[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niespełna 15 minut, a marynarze i tragarze zaczęli wołać gorączkowo, jak to zawsze
tam, tam, prędzej, jeszcze ją pan dogoni, prędzej, prędzej niech się pan śpieszy!
Jeszcze ją pan złapie! Dogoniłem Berenice motorówką, lecz już bez pakunków.
Spuszczono drabinkę sznurową, po której nie zdążywszy w pośpiechu przeczytać
nazwy wymalowanej wielkimi literami po lewej stronie kadłuba, wydrapałem się na
pokład.
Był to duży bryg trzymasztowy, pojemności co najmniej 4000 ton a jak
wywnioskowałem z układu żagli oraz budowy bukszprytu, płynął do Walparaiso z
ładunkiem szprotów i śledzi. Kapitan Clarke, suchy wilk morski o zaczerwienionych
od wiatru policzkach, rzekł z prostotą:
Witam na Banbury m , sir.
Pierwszy oficer zgodził się za niewielką opłatą odstąpić mi swojej kajuty. Ale
wkrótce morze zaczęło się wzdymać i napadła mię morska choroba z siłą, o jakiej
dotychczas nigdy nie słyszałem. Oddałem morzu wszystko, co miałem do oddania, i
jęczałem, będąc próżny jak pusta butelka i nie mogąc zadośćuczynić żądaniom
żywiołu, który domagał się jeszcze, jeszcze... W udręce fizycznej i moralnej, z
powodu nieznośnej czczości, pożarłem kołdrę, poduszkę i roletę ale żadna z tych
rzeczy nie pozostała we mnie dłużej nad sekundę. Pożarłem jeszcze pościel i bieliznę
pierwszego oficera, którą miał w kuferku, znaczoną literami B. B. S. lecz i to było w
mym wnętrzu gościem jedynie. Jęki przeniknęły przez ścianę kajuty do kapitana,
który ulitował się nade mną i kazał wytoczyć beczkę śledzi oraz beczkę szprotów.
Dopiero pod wieczór trzeciego dnia, po zużyciu ¾ baryÅ‚ki Å›ledzi i poÅ‚owy szprotów,
przyszedłem jako tako do siebie i ustał ruch pomp oczyszczających statek.
Mijaliśmy północno zachodnie brzegi Portugalii. Banbury dryfował z
przeciętną szybkością 11 węzłów, pod przychylnym beidewindem. Marynarze
szorowali pokład. Patrzyłem na uciekającą skalistą ziemię Europy. %7łegnaj, Europo!
Czułem się pusty, aseptyczny i lekki, tylko w gardle piekło. %7łegnaj Europo!
Wyciągnąłem chusteczkę z kieszeni i machnąłem parę razy na co mały człowieczek
stojący w górskim wąwozie również odpowiedział machnięciem. Statek szedł
szparko, woda bulgotała u dziobu i za rufą, a jak okiem sięgnąć wyrastały pieniste
bałwany.
Majtkowie, którzy szorowali dotąd przedni pomost, zaczęli teraz szorować
tylny schylone ich plecy zbliżały się do mnie i musiałem się usunąć. Kapitan ukazał
się przez chwilę na mostku kapitańskim i podniósł zwilżony palec, by zbadać
natężenie wiatru. Tego samego dnia pod wieczór zdarzył się ciekawy, jakby
ostrzegawczy wypadek, pozostający w pewnym bliżej nie ustalonym związku z moją
niedawną chorobą oto jeden z marynarzy, niejaki Dick Harties ze środkowej
Kaledonii, połknął przez nieuwagę koniec cienkiej liny zwisającej z bezanmasztu.
Wskutek, jak sądzę, robaczkowej działalności przewodu pokarmowego jął
gwałtownie wciągać w siebie linę i zanim się spostrzeżono, wyjechał po niej aż do
szczytu jak górski wagonik, z szeroko otwartą, przerażającą gębą. Robaczkowa
natura przewodu okazała się tak silna, że nie było sposobu ściągnąć go na dół;
daremnie po dwóch majtków uczepiło się każdej z jego nóg. Po długich naradach
dopiero pierwszy oficer nazwiskiem Smith, wpadł na pomysł zastosowania środków
wonitalnych lecz tu znów powstało pytanie jak wprowadzić środek do przełyku,
całkowicie wypełnionego liną? Wreszcie, po dłuższych jeszcze niż poprzednie
naradach, poprzestano na działaniu przez oczy i nos na wyobraznię. Na rozkaz
oficera jeden z majtków wdrapał się na maszt i przedstawił pacjentowi na talerzu
garść uciętych szczurzych ogonów. Nieszczęśliwy patrzył na nie wybałuszonymi
oczami lecz kiedy dołączono do ogonów mały widelczyk, przypomniał mu się
nagle makaron włoski jeszcze z lat dziecinnych i zjechał na pokład tak prędko, że
omal nie połamał sobie nóg. Wypadek ten powinien był mnie zastanowić, jako,
powtarzam, pozostający w pewnej analogii z moją chorobą nie było to właściwie to
samo, ale jednak obie przypadłości polegały na nudzeniu, z tą różnicą, że jego
przypadłość miała charakter chłonny, dośrodkowy, a moja wręcz przeciwnie,
odśrodkowy. Zachodziła tu opaczna tożsamość, podobnie jak w lustrze prawe ucho
wypada po lewej stronie, choć twarz jest ta sama. Poza tym ogony szczurze również
skłaniały do zastanowienia.
Jednakże na razie nie poświęciłem temu dość uwagi jak również temu, że
okręt i grzbiety marynarzy nie były mi tak obce, jak by należało, zważywszy krótki
mój pobyt na statku.
Nazajutrz zapytałem przy lunchu kapitana Clarkego i porucznika Smitha o
statek i horoskopy dalszej podróży.
Statek jest dobry odparł ufnie kapitan pykając z fajki.
Doskonały! Potwierdził sarkastycznie porucznik Smith.
A choćby i nie był doskonały! rzekł kapitan mierząc władczo dumnym
spojrzeniem roztocz wód. Choćby i nie był doskonały! Przypuśćmy, że jest gdzie
szpara!
Właśnie rzekł pierwszy oficer spoglądając na mnie zaczepnie. Choćby i nie
był doskonały. Kto się boi zmoknąć, może w każdej chwili opuścić okręt. Bardzo
prosimy! ukazał fale. Zmokła kura! Do ciężkiej, jasnej, to jest te... do ja...
Panie Smith rzekł kapitan dłubiąc palcem w uchu rozkaż pan, by załoga
zawołała trzykrotnie: Niech żyje kapitan Clarke, hip, hip, hurra! Płynęliśmy dalej.
Pogoda dopisywała. Banbury torował sobie drogę równo na pełnym kliwrze
pośród jednostajnego falowania. Na horyzoncie ukazała się krowa morska.
Marynarze szorowali teraz do czysta mosiężne okucia burty. Dozorował ich drugi
oficer, a kapitan wyglądał przez okno kajuty, z wykałaczką w zębach.
Minęło w ten sposób kilka dni, w ciągu których rozejrzałem się po statku.
Okręt był stary, mocno nadżarty przez szczury, które w ogromnych ilościach pleniły
się pod pokładem miał miejscami zupełnie wyjedzone boki, to znów rufa, jak na
złość, pełna była szczurzych bobków. W ogóle przypominał dawne fregaty
hiszpańskie. Nadmiar szczurów bynajmniej mię nie zachwycił te gryzonie mają
niemiłe obyczaje, tłusty ogon ich jest tak długi, spiczasty koniec tak daleko, że tracą
poczucie łączności jego z resztą ciała, skutkiem czego wciąż podlegają nieznośnemu
złudzeniu, że wloką za sobą smakowity kawał mięsa zupełnie obcy i w sam raz do
pożarcia. To czyni je bardzo nerwowymi. Czasem wpijają zęby w ogon, skręcając się
z piskiem, jak oszalałe z żądzy i z okropnego bólu. UKład olinowania,
rozmieszczenie takielunku, zarówno jak konstrukcja babortu, wcale nie zyskały mej
aprobaty a kiedy zobaczyłem kształt, rozmiar i barwę otworów rur wentylacyjnych,
odszedłem do kajuty z oznakami wielkiego niezadowolenia i zabawiłem w niej aż do
wieczora. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
niespełna 15 minut, a marynarze i tragarze zaczęli wołać gorączkowo, jak to zawsze
tam, tam, prędzej, jeszcze ją pan dogoni, prędzej, prędzej niech się pan śpieszy!
Jeszcze ją pan złapie! Dogoniłem Berenice motorówką, lecz już bez pakunków.
Spuszczono drabinkę sznurową, po której nie zdążywszy w pośpiechu przeczytać
nazwy wymalowanej wielkimi literami po lewej stronie kadłuba, wydrapałem się na
pokład.
Był to duży bryg trzymasztowy, pojemności co najmniej 4000 ton a jak
wywnioskowałem z układu żagli oraz budowy bukszprytu, płynął do Walparaiso z
ładunkiem szprotów i śledzi. Kapitan Clarke, suchy wilk morski o zaczerwienionych
od wiatru policzkach, rzekł z prostotą:
Witam na Banbury m , sir.
Pierwszy oficer zgodził się za niewielką opłatą odstąpić mi swojej kajuty. Ale
wkrótce morze zaczęło się wzdymać i napadła mię morska choroba z siłą, o jakiej
dotychczas nigdy nie słyszałem. Oddałem morzu wszystko, co miałem do oddania, i
jęczałem, będąc próżny jak pusta butelka i nie mogąc zadośćuczynić żądaniom
żywiołu, który domagał się jeszcze, jeszcze... W udręce fizycznej i moralnej, z
powodu nieznośnej czczości, pożarłem kołdrę, poduszkę i roletę ale żadna z tych
rzeczy nie pozostała we mnie dłużej nad sekundę. Pożarłem jeszcze pościel i bieliznę
pierwszego oficera, którą miał w kuferku, znaczoną literami B. B. S. lecz i to było w
mym wnętrzu gościem jedynie. Jęki przeniknęły przez ścianę kajuty do kapitana,
który ulitował się nade mną i kazał wytoczyć beczkę śledzi oraz beczkę szprotów.
Dopiero pod wieczór trzeciego dnia, po zużyciu ¾ baryÅ‚ki Å›ledzi i poÅ‚owy szprotów,
przyszedłem jako tako do siebie i ustał ruch pomp oczyszczających statek.
Mijaliśmy północno zachodnie brzegi Portugalii. Banbury dryfował z
przeciętną szybkością 11 węzłów, pod przychylnym beidewindem. Marynarze
szorowali pokład. Patrzyłem na uciekającą skalistą ziemię Europy. %7łegnaj, Europo!
Czułem się pusty, aseptyczny i lekki, tylko w gardle piekło. %7łegnaj Europo!
Wyciągnąłem chusteczkę z kieszeni i machnąłem parę razy na co mały człowieczek
stojący w górskim wąwozie również odpowiedział machnięciem. Statek szedł
szparko, woda bulgotała u dziobu i za rufą, a jak okiem sięgnąć wyrastały pieniste
bałwany.
Majtkowie, którzy szorowali dotąd przedni pomost, zaczęli teraz szorować
tylny schylone ich plecy zbliżały się do mnie i musiałem się usunąć. Kapitan ukazał
się przez chwilę na mostku kapitańskim i podniósł zwilżony palec, by zbadać
natężenie wiatru. Tego samego dnia pod wieczór zdarzył się ciekawy, jakby
ostrzegawczy wypadek, pozostający w pewnym bliżej nie ustalonym związku z moją
niedawną chorobą oto jeden z marynarzy, niejaki Dick Harties ze środkowej
Kaledonii, połknął przez nieuwagę koniec cienkiej liny zwisającej z bezanmasztu.
Wskutek, jak sądzę, robaczkowej działalności przewodu pokarmowego jął
gwałtownie wciągać w siebie linę i zanim się spostrzeżono, wyjechał po niej aż do
szczytu jak górski wagonik, z szeroko otwartą, przerażającą gębą. Robaczkowa
natura przewodu okazała się tak silna, że nie było sposobu ściągnąć go na dół;
daremnie po dwóch majtków uczepiło się każdej z jego nóg. Po długich naradach
dopiero pierwszy oficer nazwiskiem Smith, wpadł na pomysł zastosowania środków
wonitalnych lecz tu znów powstało pytanie jak wprowadzić środek do przełyku,
całkowicie wypełnionego liną? Wreszcie, po dłuższych jeszcze niż poprzednie
naradach, poprzestano na działaniu przez oczy i nos na wyobraznię. Na rozkaz
oficera jeden z majtków wdrapał się na maszt i przedstawił pacjentowi na talerzu
garść uciętych szczurzych ogonów. Nieszczęśliwy patrzył na nie wybałuszonymi
oczami lecz kiedy dołączono do ogonów mały widelczyk, przypomniał mu się
nagle makaron włoski jeszcze z lat dziecinnych i zjechał na pokład tak prędko, że
omal nie połamał sobie nóg. Wypadek ten powinien był mnie zastanowić, jako,
powtarzam, pozostający w pewnej analogii z moją chorobą nie było to właściwie to
samo, ale jednak obie przypadłości polegały na nudzeniu, z tą różnicą, że jego
przypadłość miała charakter chłonny, dośrodkowy, a moja wręcz przeciwnie,
odśrodkowy. Zachodziła tu opaczna tożsamość, podobnie jak w lustrze prawe ucho
wypada po lewej stronie, choć twarz jest ta sama. Poza tym ogony szczurze również
skłaniały do zastanowienia.
Jednakże na razie nie poświęciłem temu dość uwagi jak również temu, że
okręt i grzbiety marynarzy nie były mi tak obce, jak by należało, zważywszy krótki
mój pobyt na statku.
Nazajutrz zapytałem przy lunchu kapitana Clarkego i porucznika Smitha o
statek i horoskopy dalszej podróży.
Statek jest dobry odparł ufnie kapitan pykając z fajki.
Doskonały! Potwierdził sarkastycznie porucznik Smith.
A choćby i nie był doskonały! rzekł kapitan mierząc władczo dumnym
spojrzeniem roztocz wód. Choćby i nie był doskonały! Przypuśćmy, że jest gdzie
szpara!
Właśnie rzekł pierwszy oficer spoglądając na mnie zaczepnie. Choćby i nie
był doskonały. Kto się boi zmoknąć, może w każdej chwili opuścić okręt. Bardzo
prosimy! ukazał fale. Zmokła kura! Do ciężkiej, jasnej, to jest te... do ja...
Panie Smith rzekł kapitan dłubiąc palcem w uchu rozkaż pan, by załoga
zawołała trzykrotnie: Niech żyje kapitan Clarke, hip, hip, hurra! Płynęliśmy dalej.
Pogoda dopisywała. Banbury torował sobie drogę równo na pełnym kliwrze
pośród jednostajnego falowania. Na horyzoncie ukazała się krowa morska.
Marynarze szorowali teraz do czysta mosiężne okucia burty. Dozorował ich drugi
oficer, a kapitan wyglądał przez okno kajuty, z wykałaczką w zębach.
Minęło w ten sposób kilka dni, w ciągu których rozejrzałem się po statku.
Okręt był stary, mocno nadżarty przez szczury, które w ogromnych ilościach pleniły
się pod pokładem miał miejscami zupełnie wyjedzone boki, to znów rufa, jak na
złość, pełna była szczurzych bobków. W ogóle przypominał dawne fregaty
hiszpańskie. Nadmiar szczurów bynajmniej mię nie zachwycił te gryzonie mają
niemiłe obyczaje, tłusty ogon ich jest tak długi, spiczasty koniec tak daleko, że tracą
poczucie łączności jego z resztą ciała, skutkiem czego wciąż podlegają nieznośnemu
złudzeniu, że wloką za sobą smakowity kawał mięsa zupełnie obcy i w sam raz do
pożarcia. To czyni je bardzo nerwowymi. Czasem wpijają zęby w ogon, skręcając się
z piskiem, jak oszalałe z żądzy i z okropnego bólu. UKład olinowania,
rozmieszczenie takielunku, zarówno jak konstrukcja babortu, wcale nie zyskały mej
aprobaty a kiedy zobaczyłem kształt, rozmiar i barwę otworów rur wentylacyjnych,
odszedłem do kajuty z oznakami wielkiego niezadowolenia i zabawiłem w niej aż do
wieczora. [ Pobierz całość w formacie PDF ]