[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oznaczać.
- Uważa pan to za właściwe posunięcie? - spytałem niespokojnie.
- Masz chyba jakieś powody do takiego kroku?
- Nie, nie mam żadnych powodów. Przeczucie i tyle. Mogę chyba być z panem
szczery?
- Zapewniam cię, że wszystko zostanie między nami.
- Dobrze, powiem panu. Mam przeczucie, że to oszust.
- O! - Lippincott spojrzał na mnie z zainteresowaniem. - Powiedziałbym, że masz
zdrowy instynkt.
Zrozumiałem wtedy, że mam rację. Stanford Lloyd wyprawiał rozmaite hocki-klocki
z majątkiem Ellie. Podpisałem pełnomocnictwa i wręczyłem je Lippincottowi.
- Wyraża pan zgodę?
- Jeśli chodzi o kwestie finansowe, możesz na mnie całkowicie polegać. Zrobię
wszystko, żebyś wyszedł jak najlepiej. Chyba nie będziesz miał powodu, by
narzekać na mnie jako na pełnomocnika.
Zastanowiłem się, o co mu właściwie chodzi. O coś mu chodziło. Chyba o to, że
mnie nie lubi, że nigdy mnie nie lubił, ale ponieważ byłem mężem Ellie,
zobowiązuje się czuwać nad moimi finansami. Podpisałem dokumenty. Spytał mnie,
czym wracam do Anglii. Samolotem? Odparłem, że nie, że wracam statkiem. Muszę
mieć trochę czasu dla siebie - powiedziałem. - Rejs statkiem dobrze mi zrobi .
- I gdzie zamierzasz osiąść?
- W Cygańskim Gniezdzie.
- Ach, tak. Naprawdę chcesz tam mieszkać?
- Oczywiście.
- Sądziłem, że wystawisz dom na sprzedaż.
- Nie - powiedziałem, i to nie zabrzmiało ostrzej, niż tego chciałem.
Cygańskie Gniazdo było ucieleśnieniem moich marzeń, marzeń sięgających
szczenięcych lat.
- Kto opiekuje się domem pod twoją nieobecność? Odparłem, że powierzyłem nad nim
pieczę Grecie Anderson.
- Ach, tak, rozumiem. Greta.
Wydawało mi się, że coś chciał przez to powiedzieć, ale co? Miałem go zapytać?
Jeżeli jej nie lubił, no to nie lubił i kropka. Zawsze tak pewno było. Nastąpiła
chwila nieprzyjemnego milczenia. Wreszcie zdecydowałem się. Czułem, że coś muszę
powiedzieć, cokolwiek.
73
- Greta była bardzo dobra dla Ellie. Opiekowała się nią w chorobie. Zamieszkała
z nami, dbała o nią, nie wiem, jak jej się odwdzięczę. Chciałbym, żeby pan o tym
wiedział. Nie ma pan pojęcia, jak mi pomogła, ile dla mnie zrobiła po śmierci
Ellie. Nie wyobrażam sobie, jakbym sobie bez niej poradził.
- Tak, tak - rzekł Lippincott. Trudno o bardziej oschły ton.
- Widzi pan, wiele jej zawdzięczam.
- Tak, bardzo bystra dziewczyna. Wstałem, pożegnałem się i podziękowałem mu.
- Nie masz mi za co dziękować - jak zawsze sucho stwierdził Lippincott. - I
dodał: - Napisałem do ciebie liścik. Wysłałem go drogą lotniczą do Cygańskiego
Gniazda. Jeśli wracasz statkiem, list powinien na ciebie czekać w domu. %7łyczę
miłej podroży.
Spytałem go jeszcze, z pewnym wahaniem, czy znał żonę Stanforda Lloyda, Claudię
Hardcastle.
- A, jego pierwszą żonę. Nie, nigdy jej nie poznałem. Małżeństwo rozpadło się, o
ile wiem, zaraz po ślubie. Po rozwodzie on ożenił się po raz drugi. I po raz
drugi się rozwiódł.
A więc to takie buty, pomyślałem.
W hotelu czekał na mnie telegram. Wzywano mnie do szpitala w Kalifornii, gdzie
leżał mój przyjaciel Rudolf Santonix. Był umierający i chciał mnie widzieć przed
śmiercią.
Przesunąłem rezerwację biletu na statek do Anglii i poleciałem do San Francisco,
do Santonixa. Zastałem go jeszcze przy życiu, choć gasł w oczach. Lekarze mieli
wątpliwości, czy odzyska przytomność przed śmiercią, domagał się jednak, podobno
bardzo gwałtownie, żebym przyjechał. Siedziałem w pokoju szpitalnym i patrzyłem
na człowieka, który wyglądał jak szkielet dawnego Santonixa. Prawda, że zawsze
sprawiał wrażenie chorego, że dostrzegało się w nim jakąś dziwną
przezroczystość, delikatność, kruchość. Ale teraz był jak martwy, jak figura
woskowa. Myślałem: %7łeby tylko przemówił. Powiedział coś. Cokolwiek powiedział
przed śmiercią .
Czułem się samotny, przerazliwie samotny. Uciekłem od wrogich mi ludzi,
znalazłem się u boku przyjaciela. Mojego jedynego przyjaciela. Jedynego
człowieka, który mnie naprawdę znał, nie licząc oczywiście mamy. Ale nie
chciałem myśleć o mamie.
Raz czy drugi zagadnąłem pielęgniarkę, dopytywałem się, czy można coś jeszcze
zrobić, ale ona tylko pokręciła głową i powiedziała wymijająco:
- Może odzyska przytomność, a może nie.
Czekałem. Wreszcie poruszył się i westchnął. Pielęgniarka uniosła go ostrożnie.
Patrzył na mnie, ale nie wiem, czy mnie poznał. Po prostu patrzył i miałem
wrażenie, że patrzy gdzieś poza mną. Raptem w jego spojrzeniu dostrzegłem
zmianę. Pomyślałem: Poznaje mnie, widzi mnie . Powiedział coś, ledwo poruszając
wargami. Pochyliłem się nad łóżkiem, żeby go zrozumieć. Dotarły do mnie jednak
jakieś słowa bez związku. I nagle jego ciało chwycił gwałtowny skurcz, on zaś
odrzucił głowę do tyłu i dobył z siebie krzyk:
- Ty cholerny głupcze! Dlaczego nie poszedłeś inną drogą?
Po czym opadł na łóżko i skonał.
Nie wiem, o co mu chodziło, może sam nie wiedział, co mówi.
Tak wyglądało moje ostatnie spotkanie z Santonixem. Zastanawiam się, czy
usłyszałby, gdybym do niego przemówił. Chciałem mu przecież powiedzieć raz
jeszcze, że dom, który zbudował, był dla mnie czymś wyjątkowym. Czymś
najważniejszym.
Ciekawe, że dom może aż tyle dla człowieka znaczyć. To musi być coś
symbolicznego. Coś, czego się pragnie. A pragnie się tego tak mocno, że już
dokładnie nie wiadomo, co to jest. Ale on, Santonix, wiedział i ofiarował mi to.
Otrzymałem to od niego. A teraz do tego wracałem. Jechałem do domu.
Do domu. O niczym innym nie mogłem myśleć, od chwili kiedy wsiadłem na pokład. Z
początku śmiertelne zmęczenie& Potem poczułem, jak wzbiera w mnie, gdzieś w
głębi, fala szczęścia& Jadę do domu. Do domu.
%7łeglarz do domu wrócił z mórz
I wrócił z górskich kniej myśliwy.
XXIII
74
I ja też wracałem. Wszystko już było za mną. Koniec zmagań, walki. Podróż
dobiegła kresu.
Gdzie te czasy, kiedy coś mnie wiecznie gnało, czasy mojego chcę ? A przecież
jeszcze tak niedawno& Niecały rok temu&
Leżąc w koi, przypominałem sobie wszystko po kolei. Pierwsze spotkanie z Ellie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
oznaczać.
- Uważa pan to za właściwe posunięcie? - spytałem niespokojnie.
- Masz chyba jakieś powody do takiego kroku?
- Nie, nie mam żadnych powodów. Przeczucie i tyle. Mogę chyba być z panem
szczery?
- Zapewniam cię, że wszystko zostanie między nami.
- Dobrze, powiem panu. Mam przeczucie, że to oszust.
- O! - Lippincott spojrzał na mnie z zainteresowaniem. - Powiedziałbym, że masz
zdrowy instynkt.
Zrozumiałem wtedy, że mam rację. Stanford Lloyd wyprawiał rozmaite hocki-klocki
z majątkiem Ellie. Podpisałem pełnomocnictwa i wręczyłem je Lippincottowi.
- Wyraża pan zgodę?
- Jeśli chodzi o kwestie finansowe, możesz na mnie całkowicie polegać. Zrobię
wszystko, żebyś wyszedł jak najlepiej. Chyba nie będziesz miał powodu, by
narzekać na mnie jako na pełnomocnika.
Zastanowiłem się, o co mu właściwie chodzi. O coś mu chodziło. Chyba o to, że
mnie nie lubi, że nigdy mnie nie lubił, ale ponieważ byłem mężem Ellie,
zobowiązuje się czuwać nad moimi finansami. Podpisałem dokumenty. Spytał mnie,
czym wracam do Anglii. Samolotem? Odparłem, że nie, że wracam statkiem. Muszę
mieć trochę czasu dla siebie - powiedziałem. - Rejs statkiem dobrze mi zrobi .
- I gdzie zamierzasz osiąść?
- W Cygańskim Gniezdzie.
- Ach, tak. Naprawdę chcesz tam mieszkać?
- Oczywiście.
- Sądziłem, że wystawisz dom na sprzedaż.
- Nie - powiedziałem, i to nie zabrzmiało ostrzej, niż tego chciałem.
Cygańskie Gniazdo było ucieleśnieniem moich marzeń, marzeń sięgających
szczenięcych lat.
- Kto opiekuje się domem pod twoją nieobecność? Odparłem, że powierzyłem nad nim
pieczę Grecie Anderson.
- Ach, tak, rozumiem. Greta.
Wydawało mi się, że coś chciał przez to powiedzieć, ale co? Miałem go zapytać?
Jeżeli jej nie lubił, no to nie lubił i kropka. Zawsze tak pewno było. Nastąpiła
chwila nieprzyjemnego milczenia. Wreszcie zdecydowałem się. Czułem, że coś muszę
powiedzieć, cokolwiek.
73
- Greta była bardzo dobra dla Ellie. Opiekowała się nią w chorobie. Zamieszkała
z nami, dbała o nią, nie wiem, jak jej się odwdzięczę. Chciałbym, żeby pan o tym
wiedział. Nie ma pan pojęcia, jak mi pomogła, ile dla mnie zrobiła po śmierci
Ellie. Nie wyobrażam sobie, jakbym sobie bez niej poradził.
- Tak, tak - rzekł Lippincott. Trudno o bardziej oschły ton.
- Widzi pan, wiele jej zawdzięczam.
- Tak, bardzo bystra dziewczyna. Wstałem, pożegnałem się i podziękowałem mu.
- Nie masz mi za co dziękować - jak zawsze sucho stwierdził Lippincott. - I
dodał: - Napisałem do ciebie liścik. Wysłałem go drogą lotniczą do Cygańskiego
Gniazda. Jeśli wracasz statkiem, list powinien na ciebie czekać w domu. %7łyczę
miłej podroży.
Spytałem go jeszcze, z pewnym wahaniem, czy znał żonę Stanforda Lloyda, Claudię
Hardcastle.
- A, jego pierwszą żonę. Nie, nigdy jej nie poznałem. Małżeństwo rozpadło się, o
ile wiem, zaraz po ślubie. Po rozwodzie on ożenił się po raz drugi. I po raz
drugi się rozwiódł.
A więc to takie buty, pomyślałem.
W hotelu czekał na mnie telegram. Wzywano mnie do szpitala w Kalifornii, gdzie
leżał mój przyjaciel Rudolf Santonix. Był umierający i chciał mnie widzieć przed
śmiercią.
Przesunąłem rezerwację biletu na statek do Anglii i poleciałem do San Francisco,
do Santonixa. Zastałem go jeszcze przy życiu, choć gasł w oczach. Lekarze mieli
wątpliwości, czy odzyska przytomność przed śmiercią, domagał się jednak, podobno
bardzo gwałtownie, żebym przyjechał. Siedziałem w pokoju szpitalnym i patrzyłem
na człowieka, który wyglądał jak szkielet dawnego Santonixa. Prawda, że zawsze
sprawiał wrażenie chorego, że dostrzegało się w nim jakąś dziwną
przezroczystość, delikatność, kruchość. Ale teraz był jak martwy, jak figura
woskowa. Myślałem: %7łeby tylko przemówił. Powiedział coś. Cokolwiek powiedział
przed śmiercią .
Czułem się samotny, przerazliwie samotny. Uciekłem od wrogich mi ludzi,
znalazłem się u boku przyjaciela. Mojego jedynego przyjaciela. Jedynego
człowieka, który mnie naprawdę znał, nie licząc oczywiście mamy. Ale nie
chciałem myśleć o mamie.
Raz czy drugi zagadnąłem pielęgniarkę, dopytywałem się, czy można coś jeszcze
zrobić, ale ona tylko pokręciła głową i powiedziała wymijająco:
- Może odzyska przytomność, a może nie.
Czekałem. Wreszcie poruszył się i westchnął. Pielęgniarka uniosła go ostrożnie.
Patrzył na mnie, ale nie wiem, czy mnie poznał. Po prostu patrzył i miałem
wrażenie, że patrzy gdzieś poza mną. Raptem w jego spojrzeniu dostrzegłem
zmianę. Pomyślałem: Poznaje mnie, widzi mnie . Powiedział coś, ledwo poruszając
wargami. Pochyliłem się nad łóżkiem, żeby go zrozumieć. Dotarły do mnie jednak
jakieś słowa bez związku. I nagle jego ciało chwycił gwałtowny skurcz, on zaś
odrzucił głowę do tyłu i dobył z siebie krzyk:
- Ty cholerny głupcze! Dlaczego nie poszedłeś inną drogą?
Po czym opadł na łóżko i skonał.
Nie wiem, o co mu chodziło, może sam nie wiedział, co mówi.
Tak wyglądało moje ostatnie spotkanie z Santonixem. Zastanawiam się, czy
usłyszałby, gdybym do niego przemówił. Chciałem mu przecież powiedzieć raz
jeszcze, że dom, który zbudował, był dla mnie czymś wyjątkowym. Czymś
najważniejszym.
Ciekawe, że dom może aż tyle dla człowieka znaczyć. To musi być coś
symbolicznego. Coś, czego się pragnie. A pragnie się tego tak mocno, że już
dokładnie nie wiadomo, co to jest. Ale on, Santonix, wiedział i ofiarował mi to.
Otrzymałem to od niego. A teraz do tego wracałem. Jechałem do domu.
Do domu. O niczym innym nie mogłem myśleć, od chwili kiedy wsiadłem na pokład. Z
początku śmiertelne zmęczenie& Potem poczułem, jak wzbiera w mnie, gdzieś w
głębi, fala szczęścia& Jadę do domu. Do domu.
%7łeglarz do domu wrócił z mórz
I wrócił z górskich kniej myśliwy.
XXIII
74
I ja też wracałem. Wszystko już było za mną. Koniec zmagań, walki. Podróż
dobiegła kresu.
Gdzie te czasy, kiedy coś mnie wiecznie gnało, czasy mojego chcę ? A przecież
jeszcze tak niedawno& Niecały rok temu&
Leżąc w koi, przypominałem sobie wszystko po kolei. Pierwsze spotkanie z Ellie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]