[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na piąty, obie, a tam już panu naczelny lekarz da zlecenie,
żeby wiezć do domu, bo się rozmyśliła. Ja tak i tak z nim
się dogadam, nawet tutaj bym się dogadała. Nie było Diezy,
dyspozytorki. Dlatego że takie się wozi, wozi, mówię panu,
właśnie sanitarkami. Po prostu tutaj teraz lekarz naczelny
i Dieza są na urlopie, inaczej wszystko by poszło prościej. No,
jedziemy.
Pani da papiery.
Papiery oddam panu przed bramÄ… mojego domu, ludzie,
no co wy, przecież tak naprawdę będzie miał pan łatwiej. Ona
nie chodzi, po prostu nie chodzi.
To niech jÄ… pani nie z nami wiezie, my mamy zlecenie tam,
a kto nam podpisze?
No, to jedzmy tam, tam panu podpiszÄ…, ale w drodze po-
wrotnej i tak pojedziemy do nas do domu. To mogÄ™ panu za-
gwarantować. Bagatela sześć godzin na mrozie! A najlepiej
niech pan powie na podstacji, że chorą zabrali do domu i już,
na darmo pan jechał.
Sami wiemy, co mówić&
A ja dam panu ten papier na potwierdzenie& I już. No,
niech pan to przemyśli, w taką pogodę, nie daj Boże może
umrzeć& Ludzie&
Wychodz pani! Wychodzcie wszyscy! My i tak wrócimy,
bez was.
Nie, bez nas nigdzie pan nie pojedzie, a tam tylko z nami.
Dobra& Myśmy niejednego wariata widzieli. Ciebie samą
by trzeba, do czubków cię trzeba! Sama pani już stara jesteś!
Stara!
Cała się trzęsłam, ale waleriana, drogocenny korzeń ży-
cia, robiła swoje. Skupiona, energiczna, śmiała, działałam na
te tępe mózgi tak potężnie, że obaj gotowi byli mnie zabić.
121
Wyraznie rozumieli, że dzieje się tu coś niezwykłego, i gotowi
byli jechać na piąty oddział, ale perspektywa spędzenia sześ-
ciu godzin ze mną w samochodzie też nie była dla nich ku-
sząca. Z drugiej strony (śledziłam bieg ich myśli), tutaj mieliby
przebieg spokojny, a gdyby wrócili przed czasem na podstację,
mogą otrzymać zlecenie w lepsze miejsce, do białej gorączki
albo siekiery w zamkniętym mieszkaniu. Cóż, życie.
Ja panom nawet współczuję, naprawdę szczerze współ-
czuję, ale sytuacja jest beznadziejna, ja jej towarzyszę i będę
towarzyszyła, dokądkolwiek by jechała, i panowie mnie nie
wyrzucą. Panowie nie macie prawa wiezć jej bez dokumentów.
Lekarza by na ciebie trzeba ze strzykawkÄ…!
Dziwna sytuacja, do karetki psychiatrycznej potrzebny le-
karz ze strzykawkÄ….
Proszę patrzeć, ona się wam tutaj zaraz zesra, dali jej jeść.
Ja ją rozbiorę. Nie zamierzam wycierać tego wszystkiego, co
ona wam na podłodze zostawi (o basenie w walizce nic nie
mówiłam).
Moja staruszka coś zagulgotała, leżąc na łóżku. Siedziałam
przy jej wezgłowiu.
Tamci ponuro patrzyli na mnie z szoferki.
Wiezcie nas, panowie, czym prędzej. To pół godziny.
Ponuro, ponuro, ze złością, ale kierowca się dał ubłagać. Wy-
krzyczałam adres. Nie drgnęli, nie zareagowali. Tylko nas za-
wiezli. Dokąd? Droga była skomplikowana. Dokąd nas wiezli?
Dokąd? Nie mogłam się zorientować, szyby w takich samo-
chodach są przecież specjalnie pobielone, żeby nie denerwo-
wać otoczenia. Tajemnice lekarskie, tajemnice lekarskie, co się
dzieje pod waszą osłoną! Porody, gwałty, tortury, ból, zbrod-
nie przeciw moralności, krew, skrępowane ręce, krzyki, krań-
cowa rozpacz, śmierć. Sanitariusze to władza, to tyrania nie-
znająca niesubordynacji ani miłosierdzia, i dużo by dał ten
122
sanitariusz, żeby mi dać zastrzyk i pokazać, kto tu jest robak,
a kto pan i władca.
Po dosłownie dziesięciu minutach kierowca zatrzymał się
i powiedział, że przyjechaliśmy. Przyjechaliśmy. Ale w jaki spo-
sób? Skąd wiedzieli, jak podjechać ach tak, dali im historię
choroby, ach i och, ale przecież jak do nas trudno się połapać,
wjazd na podwórze jest całkiem z innej ulicy, te nieliczne razy,
kiedy brałam taksówkę dokąd, dokąd przyjechał, wcale nie
tu, a szyby sÄ… zamalowane&
Niech pan mi powie Å‚askawie, czy pan na pewno z dobrej
strony podjechał, bo mnie trudno babcię wyprowadzić, rozu-
miem, że nikt mi już nie pomoże, wzięłabym taksówkę, ale
emerytura, w tym sęk, przyjdzie dopiero pojutrze, nie mógł-
by pan powiedzieć, gdzie jesteśmy, bo topograficznie jestem
kretynką, ha ha ha, nigdy nie rozumiem, jak się dostać, co to
za miejsce&
Przyjechaliśmy i już, no, to tutaj.
Wystawiłam walizkę na śnieg, długo wyprowadzałam moją
staruszkę, chociaż nic nie ważyła, to była jakaś kamienna, mało
zwrotna. Dwa zdrowe byki siedziały i paliły papierosy, a potem
sanitarka uciekła nam spod nóg dosłownie w tej sekundzie,
kiedy zatrzasnęły się drzwi. Dosłownie jak żywe stworzenie,
jak karaluch, zawróciła i odjechała.
Gdzieśmy stały, na jakimś wiadukcie, w szary dzień, pod
wieczór, na poboczu. Z prawej strony dymiły olbrzymie
kominy, na dole biegły tory kolejowe, otwierały się olbrzy-
mie przemysłowe dale. Obok nas głucho po śniegu przejechał
jakiś nieznany tramwaj, po drugiej stronie stały jakieś domy
z cegły, coś prószyło. A ja się ciągle trzęsłam. Gdzie jesteśmy?
Ale ale! To w końcu nie wojna, nie czołgi. Sanitariusze, no
jasne, wszystko zrozumieli, przecież nie po raz pierwszy. Prze-
cież codziennie wożą ze setkę ludzkich odpadków. Ilu tam już
123
widzieli takich chytrych krewnych, którzy woleliby zabrać do
domu swoich staruszków i dzieci, nie oddawać ich na śmierć
i zatracenie, no ilu, ha ha. ChcÄ…c nie chcÄ…c, siÄ™ nauczyli.
Trzęsłyśmy się, tkwiąc w jednym miejscu, na skraju chod-
nika. Posadziłam babcię na walizce, siedziała skulona, w tej sa-
mej embrionalnej pozycji. Nagle się cała wzdrygnęła i znowu
pochyliła, a ja zrozumiałam, że właśnie zsiusiała się w walonki.
Teraz jej ciepło. Po pięciu minutach zamarznie. Dzwignęłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
na piąty, obie, a tam już panu naczelny lekarz da zlecenie,
żeby wiezć do domu, bo się rozmyśliła. Ja tak i tak z nim
się dogadam, nawet tutaj bym się dogadała. Nie było Diezy,
dyspozytorki. Dlatego że takie się wozi, wozi, mówię panu,
właśnie sanitarkami. Po prostu tutaj teraz lekarz naczelny
i Dieza są na urlopie, inaczej wszystko by poszło prościej. No,
jedziemy.
Pani da papiery.
Papiery oddam panu przed bramÄ… mojego domu, ludzie,
no co wy, przecież tak naprawdę będzie miał pan łatwiej. Ona
nie chodzi, po prostu nie chodzi.
To niech jÄ… pani nie z nami wiezie, my mamy zlecenie tam,
a kto nam podpisze?
No, to jedzmy tam, tam panu podpiszÄ…, ale w drodze po-
wrotnej i tak pojedziemy do nas do domu. To mogÄ™ panu za-
gwarantować. Bagatela sześć godzin na mrozie! A najlepiej
niech pan powie na podstacji, że chorą zabrali do domu i już,
na darmo pan jechał.
Sami wiemy, co mówić&
A ja dam panu ten papier na potwierdzenie& I już. No,
niech pan to przemyśli, w taką pogodę, nie daj Boże może
umrzeć& Ludzie&
Wychodz pani! Wychodzcie wszyscy! My i tak wrócimy,
bez was.
Nie, bez nas nigdzie pan nie pojedzie, a tam tylko z nami.
Dobra& Myśmy niejednego wariata widzieli. Ciebie samą
by trzeba, do czubków cię trzeba! Sama pani już stara jesteś!
Stara!
Cała się trzęsłam, ale waleriana, drogocenny korzeń ży-
cia, robiła swoje. Skupiona, energiczna, śmiała, działałam na
te tępe mózgi tak potężnie, że obaj gotowi byli mnie zabić.
121
Wyraznie rozumieli, że dzieje się tu coś niezwykłego, i gotowi
byli jechać na piąty oddział, ale perspektywa spędzenia sześ-
ciu godzin ze mną w samochodzie też nie była dla nich ku-
sząca. Z drugiej strony (śledziłam bieg ich myśli), tutaj mieliby
przebieg spokojny, a gdyby wrócili przed czasem na podstację,
mogą otrzymać zlecenie w lepsze miejsce, do białej gorączki
albo siekiery w zamkniętym mieszkaniu. Cóż, życie.
Ja panom nawet współczuję, naprawdę szczerze współ-
czuję, ale sytuacja jest beznadziejna, ja jej towarzyszę i będę
towarzyszyła, dokądkolwiek by jechała, i panowie mnie nie
wyrzucą. Panowie nie macie prawa wiezć jej bez dokumentów.
Lekarza by na ciebie trzeba ze strzykawkÄ…!
Dziwna sytuacja, do karetki psychiatrycznej potrzebny le-
karz ze strzykawkÄ….
Proszę patrzeć, ona się wam tutaj zaraz zesra, dali jej jeść.
Ja ją rozbiorę. Nie zamierzam wycierać tego wszystkiego, co
ona wam na podłodze zostawi (o basenie w walizce nic nie
mówiłam).
Moja staruszka coś zagulgotała, leżąc na łóżku. Siedziałam
przy jej wezgłowiu.
Tamci ponuro patrzyli na mnie z szoferki.
Wiezcie nas, panowie, czym prędzej. To pół godziny.
Ponuro, ponuro, ze złością, ale kierowca się dał ubłagać. Wy-
krzyczałam adres. Nie drgnęli, nie zareagowali. Tylko nas za-
wiezli. Dokąd? Droga była skomplikowana. Dokąd nas wiezli?
Dokąd? Nie mogłam się zorientować, szyby w takich samo-
chodach są przecież specjalnie pobielone, żeby nie denerwo-
wać otoczenia. Tajemnice lekarskie, tajemnice lekarskie, co się
dzieje pod waszą osłoną! Porody, gwałty, tortury, ból, zbrod-
nie przeciw moralności, krew, skrępowane ręce, krzyki, krań-
cowa rozpacz, śmierć. Sanitariusze to władza, to tyrania nie-
znająca niesubordynacji ani miłosierdzia, i dużo by dał ten
122
sanitariusz, żeby mi dać zastrzyk i pokazać, kto tu jest robak,
a kto pan i władca.
Po dosłownie dziesięciu minutach kierowca zatrzymał się
i powiedział, że przyjechaliśmy. Przyjechaliśmy. Ale w jaki spo-
sób? Skąd wiedzieli, jak podjechać ach tak, dali im historię
choroby, ach i och, ale przecież jak do nas trudno się połapać,
wjazd na podwórze jest całkiem z innej ulicy, te nieliczne razy,
kiedy brałam taksówkę dokąd, dokąd przyjechał, wcale nie
tu, a szyby sÄ… zamalowane&
Niech pan mi powie Å‚askawie, czy pan na pewno z dobrej
strony podjechał, bo mnie trudno babcię wyprowadzić, rozu-
miem, że nikt mi już nie pomoże, wzięłabym taksówkę, ale
emerytura, w tym sęk, przyjdzie dopiero pojutrze, nie mógł-
by pan powiedzieć, gdzie jesteśmy, bo topograficznie jestem
kretynką, ha ha ha, nigdy nie rozumiem, jak się dostać, co to
za miejsce&
Przyjechaliśmy i już, no, to tutaj.
Wystawiłam walizkę na śnieg, długo wyprowadzałam moją
staruszkę, chociaż nic nie ważyła, to była jakaś kamienna, mało
zwrotna. Dwa zdrowe byki siedziały i paliły papierosy, a potem
sanitarka uciekła nam spod nóg dosłownie w tej sekundzie,
kiedy zatrzasnęły się drzwi. Dosłownie jak żywe stworzenie,
jak karaluch, zawróciła i odjechała.
Gdzieśmy stały, na jakimś wiadukcie, w szary dzień, pod
wieczór, na poboczu. Z prawej strony dymiły olbrzymie
kominy, na dole biegły tory kolejowe, otwierały się olbrzy-
mie przemysłowe dale. Obok nas głucho po śniegu przejechał
jakiś nieznany tramwaj, po drugiej stronie stały jakieś domy
z cegły, coś prószyło. A ja się ciągle trzęsłam. Gdzie jesteśmy?
Ale ale! To w końcu nie wojna, nie czołgi. Sanitariusze, no
jasne, wszystko zrozumieli, przecież nie po raz pierwszy. Prze-
cież codziennie wożą ze setkę ludzkich odpadków. Ilu tam już
123
widzieli takich chytrych krewnych, którzy woleliby zabrać do
domu swoich staruszków i dzieci, nie oddawać ich na śmierć
i zatracenie, no ilu, ha ha. ChcÄ…c nie chcÄ…c, siÄ™ nauczyli.
Trzęsłyśmy się, tkwiąc w jednym miejscu, na skraju chod-
nika. Posadziłam babcię na walizce, siedziała skulona, w tej sa-
mej embrionalnej pozycji. Nagle się cała wzdrygnęła i znowu
pochyliła, a ja zrozumiałam, że właśnie zsiusiała się w walonki.
Teraz jej ciepło. Po pięciu minutach zamarznie. Dzwignęłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]