Jorku i chciałbym prosić cię o pomoc w kwestii
znacznie poważnej. Byłbym niezmiernie wdzięczny jeśli zadzwonisz do [ Pobierz całość w formacie PDF ]