[ Pobierz całość w formacie PDF ]
grozi, i miauknąwszy, zbiegł miękko na dół. Czekała na niego miseczka
z wodą.
Pani Maryjka kilkoma cięciami dokończyła strzyżenia.
- Proszę się przejrzeć. Czy nie młody bóg? -Otrzepała mu włosy
z karku, wciąż nie wypuszczając z zaciśniętej dłoni nożyczek. - Guciu,
słoneczko, czy myśmy zdążyli przejść na ty?
- Odpowiem, jak pani odłoży to narzędzie mordu.
- Spokojnie, nic panu nie grozi. - Położyła nożyczki na etażerce
inkrustowanej kamyczkami, na pewno pamiętającej czasy pana Ehrlicha.
- Wymierzyła je pani w naszego dusiciela. Zabiłaby go pani?
- Zabiłabym. Ale pan nie odpowiedział: przeszliśmy na ty?
- Chyba nie. Nie zapomniałbym.
- Piliśmy - przypomniała.
- Pani więcej.
- Całowaliśmy się.
- O nie. To Maryjka mnie całowała. Teraz ja.
- Okulary - powiedziała.
Zdjął je posłusznie i położył na stole.
- Zamglone - zauważył.
- Moje też.
Jej lekkie okularki na stole obok jego ciężkawych.
- Widzi mnie pan? - spytała.
- Widzę zachwycającą niebieskość po okularach!
- Uwodziciel.
- Chciałem tylko powiedzieć, że kiedy zdejmę okulary, jesteś całkiem
niczego sobie.
- Zniszczę cię - zagroziła i otoczyła go ramionami.
Pożądam jej, chyba ona to czuje. Mógł się teraz przyjrzeć jej odwiniętym,
mięsistym wargom, rozchylonym w oczekiwaniu. Dotknął ich palcami.
Szepnął:
- Rozkoszne.
Uśmiechnęła się.
- Dopiero się przekonasz.
Długi pocałunek. Spytała, odrywając usta:
- I jak?
- Tak jak się spodziewałem.
Wyjęła z torebki pakuneczek w srebrnej folii.
- Przyniosłam kolację. Pieczony kurczak. Zdaje się, że masz kawałek
starego chleba.
- Ale nie mam alkoholu.
- Alkohol mam tu - wskazała na głowę. I od razu, może żałując tych
słów: - Pewnie od wczoraj.
Po obgryzieniu kości i wymyciu solidarnie rąk nad umywalką zapytał:
- Co masz w plecaku?
- Niezbędnik inteligentki.
- Książki?
- Ręcznik.
- Mogę ci dać swój.
- I nocną koszulę.
- Z koronką?
- Zdaje się, że wytrzeszczyłeś oczy.
- Ani trochę.
- Guciu, kochany, nic się nie musi zdarzyć. Ja się tylko przytulę.
Wodził za nią oczyma, podczas gdy ona się krzątała. Poduszka,
prześcieradło, kołdra - z miejsca się domyśliła, w którym schowku szukać.
Wyjęła z plecaka porcelanowy lichtarzyk i świeczkę, zapaliła ją, wyłączyła
światło. W mroku rozchybotał się płomyk. Nastrojowo. Intymnie. Kobieta,
myślał ze wzruszeniem, stworzenie, które dąży do udekorowania życia
(sytuacji). Sztuczne groty i ruiny - kochały się w nich hrabiny rokoka.
Sztuczna swojskość, markiz w pantalonach jako pasterz Filon,
przepieszczony pudelek jako wełnista owieczka. Brak tylko nastrojowej
muzyki. Ależ nie, będzie i muzyka: Maryjka wyjmuje z torebki
miniaturowy magnetofon, nastawia go, z pomruku basów przebija się wysoki
śpiew skrzypiec. Schubert.
- Odwróć się - nakazuje kobieta.
Mężczyzna odwraca się. Słyszy: suknia spłynęła na podłogę. Słyszy: po
krągłościach ciała sunie z pluskiem koszula, cienkie płótno oblepia jej piersi,
pieści krągłość brzucha, otula biodra. Mężczyzna słyszy:
- Już można.
W półmroku rozkołysane piersi pod bielą koszuli. Ona tańczy! Ujmuje
między palce brzeg koszuli niby suknię z trenem i kołysze biodrami. Mówi
zduszonym głosem:
- Zaraz cię przytulę.
Ale nie zrobiła tego, bo rozległ się dzwonek telefonu. Kobieta wyłączyła
magnetofon, Gustaw ze słuchawką w ręku opadł na fotel. Jak zwykle: co
u ciebie? w porządku; a u ciebie? w porządku. Dobrze, że nie
powiedziała: super, generalnie w porządku. Właściwie - czemu nie?
- Jesteś sam? - dopytywała się córka.
- Jest ze mną pani Maryjka.
- O!
- Przyszła mnie ostrzyc.
- Mocna rzecz - oceniła córka.
- Uznała, że mam okropne włosy. Przyniosła kolację, bo podobno
jestem niedożywiony.
- Tato, czy masz przynajmniej wyprasowaną koszulę?
Gustaw, do Maryjki:
- Córka pyta, czy mam wyprasowaną koszulę. Co ty o tym sądzisz?
- Powiedz, że wyglądasz przyzwoicie.
Gustaw, do słuchawki:
- Ona mówi, że wyglądam przyzwoicie.
- Słyszałam - na to córka ze śmiechem. - Tato, jaka ona jest?
- Wcielenie kobiecości.
Poczuł na karku ciepłą wilgoć ust Maryjki.
- Hm& Nie musi to być komplement - powiedziała córka.
- W moich ustach to komplement. - Znów pocałunek w świeżo
podstrzyżony kark. - Nie jest bez wad - mówił Gustaw. - Uważa, że
powinienem zmienić okulary. Paląca. Chociaż te papierosy są delikatne
i ładnie pachną. Wczoraj byłem u jej rodziców.
- Oficjalna wizyta?
- Przypadek.
- I jak tam było?
- Wódka i fasolka po bretońsku.
- Z puszki - uzupełniła Maryjka.
- Z puszki, ale świetna. Pan mecenas bardzo mi się spodobał.
- Gucio jest słodziutki - powiedziała Maryjka i pocałowała go.
- A teściowa? - spytała córka.
- Nazywasz tak panią mecenasową? Da się wytrzymać.
Maryjka:
- Gucio jest przesłodki.
- Pojutrze wracam do pracy - poinformował córkę Gustaw.
- Uciekasz? Zostawiasz ją?
- Mówiłem: wracam do pracy. Jeśli mnie nie wywalili.
- Co z domem?
- Sprzedam. Pieniądze na jakiś cel. Jeszcze nie wiem jaki.
- Tato, ty nie chcesz tego domu, prawda?
- Nie chcę.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego?
- Po co? Ty go przecież też nie chcesz.
- Nie chcę. Rozumiem, że masz powody, żeby nie mówić.
- Więcej gadania - więcej głupstw, jak powiedział pewien starożytny.
Córkę to rozbawiło.
- Wtedy nie było komórek, łatwiej się było ustrzec. No to dobranoc,
tato. Pozdrów panią Maryjkę.
Wcielenie kobiecości zbliżało się do niego w półmroku. Junona
w powłóczystej szacie. Objęło go jej ciepło, zapach perfum i zapach ciała.
Przytulił głowę do jej piersi. Jestem ciebie spragniony, już wiesz. Powiedział:
- Jesteś tak cudownie ciepła.
- Trzydzieści siedem z kreskami. Dla ciebie. Guciu, Boże, Guciu,
słoneczko, jak mi z tobą dobrze, jak mi - wymarzony kobiecy bełkot - dobrze
ci z nią, prawda, lubisz ją, lubisz - jest twoja - Guciu, powiedz, słoneczko,
powiedz, co ze mną robisz - dobry jesteś, powiedz, dobry, chcę to usłyszeć, nie
wstydz się - co robisz? Co ze mną robisz?!
Powiedział. Długi jęk przechodzący w skomlenie, a potem uśmiech
i westchnienie:
- Skończyłam. - Znów uśmiech, tym razem figlarny: - Od tego słowa. -
A potem: - Guciu, Guciu kochany, nie trzeba już słów, mam cię w sobie,
moje szczęście, moje słoneczko. - Szeptała: - Już wiesz, kim jestem?
Powiedzieć? Twoja - powiedzieć? Teraz ja! Twoja. Twoja& - Drżenie nozdrzy,
język miota się między rozchylonymi wargami - twoja - zabrakło tchu,
osłupienie w niebieskości oczu i nagle skowyt i zwycięskie westchnienie,
uśmiech - skończyłam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
grozi, i miauknąwszy, zbiegł miękko na dół. Czekała na niego miseczka
z wodą.
Pani Maryjka kilkoma cięciami dokończyła strzyżenia.
- Proszę się przejrzeć. Czy nie młody bóg? -Otrzepała mu włosy
z karku, wciąż nie wypuszczając z zaciśniętej dłoni nożyczek. - Guciu,
słoneczko, czy myśmy zdążyli przejść na ty?
- Odpowiem, jak pani odłoży to narzędzie mordu.
- Spokojnie, nic panu nie grozi. - Położyła nożyczki na etażerce
inkrustowanej kamyczkami, na pewno pamiętającej czasy pana Ehrlicha.
- Wymierzyła je pani w naszego dusiciela. Zabiłaby go pani?
- Zabiłabym. Ale pan nie odpowiedział: przeszliśmy na ty?
- Chyba nie. Nie zapomniałbym.
- Piliśmy - przypomniała.
- Pani więcej.
- Całowaliśmy się.
- O nie. To Maryjka mnie całowała. Teraz ja.
- Okulary - powiedziała.
Zdjął je posłusznie i położył na stole.
- Zamglone - zauważył.
- Moje też.
Jej lekkie okularki na stole obok jego ciężkawych.
- Widzi mnie pan? - spytała.
- Widzę zachwycającą niebieskość po okularach!
- Uwodziciel.
- Chciałem tylko powiedzieć, że kiedy zdejmę okulary, jesteś całkiem
niczego sobie.
- Zniszczę cię - zagroziła i otoczyła go ramionami.
Pożądam jej, chyba ona to czuje. Mógł się teraz przyjrzeć jej odwiniętym,
mięsistym wargom, rozchylonym w oczekiwaniu. Dotknął ich palcami.
Szepnął:
- Rozkoszne.
Uśmiechnęła się.
- Dopiero się przekonasz.
Długi pocałunek. Spytała, odrywając usta:
- I jak?
- Tak jak się spodziewałem.
Wyjęła z torebki pakuneczek w srebrnej folii.
- Przyniosłam kolację. Pieczony kurczak. Zdaje się, że masz kawałek
starego chleba.
- Ale nie mam alkoholu.
- Alkohol mam tu - wskazała na głowę. I od razu, może żałując tych
słów: - Pewnie od wczoraj.
Po obgryzieniu kości i wymyciu solidarnie rąk nad umywalką zapytał:
- Co masz w plecaku?
- Niezbędnik inteligentki.
- Książki?
- Ręcznik.
- Mogę ci dać swój.
- I nocną koszulę.
- Z koronką?
- Zdaje się, że wytrzeszczyłeś oczy.
- Ani trochę.
- Guciu, kochany, nic się nie musi zdarzyć. Ja się tylko przytulę.
Wodził za nią oczyma, podczas gdy ona się krzątała. Poduszka,
prześcieradło, kołdra - z miejsca się domyśliła, w którym schowku szukać.
Wyjęła z plecaka porcelanowy lichtarzyk i świeczkę, zapaliła ją, wyłączyła
światło. W mroku rozchybotał się płomyk. Nastrojowo. Intymnie. Kobieta,
myślał ze wzruszeniem, stworzenie, które dąży do udekorowania życia
(sytuacji). Sztuczne groty i ruiny - kochały się w nich hrabiny rokoka.
Sztuczna swojskość, markiz w pantalonach jako pasterz Filon,
przepieszczony pudelek jako wełnista owieczka. Brak tylko nastrojowej
muzyki. Ależ nie, będzie i muzyka: Maryjka wyjmuje z torebki
miniaturowy magnetofon, nastawia go, z pomruku basów przebija się wysoki
śpiew skrzypiec. Schubert.
- Odwróć się - nakazuje kobieta.
Mężczyzna odwraca się. Słyszy: suknia spłynęła na podłogę. Słyszy: po
krągłościach ciała sunie z pluskiem koszula, cienkie płótno oblepia jej piersi,
pieści krągłość brzucha, otula biodra. Mężczyzna słyszy:
- Już można.
W półmroku rozkołysane piersi pod bielą koszuli. Ona tańczy! Ujmuje
między palce brzeg koszuli niby suknię z trenem i kołysze biodrami. Mówi
zduszonym głosem:
- Zaraz cię przytulę.
Ale nie zrobiła tego, bo rozległ się dzwonek telefonu. Kobieta wyłączyła
magnetofon, Gustaw ze słuchawką w ręku opadł na fotel. Jak zwykle: co
u ciebie? w porządku; a u ciebie? w porządku. Dobrze, że nie
powiedziała: super, generalnie w porządku. Właściwie - czemu nie?
- Jesteś sam? - dopytywała się córka.
- Jest ze mną pani Maryjka.
- O!
- Przyszła mnie ostrzyc.
- Mocna rzecz - oceniła córka.
- Uznała, że mam okropne włosy. Przyniosła kolację, bo podobno
jestem niedożywiony.
- Tato, czy masz przynajmniej wyprasowaną koszulę?
Gustaw, do Maryjki:
- Córka pyta, czy mam wyprasowaną koszulę. Co ty o tym sądzisz?
- Powiedz, że wyglądasz przyzwoicie.
Gustaw, do słuchawki:
- Ona mówi, że wyglądam przyzwoicie.
- Słyszałam - na to córka ze śmiechem. - Tato, jaka ona jest?
- Wcielenie kobiecości.
Poczuł na karku ciepłą wilgoć ust Maryjki.
- Hm& Nie musi to być komplement - powiedziała córka.
- W moich ustach to komplement. - Znów pocałunek w świeżo
podstrzyżony kark. - Nie jest bez wad - mówił Gustaw. - Uważa, że
powinienem zmienić okulary. Paląca. Chociaż te papierosy są delikatne
i ładnie pachną. Wczoraj byłem u jej rodziców.
- Oficjalna wizyta?
- Przypadek.
- I jak tam było?
- Wódka i fasolka po bretońsku.
- Z puszki - uzupełniła Maryjka.
- Z puszki, ale świetna. Pan mecenas bardzo mi się spodobał.
- Gucio jest słodziutki - powiedziała Maryjka i pocałowała go.
- A teściowa? - spytała córka.
- Nazywasz tak panią mecenasową? Da się wytrzymać.
Maryjka:
- Gucio jest przesłodki.
- Pojutrze wracam do pracy - poinformował córkę Gustaw.
- Uciekasz? Zostawiasz ją?
- Mówiłem: wracam do pracy. Jeśli mnie nie wywalili.
- Co z domem?
- Sprzedam. Pieniądze na jakiś cel. Jeszcze nie wiem jaki.
- Tato, ty nie chcesz tego domu, prawda?
- Nie chcę.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego?
- Po co? Ty go przecież też nie chcesz.
- Nie chcę. Rozumiem, że masz powody, żeby nie mówić.
- Więcej gadania - więcej głupstw, jak powiedział pewien starożytny.
Córkę to rozbawiło.
- Wtedy nie było komórek, łatwiej się było ustrzec. No to dobranoc,
tato. Pozdrów panią Maryjkę.
Wcielenie kobiecości zbliżało się do niego w półmroku. Junona
w powłóczystej szacie. Objęło go jej ciepło, zapach perfum i zapach ciała.
Przytulił głowę do jej piersi. Jestem ciebie spragniony, już wiesz. Powiedział:
- Jesteś tak cudownie ciepła.
- Trzydzieści siedem z kreskami. Dla ciebie. Guciu, Boże, Guciu,
słoneczko, jak mi z tobą dobrze, jak mi - wymarzony kobiecy bełkot - dobrze
ci z nią, prawda, lubisz ją, lubisz - jest twoja - Guciu, powiedz, słoneczko,
powiedz, co ze mną robisz - dobry jesteś, powiedz, dobry, chcę to usłyszeć, nie
wstydz się - co robisz? Co ze mną robisz?!
Powiedział. Długi jęk przechodzący w skomlenie, a potem uśmiech
i westchnienie:
- Skończyłam. - Znów uśmiech, tym razem figlarny: - Od tego słowa. -
A potem: - Guciu, Guciu kochany, nie trzeba już słów, mam cię w sobie,
moje szczęście, moje słoneczko. - Szeptała: - Już wiesz, kim jestem?
Powiedzieć? Twoja - powiedzieć? Teraz ja! Twoja. Twoja& - Drżenie nozdrzy,
język miota się między rozchylonymi wargami - twoja - zabrakło tchu,
osłupienie w niebieskości oczu i nagle skowyt i zwycięskie westchnienie,
uśmiech - skończyłam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]