[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jęknął, gdyż jego ciało nie pozostało obojętne na ten obraz. Starał się o
nim nie myśleć, lecz bezskutecznie. Już tak dawno nie widział nagiej
kobiety... a z pewnością nie takiej, która wyglądałaby jak Lauren.
Miała zadziwiające nogi. Kształtne dzięki ćwiczeniom, lecz szczupłe,
nie nazbyt umięśnione. Przez chwilę wyobrażał je sobie owinięte wokół
własnych bioder. W tym momencie rozkazał sobie przestać.
- Było, minęło - szepnął z rezygnacją.
Kiedyś miał wszystko. Piękną żonę, córeczkę, wspaniałe życie. Poczucie
winy nie pozwoli mu spróbować od nowa. No i dlaczego miałby
ryzykować rozczarowanie?
O Lauren nie miał nawet co marzyć. Nie musiał ponownie czytać jej
życiorysu, by mieć świadomość, że ta dziewczyna nie wierzy w stałość.
Za kilka tygodni, może miesięcy, znów wyruszy w drogę. Dla niego za
wcześnie. O wiele za wcześnie.
Znając jej przeszłość, na początku obserwował ją szczególnie bacznie.
Szybko przekonał się, że jest doskonałą pielęgniarką, lubianą zarówno
przez personel, jak i pacjentów. Na jej stanowisku nikt nigdy nie pracował
lepiej. Wkrótce zorientował się, że to nie jej pracy lubi się przypatrywać.
Ograniczył więc swoje wizyty.
Teraz już wiedział, że mimo narzuconych sobie ograniczeń
podświadomie zaszedł o wiele dalej. Nie chodziło mu o przyjazń, ale o
pasję i trwałość związku.
RS
53
Pokręcił głową. Słowo trwałość" na pewno nie mieści się w
słownictwie używanym przez Lauren.
- Zostaniemy najwyżej przyjacielsko usposobionymi sąsiadami i
kolegami z pracy - podsumował na głos, nie obawiając się, że Lauren
usłyszy go poprzez szum wody.
Wystarczy o tym pamiętać.
Wziął dwa kubki i zgasił w kuchni światło. Dotarł na górę właśnie
wtedy, gdy Lauren wyszła z łazienki, owinięta jego szlafrokiem. Na jej
widok twarde postanowienie rozwiało się niczym unosząca się z kubków
para.
Mógł teraz myśleć już tylko o rozwiązaniu paska szlafroka i
sprawdzeniu, którą z jego koszulek ma na sobie. Potem chciałby zerwać z
niej tę koszulkę, żeby się przekonać, czy jej całe ciało jest tak piękne, jak to
sobie przed chwilą wyobrażał.
Co w niej takiego jest? Co takiego w sobie ma, czego nie posiadają
inne? Jakiś magiczny składnik, który nie pozwala, by mężczyzna się
opamiętał?
Nawet teraz, ze schludnie zaczesanymi włosami i bez śladu makijażu,
wygląda przepięknie. Nigdy takiej pięknej kobiety nie spotkał. Nie była
może klasycznie piękna, lecz w jej urodzie było coś, co poruszało w nim
jakąś ukrytą strunę.
Odnosił wrażenie, jakby spędził kilka ostatnich lat w zawieszeniu. Jego
emocje drzemały, czekając na przebudzenie. Potem poznał Lauren.
Nastąpiło jakieś nieodwołalne, sejsmiczne przesunięcie, wszystko
odmieniło się raz na zawsze. Diametralnie.
Nie wiedział tylko do końca, co się zmieniło i w jaki sposób, a tym
bardziej... czy w jej świecie również zaszła jakaś zmiana.
Niezależnie od uczuć, jakie Lauren mogłaby do niego żywić, pozostawał
problem jej osobowości. Przecież Lauren raczej nie osiedli się na stałe w
miejscu takim jak Edenthwaite. Zmieniając pracę, nie napotykała zresztą
żadnych przeszkód. Z jej kwalifikacjami i opinią mogła przebierać w
ofertach jak w ulęgałkach.
- Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły - usłyszał.
- Zły? Dlaczego?
Pchnął łokciem drzwi sypialni i puścił ją przodem. Zastanawiał się, czy
popełnia straszliwy błąd, wchodząc za nią do środka.
RS
54
Postawił jeden kubek koło lampki i cofnął się, by skosztować czekolady
z drugiego. Nie podał jej naczynia bezpośrednio. Bał się do niej zbliżyć.
- Ze wzięłam sobie szlafrok. - Dotknęła paska, a puls Marca jeszcze
bardziej przyspieszył. - Nie mam tu własnego, a twoje koszulki są trochę za
krótkie.
- No, nie wiem - odrzekł bez zastanowienia. - Przykrywają akurat tyle,
żeby dać stosowną pożywkę męskiej wyobrazni.
- Marc!
Zaklął w duchu, czując, że przesadził.
- Przepraszam. Jeśli nie chcesz pokazywać nóg, wejdz pod kołdrę.
Możesz wypić czekoladę w łóżku.
Zawahała się, potem jednak usłuchała jego rady, pozostając mimo to w
szlafroku.
- Wiesz, nawet fartuch pozwala zgadnąć, że masz wspaniałe nogi, a
przecież na przykład kostium kąpielowy odsłania o wiele więcej -
zauważył. - W końcu jestem mężczyzną - dodał. - Nie możesz wymagać,
żeby widok tak pięknej kobiety pozostawiał mnie całkowicie obojętnym.
Niepewna jego intencji, nie odwracała jednak wzroku. Nie mogła.
Patrzyła na niego, aż odruchowo zwilżyła językiem wargi, a on, widząc to,
boleśnie westchnął.
Chce mnie dobić? - zastanawiał się. Nie może być aż tak niewinna, na
jaką wygląda, skoro samym spojrzeniem potrafi doprowadzić jego krew do
stanu wrzenia.
Zanim zdążył pomyśleć, co robi, podszedł do niej i wyjął jej z rąk
kubek. Postawił oba naczynia na nocnej szafce i przysiadł na krawędzi
łóżka.
- Lauren... - szepnął.
Wiedział, że nie powinien tak postępować, że to się zle skończy, nie
mógł się jednak powstrzymać. Zbliżając do Lauren twarz, widział jej
szeroko otwarte oczy. Gdy dotknął jej ust, opuściła powieki, postanawiając
przestać ze sobą walczyć. Pomiędzy jednym uderzeniem serca a drugim
uległa mu. Wreszcie go objęła. Zrazu niepewnie, potem mocniej, jakby już
nie chciała go wypuścić z rąk.
Była wszystkim, czego mógł kiedykolwiek pragnąć, ciepłem, światłem i
radością zaklętymi w jednej tylko osobie. Czekał od lat na ten pocałunek.
Na pewno minęły lata, odkąd całował Erice i...
Erica!
RS
55
Zastygł. Zimny prysznic poczucia winy zmył z niego pożądanie. Co on
najlepszego robi?
- Jest mi bardzo przykro - wykrztusił, odwracając głowę.
- A mnie nie - stwierdziła łagodnie, nadal się do niego przytulając.
- Co?
- Nie jest mi przykro.
- Dlaczego?
- Bo dobrze całujesz - wyjaśniła z niespodziewanym uśmiechem i
przygarnęła go jeszcze mocniej.
Marc czuł, że pali go twarz. Zdusił w ustach przekleństwo. Czerwienić
się, mając trzydzieści dziewięć lat? Co sobie Lauren o mnie pomyśli?
- Od dawna tego nie robiłem, a nigdy nie czułem się tak jak teraz -
przyznał bezradnie.
- Naprawdę?
- Jest już pózno. - Oswobodził się, wstał i cofnął o krok. - Należy się
nam trochę snu.
- Marc? - zawołała cicho, gdy opuszczał pokój. Nie mógł tego nawet
słuchać, nie dowierzał sobie.
Bał się, że jeśli zostanie, nie poprzestanie na kolejnym pocałunku. To,
co nastąpiłoby nieuchronnie potem, nie może się stać.
Zszedł na dół i znów usiadł w fotelu. Wszystko jedno. Wiedział
doskonale, że nie usnąłby nawet w łóżku.
W domu na odludziu zapanowała cisza. Gdy przedtem usłyszał odgłos
spadającego na podłogę ciała, pobiegł na górę pewien, że ktoś się włamał i
zaatakował śpiącą Lauren. Czyżby ten sam mężczyzna co na parkingu?
Mimo radykalnej zmiany trybu życia Marc nie opuściłby nikogo, kto
potrzebował pomocy. A jeśli do tego tym kimś jest Lauren?
Westchnął, wyciągnął się w fotelu, zrezygnowany i przygotowany do
tego, że spędzi bezsenną noc. Zresztą... za nic nie ujawniłby tego gościowi,
ale w domu nie miał drugiego łóżka.
Minął kolejny tydzień, zadumała się Lauren w drodze do sali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
Jęknął, gdyż jego ciało nie pozostało obojętne na ten obraz. Starał się o
nim nie myśleć, lecz bezskutecznie. Już tak dawno nie widział nagiej
kobiety... a z pewnością nie takiej, która wyglądałaby jak Lauren.
Miała zadziwiające nogi. Kształtne dzięki ćwiczeniom, lecz szczupłe,
nie nazbyt umięśnione. Przez chwilę wyobrażał je sobie owinięte wokół
własnych bioder. W tym momencie rozkazał sobie przestać.
- Było, minęło - szepnął z rezygnacją.
Kiedyś miał wszystko. Piękną żonę, córeczkę, wspaniałe życie. Poczucie
winy nie pozwoli mu spróbować od nowa. No i dlaczego miałby
ryzykować rozczarowanie?
O Lauren nie miał nawet co marzyć. Nie musiał ponownie czytać jej
życiorysu, by mieć świadomość, że ta dziewczyna nie wierzy w stałość.
Za kilka tygodni, może miesięcy, znów wyruszy w drogę. Dla niego za
wcześnie. O wiele za wcześnie.
Znając jej przeszłość, na początku obserwował ją szczególnie bacznie.
Szybko przekonał się, że jest doskonałą pielęgniarką, lubianą zarówno
przez personel, jak i pacjentów. Na jej stanowisku nikt nigdy nie pracował
lepiej. Wkrótce zorientował się, że to nie jej pracy lubi się przypatrywać.
Ograniczył więc swoje wizyty.
Teraz już wiedział, że mimo narzuconych sobie ograniczeń
podświadomie zaszedł o wiele dalej. Nie chodziło mu o przyjazń, ale o
pasję i trwałość związku.
RS
53
Pokręcił głową. Słowo trwałość" na pewno nie mieści się w
słownictwie używanym przez Lauren.
- Zostaniemy najwyżej przyjacielsko usposobionymi sąsiadami i
kolegami z pracy - podsumował na głos, nie obawiając się, że Lauren
usłyszy go poprzez szum wody.
Wystarczy o tym pamiętać.
Wziął dwa kubki i zgasił w kuchni światło. Dotarł na górę właśnie
wtedy, gdy Lauren wyszła z łazienki, owinięta jego szlafrokiem. Na jej
widok twarde postanowienie rozwiało się niczym unosząca się z kubków
para.
Mógł teraz myśleć już tylko o rozwiązaniu paska szlafroka i
sprawdzeniu, którą z jego koszulek ma na sobie. Potem chciałby zerwać z
niej tę koszulkę, żeby się przekonać, czy jej całe ciało jest tak piękne, jak to
sobie przed chwilą wyobrażał.
Co w niej takiego jest? Co takiego w sobie ma, czego nie posiadają
inne? Jakiś magiczny składnik, który nie pozwala, by mężczyzna się
opamiętał?
Nawet teraz, ze schludnie zaczesanymi włosami i bez śladu makijażu,
wygląda przepięknie. Nigdy takiej pięknej kobiety nie spotkał. Nie była
może klasycznie piękna, lecz w jej urodzie było coś, co poruszało w nim
jakąś ukrytą strunę.
Odnosił wrażenie, jakby spędził kilka ostatnich lat w zawieszeniu. Jego
emocje drzemały, czekając na przebudzenie. Potem poznał Lauren.
Nastąpiło jakieś nieodwołalne, sejsmiczne przesunięcie, wszystko
odmieniło się raz na zawsze. Diametralnie.
Nie wiedział tylko do końca, co się zmieniło i w jaki sposób, a tym
bardziej... czy w jej świecie również zaszła jakaś zmiana.
Niezależnie od uczuć, jakie Lauren mogłaby do niego żywić, pozostawał
problem jej osobowości. Przecież Lauren raczej nie osiedli się na stałe w
miejscu takim jak Edenthwaite. Zmieniając pracę, nie napotykała zresztą
żadnych przeszkód. Z jej kwalifikacjami i opinią mogła przebierać w
ofertach jak w ulęgałkach.
- Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły - usłyszał.
- Zły? Dlaczego?
Pchnął łokciem drzwi sypialni i puścił ją przodem. Zastanawiał się, czy
popełnia straszliwy błąd, wchodząc za nią do środka.
RS
54
Postawił jeden kubek koło lampki i cofnął się, by skosztować czekolady
z drugiego. Nie podał jej naczynia bezpośrednio. Bał się do niej zbliżyć.
- Ze wzięłam sobie szlafrok. - Dotknęła paska, a puls Marca jeszcze
bardziej przyspieszył. - Nie mam tu własnego, a twoje koszulki są trochę za
krótkie.
- No, nie wiem - odrzekł bez zastanowienia. - Przykrywają akurat tyle,
żeby dać stosowną pożywkę męskiej wyobrazni.
- Marc!
Zaklął w duchu, czując, że przesadził.
- Przepraszam. Jeśli nie chcesz pokazywać nóg, wejdz pod kołdrę.
Możesz wypić czekoladę w łóżku.
Zawahała się, potem jednak usłuchała jego rady, pozostając mimo to w
szlafroku.
- Wiesz, nawet fartuch pozwala zgadnąć, że masz wspaniałe nogi, a
przecież na przykład kostium kąpielowy odsłania o wiele więcej -
zauważył. - W końcu jestem mężczyzną - dodał. - Nie możesz wymagać,
żeby widok tak pięknej kobiety pozostawiał mnie całkowicie obojętnym.
Niepewna jego intencji, nie odwracała jednak wzroku. Nie mogła.
Patrzyła na niego, aż odruchowo zwilżyła językiem wargi, a on, widząc to,
boleśnie westchnął.
Chce mnie dobić? - zastanawiał się. Nie może być aż tak niewinna, na
jaką wygląda, skoro samym spojrzeniem potrafi doprowadzić jego krew do
stanu wrzenia.
Zanim zdążył pomyśleć, co robi, podszedł do niej i wyjął jej z rąk
kubek. Postawił oba naczynia na nocnej szafce i przysiadł na krawędzi
łóżka.
- Lauren... - szepnął.
Wiedział, że nie powinien tak postępować, że to się zle skończy, nie
mógł się jednak powstrzymać. Zbliżając do Lauren twarz, widział jej
szeroko otwarte oczy. Gdy dotknął jej ust, opuściła powieki, postanawiając
przestać ze sobą walczyć. Pomiędzy jednym uderzeniem serca a drugim
uległa mu. Wreszcie go objęła. Zrazu niepewnie, potem mocniej, jakby już
nie chciała go wypuścić z rąk.
Była wszystkim, czego mógł kiedykolwiek pragnąć, ciepłem, światłem i
radością zaklętymi w jednej tylko osobie. Czekał od lat na ten pocałunek.
Na pewno minęły lata, odkąd całował Erice i...
Erica!
RS
55
Zastygł. Zimny prysznic poczucia winy zmył z niego pożądanie. Co on
najlepszego robi?
- Jest mi bardzo przykro - wykrztusił, odwracając głowę.
- A mnie nie - stwierdziła łagodnie, nadal się do niego przytulając.
- Co?
- Nie jest mi przykro.
- Dlaczego?
- Bo dobrze całujesz - wyjaśniła z niespodziewanym uśmiechem i
przygarnęła go jeszcze mocniej.
Marc czuł, że pali go twarz. Zdusił w ustach przekleństwo. Czerwienić
się, mając trzydzieści dziewięć lat? Co sobie Lauren o mnie pomyśli?
- Od dawna tego nie robiłem, a nigdy nie czułem się tak jak teraz -
przyznał bezradnie.
- Naprawdę?
- Jest już pózno. - Oswobodził się, wstał i cofnął o krok. - Należy się
nam trochę snu.
- Marc? - zawołała cicho, gdy opuszczał pokój. Nie mógł tego nawet
słuchać, nie dowierzał sobie.
Bał się, że jeśli zostanie, nie poprzestanie na kolejnym pocałunku. To,
co nastąpiłoby nieuchronnie potem, nie może się stać.
Zszedł na dół i znów usiadł w fotelu. Wszystko jedno. Wiedział
doskonale, że nie usnąłby nawet w łóżku.
W domu na odludziu zapanowała cisza. Gdy przedtem usłyszał odgłos
spadającego na podłogę ciała, pobiegł na górę pewien, że ktoś się włamał i
zaatakował śpiącą Lauren. Czyżby ten sam mężczyzna co na parkingu?
Mimo radykalnej zmiany trybu życia Marc nie opuściłby nikogo, kto
potrzebował pomocy. A jeśli do tego tym kimś jest Lauren?
Westchnął, wyciągnął się w fotelu, zrezygnowany i przygotowany do
tego, że spędzi bezsenną noc. Zresztą... za nic nie ujawniłby tego gościowi,
ale w domu nie miał drugiego łóżka.
Minął kolejny tydzień, zadumała się Lauren w drodze do sali [ Pobierz całość w formacie PDF ]