[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziecko pod sobą. Wkrótce jednak zrozumiał, że to przypadkowe kule  Niemcy strzelali na chybił
trafił. Ponownie wsunął się w bagno aż po same ramiona
11  - Stado wilków. i r-j
i przez gałązki kruszyny obserwował bez przerwy opustoszałe teraz miejsce na brzegu.
Po chwili zobaczył co się właściwie dzieje  Niemcy znowu ustawili się na brzegu, jak stado
wilków i powoli idąc skrajem bagna, systematycznie ostrzeliwali je z automatów.
Mając przed chwilą odrobinę nadziei, Lewczuk sposępniał znowu  jak nie jedno, to drugie. Nie
za-szczuli go psami, nie odnalazł go Niemiec, ale trafi go teraz za kępą ślepa seria i po cichu
opuszczając się pod wodę, zginie w mule. Nienajlepszy los ze wszystkich możliwych,
proponowanych mu przez wojnę. Dobrze jeszcze, jeżeli równocześnie zabiją małego, bo jeżeli
dziecko zostanie?...
Wystraszony chyba strzelaniną mały zaczął się coraz bardziej niepokoić, a nawet po cichutku
popłakiwać w marynarce. Lewczuk mocniej zawinął jej poły. Co by się stało, gdyby Niemcy
usłyszeli płacz? Albo gdyby usłyszały go psy, groznie szczekające i zachłystujące się skowytem od
samego początku strzelaniny. Psy wyrywały się w bagno. Ale na szczęście trzaskanie dziesięciu
automatów ogłuszyło chyba przede wszystkim strzelców i na razie żaden z nich nie mógł usłyszeć
dobiegającego z daleka, słabiutkie-go głosu niemowlęcia.
Utraciwszy resztę nadziei, Lewczuk przyglądał się smętnie wartkim strumieniom smugowych kul,
zbliżającym się ciągle do jego kępy. Niemcy nie żałowali amunicji i rozstrzeliwali każdą kępę,
każdy wzgórek porośnięty mchem, każdy krzak i każde drzewo rosnące w bagnie. Tysiącem bryzg
kipiała, wirowała zmieszana z błotem woda, ulatywały w powietrze liście, gałązki i zdzbła osoki,
podrzucona w powietrze wraz z kroplami wody zieleniała rzęsa. Na poszarpanej kulami czarnej
korze olch to tu, to tam zaświeciły się białe piętna. Takiego huku strzałów Lewczuk już
154
1
dawno nie słyszał, ostatnio chyba na froncie, w czterdziestym pierwszym, pod Kobryniem; płonna
była w tym ogniu nadzieja na ocalenie.
Skurczony za kępą Lewczuk zanurzył się w wodzie jak mógł najgłębiej. %7łałował, że nie może
schować pod wodę małego, który cały był na wierzchu, trochę tylko zasłonięty przez mech.
Dziecko trafione zostanie pewnie jako pierwsze. Ale seria, która zabije małego, nie minie też i
Lewczuka, tak że zginą właściwie równocześnie.
 Och gady, gady!...
Na tym samym co poprzednio, łysym kawałku brzegu pojawił się długonogi Niemiec z latarką na
brzuchu. Wyszedł z zarośli, oparł o ramię rozkładaną kolbę automatu i puścił w bagno długą serię.
Dziesiątka kul, wśród których były też smugowe, wabiła w powietrze mech z najbliższej brzegu
kępy. Potem poleciały olszynowe liście z sąsiedniej. Seria niechybnie zbliżała się do Lewczuka.
Mały pod jego rękami, jak gdyby przeczuwając rychły koniec, zapłakał głośniej, ale w
powtarzanym przez echo trzasku serii nawet Lewczuk nie bardzo słyszał ten płacz. Zledził trasę kul,
żeby zauważyć w porę, że nadeszła ostatnia chwila i żeby do niej dotrwać. Na to, by przetrwać
dłużej, nie było już nadziei.
W tym czasie na brzegu zjawiło się jeszcze dwóch Niemców. Długonogi z latarką pobiegł dalej, za
to dwaj pozostali równocześnie przyłożyli się do automatów i strumień kul ze śiwistem przeleciał
koło olszyny. Z góry plusnęło w wodę strącone przez pociski malutkie trawiaste gniazdeczko; w
powietrzu fruwać zaczął biały puch i kilka piór spadło na kępę. Lewczuk ukrył małego pod dłonią i
jak mógł najgłębiej wciskał go w mech. Drugą ręką nakierował pistolet na brzeg. Miał zamiar
wystrzelić w tego, który po zmianie magazynka przymierzał się do
155
trzeciej serii. Co prawda, jak na pistoletowy strzał było trochę za daleko, tym bardziej że z zimna i
napięcia Lewczuk nie mógł poradzić sobie z ręką. Udało mu się w końcu wycelować, ale w głowie
zjawiła się nieoczekiwanie nowa myśl. Stało się jasne, że Niemcy z jakichś powodów walą jak
gdyby górą, ponad kępą, ich serie przelatywały nad głową i biegły gdzieś dalej. Lewczuk ostrożnie
obejrzał się i spostrzegł, że z łoziny, poza którą niedawno jeszcze chciał się przenieść, liście gęsto
ulatują w powietrze. I wówczas pojął, że Niemcy widzą w tej łozinie najbardziej podejrzane miejsce
i dlatego tak starannie ostrzeliwują ten krzak.
Zaświtała mu nowa nadzieja. Szczelniej otulił małego, chociaż ogłuszony trzaskiem i odgłosami, z
krańca w kraniec szalejącymi nad bagnem, wcale nie słyszał płaczu dziecka, czuł tylko, że mały
wierci się pod jego rękami. %7łeby się tylko nie udusił  pomyślał Lewczuk, do bólu zaciskając
szczęki  było tak zimno, że ledwie mógł znieść ten swój idiotyczny bezruch.
Strzelanina przesunęła się w lewo, tutaj Niemcy obstrzelali już dokładnie wszystko. Wokół
poniewierały się w osoce świeżo pościnane olchowe gałęzie, w wodzie aż gęsto było od liści.
Niedaleko, utrzymując się na kawałku łyka, wisiał nad wodą zrąbany przez kule wierzchołek
brzózki.
W tej części bagna zrobiło się ciszej, Niemcy ruszyli chyba dalej i Lewczuk zdobył się na odwagę.
Zarzucił sobie zawiniątko z małym na ramię, przycisnął je lewą ręką i z pistoletem w prawej,
powoli, tak aby nie rozpluskiwać wody, poszedł w kierunku rozstrzelanej wieloma seriami łoziny.
Pomyślał, że drugi raz nie będą już rozstrzeliwać tego krzaka.
Za łoziną można jeszcze było się ukryć. Powierzchnię wody zaprószyły liście, pływały wokół
korzenie potrzaskanych przez kule roślin wodnych; wodo-
156
rosty i grudki mułu wisiały na połamanych gałęzuich krzaka. Lewczuk pomyślał, że szczęście
niezupełnie jeszcze odwróciło się od niego, skoro nie zdążył dobrnąć tutaj przed czasem. Gdyby
zdążył, to na pewno leżałby teraz w tym miejscu, w bagnie, ociekając krwią...
 Cicho, cicho, bratku. Pomilcz troszkę  powiedział Lewczuk małemu. Odpoczął chwilę,
rozejrzał się i boczkiem, boczkiem, więznąc w mule po pas, tu i ówdzie pochylając się, a gdzie
indziej omal nie płynąc, zaczął się posuwać dalej w bagno, sądząc, że jeśli go ono nie utopi, to być
może uratuje.
16
Wkrótce drzewka i krzaki skończyły się, razem z nimi skończyły się zapadliska i okna, pojawiło się
więcej trawiastych zarośli i mchu. Chociaż w niektórych miejscach było jeszcze głęboko, wszystko
chwiało się i odpływało spod nóg, tu nie było już jednak ryzyka utonięcia. Strzelanina powoli
oddalała się w prawo, ostry świst kul nadal niósł się nad wodą w oddalonej części trzęsawiska.
Wypłoszone ptaki błotne rozlatywały się na wszystkie strony. Nawet przyzwyczajone do ludzi sroki
leciały teraz tuż nad brzegiem, starając się uciec od tego niebezpiecznego łoskotu.
Przyciskając małego jedną ręką do siebie, Lewczuk biegł, skakał, chybotał się na omszałej
powierzchni mokradła. Niekiedy zdążał przed zatonięciem jakiejś kępki przedostać się z niej na
następną, a czasem nie zdążał. I wtedy któryś już raz z rzędu wpadał po pas w torfiaste błoto, rzucał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl