[ Pobierz całość w formacie PDF ]

o wystawianiu jej na pokaz w miejscach, gdzie gromadzÄ…
się plotkarze. Czuła się jak myśliwskie trofeum.
- Muszę ci pokazać mój ośrodek wypoczynkowy. Jego
budowa wkrótce dobiegnie koÅ„ca. PeÅ‚ny komfort, pra­
wdziwy luksus i najwyższa jakość usług, rzecz jasna tylko
dla wybranych. Zęby do nas przyjechać, trzeba wstąpić do
klubu. - W głęboko osadzonych oczach migotały wesołe
iskierki. Kostas bawiÅ‚ siÄ™ doskonale. Shelley byÅ‚a przeko­
nana, że na jego liÅ›cie znajdÄ… siÄ™ same znakomitoÅ›ci. Ro­
zejrzała się dyskretnie po sali, notując w pamięci znane
twarze.
- To ma być konkurencja dla wioski turystycznej mego
ojca? - spytała podejrzliwie. Uśmiechnął się przekornie
i pokręcił głową.
- Fałszywy trop, kochanie. Po pierwsze, mój ośrodek
leży po drugiej stronie wyspy; po drugie, do klubu mogą |
należeć wyłącznie osoby, które nie skończyły jeszcze
osiemnastu lat. Będą tam spędzać wakacje biedne dzieci
z całej Europy. Zapewnię im odpoczynek i wspaniałe
przygody - dodaÅ‚ z Å‚obuzerskim uÅ›miechem. Twarz caÅ‚­
kiem mu się wypogodziła. Zniknął wyraz goryczy i sarka-
NARZECZONY Z KORFU 109
zmu. Kostas był uradowany, że udało mu się zaskoczyć
Shelley. Po chwili dodał rzeczowo: - Na stałym lądzie
mam wioskę turystyczną, która przynosi spore dochody.
Dzięki temu mogę bez przeszkód finansować kolejne
przedsięwzięcie. - Po namyśle burknął opryskliwie: -
Paula stwierdziÅ‚aby pewnie, że jak na prostaka i barba­
rzyńcę całkiem niezle sobie radzę.
Shelley wzdrygnęła się, jakby zimna ręka dotknęła jej
ramienia. Im więcej czasu spędzała w towarzystwie Ko-
ftasa, tym bardziej siÄ™ upewniaÅ‚a, że wakacje sprzed dzie­
wiÄ™ciu lat gÅ‚Ä™boko wryÅ‚y mu siÄ™ w pamięć. PotrafiÅ‚ zacy­
tować każdÄ… przykrÄ… uwagÄ™ wypowiedzianÄ… pod jego ad­
resem. Nie umknęła mu żadna obelga rzucona w czasie
pamiętnej konfrontacji. Jeśli wziąć pod uwagę, jak słabo
znał wtedy angielski, było to niezwykłe osiągnięcie, że
zapamiętał niemal każde słowo.
Nie zostali długo w kawiarni. Shelley pomyślała ze
złością, że Kostas zaproponował, by wyszli, gdy tylko ich
obecność została już przez wszystkich zauważona. Było
oczywiste, czemu ją tu przyprowadził. Nim ruszyli do
wyjÅ›cia, sporo znajomych podeszÅ‚o do stolika, aby przed­
stawić się Shelley i przywitać z Kostasem. Gdy potem
wracali do swego towarzystwa, rozmowa natychmiast siÄ™
ożywiała.
- Wychodzimy. Spędziliśmy tu dość czasu - mruknął,
odsuwając krzesło.
- Co oznacza, że siedzieliśmy dostatecznie długo, aby
wszyscy uświadomili sobie, że znowu dopiąłeś swego -
odparÅ‚a chÅ‚odno i ruszyÅ‚a przodem, lawirujÄ…c miÄ™dzy sto­
likami i mamrocząc z wściekłością.
110 NARZECZONY Z KORFU
Najwyższa pora wyleczyć się z fatalnego zauroczenia,
które dotknęło ją w młodości. Powtarzała to sobie jak
magiczne zaklęcie, zerkając raz po raz na idącego z tyłu
Kostasa. Trzeba wytrwać przez jakiÅ› czas w niebezpiecz­
nym związku, dyskretnie szukając sposobu, żeby zerwać
więzy. Ten drań ma wprawdzie obsesję na punkcie ich
małżeństwa, ale z czasem i on dojdzie do wniosku, że nie
można zbyt długo ciągnąć tej farsy. Ocalił swój honor,
a zatem wkrótce zwróci jej wolność.
ROZDZIAA ÓSMY
Kostas sam ustaliÅ‚ z duchownym termin Å›lubu i nastÄ™p­
nego dnia zadzwonił w tej sprawie do Shelley.
- Pobierzemy siÄ™ za trzy tygodnie - oznajmiÅ‚ z typo­
wym dla niego zniecierpliwieniem, jakby podejrzewał, że
bÄ™dzie miaÅ‚a zastrzeżenia, i chciaÅ‚ uniknąć zbÄ™dnych spo­
rów, nie dopuszczając jej do głosu. Gdy omówili swoje
sprawy, dodał: - Możesz zawiadomić Fitcha, że nie będę
siÄ™ sprzeciwiaÅ‚, jeÅ›li wasza firma wystÄ…pi o zniesienie blo­
kady drogi i prawo do jej współużytkowania. Po świętach
wielkanocnych będziecie mieli swobodny dostęp na teren
budowy.
- Zaraz do niego zadzwonię - odparła zmęczonym
głosem. Nie czuła radości, chociaż prace miały być wkrót-
e wznowione. Zapłaciła za to zbyt wysoką cenę.
Kostas zapytał, czy powiadomiła już ojca o rychłym
lubiÄ™.
- Jeszcze nie - odparła zakłopotana. - Nie zapominaj,
że wraca do sił po ciężkiej chorobie i dlatego nie wolno
go denerwować. Każde wzruszenie może sprawić, że stan
jego zdrowia siÄ™ pogorszy.
Gdy Kostas siÄ™ rozÅ‚Ä…czyÅ‚, od razu zadzwoniÅ‚a do Mal­
colma. Rozmowę z Paulą i ojcem wolała odłożyć na
112 NARZECZONY Z KORFU
pózniej. Nie miaÅ‚a pewnoÅ›ci, czy dotarÅ‚y już do nich wia­
domoÅ›ci o kÅ‚opotach z dokoÅ„czeniem inwestycji na Kor­
fu. Z ociąganiem sięgnęła po słuchawkę i pogłaskała
chÅ‚odny plastik, jakby chciaÅ‚a dodać sobie odwagi. Wy­
stukała londyński numer telefonu, usłyszała znajomy głos
i od razu poweselała.
- Shelley! - ucieszył się Malcolm. - Jak ci idzie? Masz
jakieÅ› sukcesy?
Wzruszyła ramionami. To zależy od punktu widzenia,
pomyślała ironicznie.
- Na pewno się ucieszysz, jeśli powiem, że doszłam
do porozumienia z Kiriakisem. W przyszłym tygodniu,
zaraz po świętach, nasza ekipa wraca na budowę.
- Dzięki Bogu! - zawołał uradowany Malcolm. - Nie
masz pojęcia, jak mi ulżyło. Dobrze się spisałaś, Shelley.
- Cieszył się jak dziecko. Była pewna, że podskakuje
w fotelu z radoÅ›ci, ponieważ inwestycja zostaÅ‚a uratowa­
na, a przy odrobinie wysiłku straty uda się nadrobić. - Od
razu wracasz do Londynu czy zostaniesz na Korfu jeszcze
kilka dni, żeby odpocząć?
ByÅ‚a trochÄ™ zÅ‚a, że Malcolm nie pyta o warunki poro­
zumienia, o którym wspomniała, ale machnęła na to ręką
i zaczęła z ociąganiem:
- To kolejna sprawa, o której chciaÅ‚am z tobÄ… poroz­
mawiać. Zostanę tu nieco dłużej, niż zaplanowałam... co
najmniej trzy tygodnie... czyli do mego ślubu.
Zapadła cisza.
- To chyba nagÅ‚a decyzja. Mówisz poważnie? - Bar­
dzo ostrożnie dobierał słowa, jakby za wszelką cenę starał
się uniknąć gafy. - Nie byłem pewny, czy w ogóle zamie-
NARZECZONY Z KORFU 113
rzasz wyjść za mąż. Spotkałaś na Korfu swego księcia
- z bajki?
Shelley opowiedziaÅ‚a mu w skrócie historiÄ™ swojej mi­
łości, która zrobiła na nim spore wrażenie, ale niewiele
miała wspólnego z rzeczywistością. Krótko mówiąc, dużo
w niej było literackiej fikcji.
- Bardzo ciekawe - powiedziaÅ‚ wzruszony. - Domy­
ślam się, że uczucie poraziło cię jak grom z jasnego nieba.
Kobiety czÄ™sto reagujÄ… emocjonalnie, ale ciebie nie posÄ…­
dzaÅ‚em o takÄ… uczuciowość. Zawsze byÅ‚aÅ› rzeczowa i bar­
dzo rozsÄ…dna. - Szybko odzyskaÅ‚ werwÄ™, natomiast Shel­
ley nie mogła uwierzyć, że wkrótce zostanie mężatką.
- Cóż, nie można wszystkiego przewidzieć. Czasami
spotykajÄ… nas wielkie niespodzianki - dodaÅ‚a i pospiesz­
nie skończyła rozmowę. Musiała jeszcze zadzwonić do
Pauli.
To nie bÄ™dzie Å‚atwe, pomyÅ›laÅ‚a i zagryzÅ‚a wargÄ™. Drżą­
cymi palcami wystukaÅ‚a numer hotelu na Lazurowym Wy­
brzeżu, gdzie mieszkaÅ‚a jej macocha. W pobliżu znajdo­
wało się sanatorium, w którym ojciec wracał do zdrowia.
Połączyła się bez trudu, chociaż przed świętami linie czę-
sto były zajęte. Niestety, w apartamencie Pauli nikt nie
podnosiÅ‚ sÅ‚uchawki. Po dÅ‚uższej chwili odezwaÅ‚a siÄ™ re­
cepcjonistka.
- Hotel Plaza. Czym mogę służyć? - Gdy dowiedziała
siÄ™, o kogo chodzi, odparÅ‚a uprzejmie: - Pani Burton po­
jechała na wycieczkę. Czy mam przekazać wiadomość? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl