[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Paul usłyszał odległe jeszcze wycie ambulansu i ścisnął dłoń Jennifer.
- Słyszysz, kochanie? - pocieszał ją. Lekarz będzie tu za parę minut.
Jennifer uniosła głowę i chrapliwym głosem powiedziała:
- Za pózno.
- Nie, Jennifer, nie mo\na tak mówić. Wezmą cię i w dziesięć minut zawiozą do
szpitala. Wszystko będzie dobrze. No, kochanie, obiecuje ci.
- Za... pózno. Za... - powtórzyła głosem jeszcze bardziej zniekształconym.
Wczepiła ręce we włosy i ścisnęła je tak mocno, \e Paul usłyszał, jak pęka skóra na
czaszce. Otworzyła szeroko usta i tym razem krzyk, jaki wydała, trwał i trwał, i nie milkł.
Krzyczała tak głośno, \e Paul nie słyszał ani podje\d\ającego Paseo del Serra ambulansu, ani
sanitariuszy dzwoniących do drzwi.
- Jennie! Przestań! Jennie! - rykną! na nią, powtarzając to w kółko; ich twarze były
odległe tylko o cale - ona blada, cierpiąca, a on z poczerwieniałym obliczem, wściekły.
Nagle krzyk jej przeszedł w opadający, cichnący jęk strachu i odrazy. Spojrzała na swój
brzuch. Ręce wcią\ miała schowane we włosach. Czarny guz był coraz większy, poruszał się.
Paul patrzył na to niezdolny do stwierdzenia, co właściwie widzi, przez myśl przemykały mu
ró\ne dziwne i przera\ające pomysły. Mo\e jakaś mucha bydlęca zło\yła jajeczka pod jej skórą
i teraz jest wyląg. Mo\e twardy kawałek niestrawionego jedzenia, który przebił jelita, a ciało
próbuje go teraz wydalić.
Prawda była jednak straszniejsza ni\ wyobra\enia Paula. W chwili, gdy Jennifer znów
krzyczała, a sanitariusze dobijali się do drzwi, guz rozciągnął się, tak \e pokrywająca go skóra
stała się niemal przezroczysta, po czym coś ciemnego przegryzło się przez nią, tryskając przy
tym fontanną jasnoczerwonej krwi na jej koszulę i uda. Pojawiła się płaska głowa
przypominająca łeb węgorza - srebrna, ociekająca krwią, z wyłupiastymi, pozbawionymi
wyrazu ślepiami. Aeb zachwiał się, obrócił, a Paul nie był zdolny do niczego prócz
wpatrywania się weń z przera\eniem i obrzydzeniem. Był tak zszokowany, \e nie słyszał
krzyku Jennifer ani sanitariuszy, torujących sobie drogę przez drzwi z pomocą toporka.
- Paul! - krzyczała Jennifer. - Och, Paul! Och, Bo\e!
Paul zamachnął się na łeb węgorza. Za pierwszym razem chybił zbyt przestraszony, za
drugim jednak zmniejszył dystans. Równocześnie węgorz rzucił się naprzód i złapał zębami
brzeg jego dłoni - bolało jak cios rozgrzanym do czerwoności ostrzem ro\na.
Paul cofnął odruchowo rękę. Węgorz, który wbił się w nią i nie puszczał, został
szarpnięciem wyciągnięty z dziury w brzuchu Jennifer, cały, długi na cztery stopy. Jennifer
padła płasko na podłogę. Paul słyszał, jak jej głowa uderzyła o posadzkę. Jego myśli były
jednak w całości zaprzątnięte węgorzem, który nieustępliwie zaciskał zęby na nasadzie jego
palca.
Cisnął nim o ścianę. Bez rezultatu. Uderzył w panice jeszcze kilkakrotnie, lecz
jakkolwiek próbował, jakkolwiek się wysilał, napastnik nie ustępował. Był tak zdezorien-
towany, tak przestraszony, \e gdy w kuchni pojawiło się nagle dwóch sanitariuszy, jedyne, co
był w stanie zrobić, to zaprezentować im węgorza niby trofeum wędkarskie.
- Wą\! - krzyknął jeden z przybyłych i natychmiast wyjął zza pasa du\y nó\. - Ty
zobacz, co z kobieta, ja zajmę się tym.
Sanitariusz rzucił się ku Paulowi i złapał ostro\nie węgorza w połowie długości.
Stworzenie szarpało się i wywijało, zdołał jednak przygiąć je do kuchennego stołu i przycisnąć
do kloca rzezniczego.
- Niech się pan odwróci - powiedział. Miał młodą, powa\ną twarz z du\ymi
brązowymi oczyma i bujnymi wąsami. Paul przełknął cię\ko ślinę, zamknął oczy
- Rób po prostu, co trzeba, dobrze? - powiedział nie swoim głosem. - Tylko szybko,
boli jak diabli.
Sanitariusz przytknął ostrze no\a do głowy węgorza. Drugi z nich uklęknął tymczasem
przy Jennifer.
- Jezu - przeraził się. - Tony, ta kobieta ma w brzuchu dziurę, \e cię\arówka by
przejechała.
- Okay, Levi, poczekaj jeszcze chwilę - powiedział Tony, jednym szybkim ruchem
przecinając ciało węgorza. Zupełnie, jakby wprawiał się kiedyś w filetowaniu ryb. Ten węgorz
nie był jednak typowy. Gdy tylko sanitariusz odciął łeb, szczęki ścisnęły się kurczowo,
odgryzając mały palec Paula wraz z kostką i kawałkiem samej dłoni. Paul otworzył oczy, uniósł
z niedowierzaniem dłoń w górę. Krew tryskała z niej jak z fontanny ogrodowej.
- Bo\e wszechmocny - powiedział Tony. Levi obrócił się, wykrzykując:
- Co u diabła...?
Paul usiłował ścisnąć nadgarstek w nadziei, \e nacisk na arterię mo\e zahamować
krwawienie. Zaraz stracił jednak równowagę i przewrócił się na podłogę. Tryskająca krew
rysowała czerwone graffiti na kafelkach, na drgających nogach Jennifer i zielonobiałych butach
Tony'ego. Obaj sanitariusze uklęknęli przy Paulu.
- Kobieta nie \yje - powiedział półgłosem Levi. -Rozległe obra\enia jamy brzusznej,
spowodowane zapewne atakiem wę\a. Szok, utrata krwi, obra\enia wewnętrzne, zatrzymanie
pracy serca i uraz czaszki.
Tony otworzył walizeczkę medyczną i w milczeniu zaczął nakładać Paulowi opaskę
uciskowa. Potem oczyścił i opatrzył ranę na palcu i dał mu zastrzyk przeciwtę\cowy z
jednostką benzathine peniciliin. Usiłował jeszcze rozgiąć szczęki węgorza, by uwolnić
odgryziony palec, mięśnie jednak stę\ały i trzymały zbyt mocno. Wytarł w końcu głowę z
palcem w kawał kuchennego ręcznika.
- Biorę go do szpitala. Mo\e uda się przyszyć mu ten palec. Na razie wezwij koronera. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
Paul usłyszał odległe jeszcze wycie ambulansu i ścisnął dłoń Jennifer.
- Słyszysz, kochanie? - pocieszał ją. Lekarz będzie tu za parę minut.
Jennifer uniosła głowę i chrapliwym głosem powiedziała:
- Za pózno.
- Nie, Jennifer, nie mo\na tak mówić. Wezmą cię i w dziesięć minut zawiozą do
szpitala. Wszystko będzie dobrze. No, kochanie, obiecuje ci.
- Za... pózno. Za... - powtórzyła głosem jeszcze bardziej zniekształconym.
Wczepiła ręce we włosy i ścisnęła je tak mocno, \e Paul usłyszał, jak pęka skóra na
czaszce. Otworzyła szeroko usta i tym razem krzyk, jaki wydała, trwał i trwał, i nie milkł.
Krzyczała tak głośno, \e Paul nie słyszał ani podje\d\ającego Paseo del Serra ambulansu, ani
sanitariuszy dzwoniących do drzwi.
- Jennie! Przestań! Jennie! - rykną! na nią, powtarzając to w kółko; ich twarze były
odległe tylko o cale - ona blada, cierpiąca, a on z poczerwieniałym obliczem, wściekły.
Nagle krzyk jej przeszedł w opadający, cichnący jęk strachu i odrazy. Spojrzała na swój
brzuch. Ręce wcią\ miała schowane we włosach. Czarny guz był coraz większy, poruszał się.
Paul patrzył na to niezdolny do stwierdzenia, co właściwie widzi, przez myśl przemykały mu
ró\ne dziwne i przera\ające pomysły. Mo\e jakaś mucha bydlęca zło\yła jajeczka pod jej skórą
i teraz jest wyląg. Mo\e twardy kawałek niestrawionego jedzenia, który przebił jelita, a ciało
próbuje go teraz wydalić.
Prawda była jednak straszniejsza ni\ wyobra\enia Paula. W chwili, gdy Jennifer znów
krzyczała, a sanitariusze dobijali się do drzwi, guz rozciągnął się, tak \e pokrywająca go skóra
stała się niemal przezroczysta, po czym coś ciemnego przegryzło się przez nią, tryskając przy
tym fontanną jasnoczerwonej krwi na jej koszulę i uda. Pojawiła się płaska głowa
przypominająca łeb węgorza - srebrna, ociekająca krwią, z wyłupiastymi, pozbawionymi
wyrazu ślepiami. Aeb zachwiał się, obrócił, a Paul nie był zdolny do niczego prócz
wpatrywania się weń z przera\eniem i obrzydzeniem. Był tak zszokowany, \e nie słyszał
krzyku Jennifer ani sanitariuszy, torujących sobie drogę przez drzwi z pomocą toporka.
- Paul! - krzyczała Jennifer. - Och, Paul! Och, Bo\e!
Paul zamachnął się na łeb węgorza. Za pierwszym razem chybił zbyt przestraszony, za
drugim jednak zmniejszył dystans. Równocześnie węgorz rzucił się naprzód i złapał zębami
brzeg jego dłoni - bolało jak cios rozgrzanym do czerwoności ostrzem ro\na.
Paul cofnął odruchowo rękę. Węgorz, który wbił się w nią i nie puszczał, został
szarpnięciem wyciągnięty z dziury w brzuchu Jennifer, cały, długi na cztery stopy. Jennifer
padła płasko na podłogę. Paul słyszał, jak jej głowa uderzyła o posadzkę. Jego myśli były
jednak w całości zaprzątnięte węgorzem, który nieustępliwie zaciskał zęby na nasadzie jego
palca.
Cisnął nim o ścianę. Bez rezultatu. Uderzył w panice jeszcze kilkakrotnie, lecz
jakkolwiek próbował, jakkolwiek się wysilał, napastnik nie ustępował. Był tak zdezorien-
towany, tak przestraszony, \e gdy w kuchni pojawiło się nagle dwóch sanitariuszy, jedyne, co
był w stanie zrobić, to zaprezentować im węgorza niby trofeum wędkarskie.
- Wą\! - krzyknął jeden z przybyłych i natychmiast wyjął zza pasa du\y nó\. - Ty
zobacz, co z kobieta, ja zajmę się tym.
Sanitariusz rzucił się ku Paulowi i złapał ostro\nie węgorza w połowie długości.
Stworzenie szarpało się i wywijało, zdołał jednak przygiąć je do kuchennego stołu i przycisnąć
do kloca rzezniczego.
- Niech się pan odwróci - powiedział. Miał młodą, powa\ną twarz z du\ymi
brązowymi oczyma i bujnymi wąsami. Paul przełknął cię\ko ślinę, zamknął oczy
- Rób po prostu, co trzeba, dobrze? - powiedział nie swoim głosem. - Tylko szybko,
boli jak diabli.
Sanitariusz przytknął ostrze no\a do głowy węgorza. Drugi z nich uklęknął tymczasem
przy Jennifer.
- Jezu - przeraził się. - Tony, ta kobieta ma w brzuchu dziurę, \e cię\arówka by
przejechała.
- Okay, Levi, poczekaj jeszcze chwilę - powiedział Tony, jednym szybkim ruchem
przecinając ciało węgorza. Zupełnie, jakby wprawiał się kiedyś w filetowaniu ryb. Ten węgorz
nie był jednak typowy. Gdy tylko sanitariusz odciął łeb, szczęki ścisnęły się kurczowo,
odgryzając mały palec Paula wraz z kostką i kawałkiem samej dłoni. Paul otworzył oczy, uniósł
z niedowierzaniem dłoń w górę. Krew tryskała z niej jak z fontanny ogrodowej.
- Bo\e wszechmocny - powiedział Tony. Levi obrócił się, wykrzykując:
- Co u diabła...?
Paul usiłował ścisnąć nadgarstek w nadziei, \e nacisk na arterię mo\e zahamować
krwawienie. Zaraz stracił jednak równowagę i przewrócił się na podłogę. Tryskająca krew
rysowała czerwone graffiti na kafelkach, na drgających nogach Jennifer i zielonobiałych butach
Tony'ego. Obaj sanitariusze uklęknęli przy Paulu.
- Kobieta nie \yje - powiedział półgłosem Levi. -Rozległe obra\enia jamy brzusznej,
spowodowane zapewne atakiem wę\a. Szok, utrata krwi, obra\enia wewnętrzne, zatrzymanie
pracy serca i uraz czaszki.
Tony otworzył walizeczkę medyczną i w milczeniu zaczął nakładać Paulowi opaskę
uciskowa. Potem oczyścił i opatrzył ranę na palcu i dał mu zastrzyk przeciwtę\cowy z
jednostką benzathine peniciliin. Usiłował jeszcze rozgiąć szczęki węgorza, by uwolnić
odgryziony palec, mięśnie jednak stę\ały i trzymały zbyt mocno. Wytarł w końcu głowę z
palcem w kawał kuchennego ręcznika.
- Biorę go do szpitala. Mo\e uda się przyszyć mu ten palec. Na razie wezwij koronera. [ Pobierz całość w formacie PDF ]