[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szkła kosztowało majątek.
- Pocieszam się tylko, \e taki mały wiejski domek nie wygląda jak
willa na południu Francji. - Daniel podjechał pod front
dwupiętrowego budynku nale\ącego zapewne do hodowcy
wilczarzy. - To chyba tutaj - zawyrokował. - Masz gotówkę
- Na razie nie będę \adnego kupowała. Chcę tylko nawiązać kontakt,
dowiedzieć się, kiedy będzie następny miot.
- Czyli nie wchodzimy do środka? - spytał, podając Rose okrycie.
- Oczywiście, \e wchodzimy! Chcę je zobaczyć.
- Nie masz wielkiego doświadczenia w kupowaniu zwierzaków.
- Nie rozumiem? - zdziwiła się.
- Gdybyś miała trochę praktyki, poczekałabyś na hodowcę i
dowiedziała się wszystkiego na zewnątrz.
- Nie rozumiem. Czemu nie miałabym rzucić okiem na te psiaki
- Bo wyjdziesz stąd z jednym z nich za pazuchą.
- Wykluczone! To naprawdę tylko wstępna wizyta. Posądzasz mnie o
brak silnej woli?
- Nikt nie potrafi okazać silnej woli, kiedy w grę wchodzą małe
pieski.
- Ja potrafię.
- Przekonamy się? - Pocałował ją i wysiadł z samochodu.
Godzinę pózniej wrócili na autostradę. Daniel taktownie milczał.
Rose siedziała z błogim i nieco głupawym wyrazem twarzy. Na
tylnym siedzeniu stał koszyk z pieskiem.
Daniel nie miał serca, \eby wyperswadować jej zakup. Prawdę
mówiąc, omal sam nie zdecydował się na pieska, choć ju\ sama cena
powinna powstrzymać go od zrobienia takiego głupstwa. Hodowca
zaprowadził ich do stodoły, gdzie dziesięć szczeniaków rozkosznie
baraszkowało w towarzystwie kurcząt. Taki  malutki"
ośmiotygodniowy pieseczek wa\ył dobre piętnaście kilo i mógł bez
problemu  załatwić" kurę, choć w istocie \aden nie przejawiał
morderczych instynktów.
Gdy weszli, wszystkie psy natychmiast obiegły kucającą Rose, a
pewien brązowy samiec wsparł się łapami o jej kolana i polizał ją w
policzek. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia.
Hodowca po\yczył im koszyk, doło\ył kilka puszek jedzenia dla
psów, ostrzegł, \eby od początku nie pozwalali psu spać z nimi w
łó\ku - i zainkasował trzysta dolarów.
- Z początku nie będziecie mogli znieść tego \ałosnego pisku -
tłumaczył - ale musicie być twardzi, bo jak się drań przyzwyczai, to
koniec. Taki pies przybiera na wadze kilo w tydzień, a w sumie mo\e
dojść nawet do setki. Wtedy całe łó\ko jest jego.
Daniel był wdzięczny za tę radę. Niezale\nie od tego, \e psinka była
urocza, nie chciał gościć jej w łó\ku dzisiejszej nocy. Miał inne
plany.
 Chłopczyk" na tylnym siedzeniu zaczął skomleć, zupełnie jakby
wyczuł, o czym pomyślał Daniel. Rose odwróciła się do pupilka i
zaszczebiotała słodziutko:
- W porządku, St. Paddy. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
St. Paddy przestał skomleć, słysząc głos swojej nowej pani, ale gdy
tylko zamilkła, zaczął od nowa swój koncert.
- Spokojnie, maleńki - znów musiała go uspokajać - ani się
obejrzysz, a będziemy w domu.
Daniel był oczarowany głosem dziewczyny przemawiającej do
pieska. Zachwycony i jednocześnie nieco przestraszony. Zastanawiał
się, ile uwagi Rose poświęci jemu samemu, skoro w ich \yciu
pojawił się St. Paddy, ale te\ cieszył się, widząc, ile radości
dostarcza jej to szczenię.
- To los zrządził, \e minęliśmy tamten zjazd - uśmiechnęła się do
niego rozpromieniona.
- A mo\e to mój cudowny śpiew przywiódł cię do St. Paddy'ego?
- W porządku, wyznam ci coś, ale musisz obiecać, \e i ty będziesz ze
mną samo szczery.
- Zawsze jestem.
- No więc tak, to twój śpiew spowodował moje... roztargnienie.
- Roztargnienie? W pozytywnym sensie?
- Jak najbardziej. No ju\, ju\ dobrze, malutki - uciszyła psa, który
znów zaczął jęczeć.
- Tak te\ myślałem.
- Dobrze, a teraz moja kolej. Z iloma kobietami o imieniu Rose
przepracowałeś ten numerek? A mo\e Peggy...?
- Z \adną.
- Z \adną? Taki irlandzki ogier jak ty?
Uniósł brwi, słysząc ten, hm, chyba komplement.
- Jeśli uwa\asz, \e zmusisz mnie do pikantnych wyznań, to jesteś w
błędzie. Nigdy nie spotkałem nikogo imieniem Rose, z wyjątkiem
Rose Conners, Urocza, ale bardzo leciwa dama, która grała w
kościele na organach, gdzie ja jako dzieciak śpiewałem w chórze.
- Akurat! Pewnie ta Rose Conners miała dwadzieścia pięć lat, a ty
uwiodłeś ją na poddaszu kościoła.
Daniel skręcił w zjazd, który uprzednio przegapili.
- Rose! Skąd ci to przyszło do głowy? Myślisz, \e jestem jakimś Don
Juanem?
- A nie? - przekomarzała się Rose. - Nie pocałowałeś mnie po naszej
pierwszej randce. Pocałowałeś mnie przed nią. Pewnie powiesz, \e i
to rzadko ci się zdarza.
- Nieczęsto. - Nie miał zamiaru wyjaśniać, \e jeszcze nigdy nie
całował się z kobietą natychmiast po zawarciu znajomości. Ale
tamtego wieczora, kiedy zobaczył Rose Kingsford stojącą przed
restauracją, wyglądała jak anioł zesłany na chwilę na ziemię, by
porazić swym blaskiem oczy śmiertelnika. Deszcz w świetle latarni
przemienił się w strumień diamentów obmywających jej świetlistą
postać. Po prostu musiał ją pocałować. Choćby po to, \eby
przekonać się, czy jest istotą z krwi i kości.
- Nieczęsto? A mi coś mówi, \e ju\ nie raz ci się to zdarzyło. To był
pocałunek doświadczonego mę\czyzny. Uwa\aj - zmieniła ton na
bardziej rzeczowy - za znakiem stopu skręć w prawo. I zwolnij, bo
wje\d\amy do miasta, a tu wszędzie są radary.
- Pocałunek doświadczonego mę\czyzny? - Daniela zaintrygowało to
wyznanie. - Och, nie, do diabła! - zaklął, widząc w lusterku
wstecznym światła migające na dachu policyjnego radiowozu. - Skąd
oni się tu wzięli, do cholery?
- Ostrzegałam.
Ostrzegała, to prawda, ale on rozmyślał o tym pocałunku i nie
zwrócił na to uwagi. Głupia historia, pomyślał, zje\d\ając na
pobocze. Wyjął z kieszeni portfel, prawo jazdy.
- Zabawna sytuacja: gliniarz narusza przepisy - zakpiła Rose.
- To nie było ra\ące wykroczenie. Dostosowałem prędkość do
sytuacji na drodze.
- Która była praktycznie pusta.
- No właśnie.
- Powtórz to w sądzie.
Pokazał jej język i odkręcił szybę: od strony kierowcy zbli\ał się do
samochodu posterunkowy. Przedstawił się, poprosił o dokumenty,
wsadził w nie nos. A potem wybuchnął gromkim śmiechem.
Daniel zazgrzytał zębami i spojrzał na chłopaka z drogówki
wzrokiem, który onieśmielał ka\dego. Wyćwiczył to spojrzenie,
słu\ąc w policji. Spojrzał na policjanta i wtedy go rozpoznał.
Tim Bettencourt!
Kumpel z ostatniego roku Akademii Policyjnej.
- To ty, Tim? - Nie był jeszcze całkowicie pewien. Funkcjonariusz
zdjął ciemne okulary i wyciągnął rękę na powitanie.
- Daniel O Malley! Cześć, stary! Kopę lat! Jak leci?
- Znacznie lepiej ni\ dwie minuty temu. Zupełnie zapomniałem, \e
się tutaj przeniosłeś. - Uścisnął dłoń Tima, przedstawił go Rose. -
Pozwól nam pogadać przez chwilę na osobności - zwrócił się do
dziewczyny, po czym sięgnął po kurtkę i otworzył drzwi. - To
potrwa minutę - zni\ył głos - poczciwy Tim nie wlepi mi mandatu,
ale pewnie nie chce się do tego przyznać w twojej obecności.
Daniel zamknął drzwiczki, a pies znów zaczął skowyczeć i drapać
ściany swojego  więzienia".
- Zaraz, malutki, zaraz będzie po wszystkim. Daniel załatwi tylko
sprawę i od razu ruszamy do domu, a raczej do miejsca, które stanie
się domem, gdy będziesz ju\ za du\y, by mieszkać ze mną w
mieście.
Kiedy tylko zorientowała się, \e nie mo\e, po prostu nie mo\e
odjechać bez tego pieska o wielkich brązowych oczach,
przeprowadziła w myślach szybkie kalkulacje. Jej umowa najmu
wygasa za trzy miesiące. Za trzy miesiące St. Paddy będzie zbyt
du\y, by trzymać go w nowojorskim bloku, a wtedy trzeba będzie
przenieść się na wieś na stałe.
Nowy nabytek wcią\ skomlał i drapał wiklinę pazurami.
Rose wyjrzała przez okno i doszedłszy do wniosku, \e nie zanosi się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl