[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niekiedy znajdując jak to ludzie utracone w zgliszczach skarby i drobiazgi, monetę, pół
książki, pogięty garnek. I niektórzy z tych, którzy zaginęli w początkowym zamęcie, pojawili
się teraz z opalonymi brwiami lub poparzonymi twarzami, inni zaś nie. Jacek i Ewa wrócili
razem i przez chwilę nie mogli się zorientować, gdzie szukać ruin tego, co było ich domem.
Ale gdy okrążyli stertę gruzu, nagle ujrzeli, że ich dom jest nietknięty. Obok niego,
równolegle do płotu, przechodził jeden ze smoczych wąwozów, lecz sam płot stał nadal, a za
płotem ogród, weranda, drzwi i okna, takie jak zawsze, jeśli pominąć lotny popiół. I Jacek
podniósł kamień, pod którym zawsze trzymali klucz; leżał na miejscu, jak zawsze. Weszli
więc do domu, i oto były stoły i krzesła, kominek i półka, i krosna Ewy, stojące przy oknie
na tyłach domu, z którego roztaczał się widok na zbocza i szczyty gór. Wówczas za tylnymi
drzwiami rozległ się ciężki łomot, a kiedy Jacek je otworzył, ujrzał wieprzka Borysa z lekko
zwieszoną głową, pachnącego pieczoną wieprzowiną, bez jednego włoska na osmalonym
grzbiecie, z radosnym, powitalnym wyrazem w małych, głęboko osadzonych ślepkach.
Widząc, iż wieprzek jakimś cudem uniknął smoczych oddechów i ognistych jęzorów,
powzięli nadzieję, że wróci także Henryk. Czekali z nadzieją całe dnie i miesiące, całe lata,
wbrew rozsądkowi. Ale nie wrócił.
Ewa odkurzyła kilim, pokryty jedynie cienką warstwą popiołu leżał bowiem na tyłach
domu, gdzie okna były szczelne i ujrzała kolory, czerwony, niebieski, żółty i czarny, jakby
nigdy przedtem ich nie widziała, i poczuła radosne napięcie, spowodowane ich miłą
bliskością. Archeolog, znajdując ten pokój i ten kilim na krosnach, powiedzmy, dwa tysiące
lat pózniej, doświadczyłby gwałtownego podniecenia na widok ich niebywale dobrego stanu,
a także gwałtowne zaciekawienie sposobem, w jaki zostały wykonane, i życiem codziennym,
częściowo wyobrażalnym na podstawie znalezionych artefaktów. Takie zdumienie poczuła
teraz Ewa, widząc swe dzieło uporczywą trwałość ramy, wełny i kościanego czółenka, a
także niedokończone drzewo z rozsiadłymi wśród granatów bażantami. Poczuła się
wzruszona i wstrząśnięta tą formą własnej przeszłości, a także przeszłości jej matki i babki,
śladami swego kapryśnego mistrzostwa i częstych okresów napięcia, niepokoju,
nieporadności. Jacek, który raz po raz przemierzał dom w poprzek, od okien, otwartych na
dymiące zgliszcza, aż do widoku na niezmienne góry, także czuł zachwyt i zdumienie. Oboje
uściskali Borysa, bezpiecznie im zwróconego, tuląc jego mokry ryjek i wilgotne boki. Takie
zdumienie i zachwyt są przeciwieństwem, dokładnym przeciwieństwem nudy, i większość
ludzi doznaje ich dopiero po przeżyciu lęku i utraty. Lecz kto raz ich doświadczy, nigdy, tak
sądzę, całkiem ich nie zapomni, rzucają bowiem potoki niebiańskiego światła na najbardziej
przyziemne chwile i miejsca.
Wieśniacy odbudowali swoją wioskę; ocalone rzeczy w ocalonym domu otoczyły nowe
domy, gdzie w ogrodach kwitły nowe kwiaty, wschodziły nowe warzywa i przyjmowały się
nowe sadzonki. Ludzie zaczęli snuć opowieści o gadach, schodzących z gór, i opowieści owe
także były przeciwieństwem nudy. Popiół i wstrętny oddech, miażdżenie i pożeranie stawały
się w nich ciekawe, podniecające, zgoła piękne. Pewne rzeczy przeszły do legendy, o innych
nie mówiono wcale. Jacek opowiadał o porywczej odwadze Henryka, który rzucił się w kłęby
dymu, ażeby ratować wieprzka, ale nikt nie wspomniał o codziennej udręce oczekiwania i
wciąż malejącej nadziei na jego powrót. Zwiętowano przedsiębiorczość wieprzka, który tak
dzielnie się uratował, lecz nie jego przyszły los, nieuchronny w tych ciężkich czasach. A
wszystkie te opowieści, stworzone przez ludzi, zdumionych swoim ocaleniem, stały się z
czasem zaklęciami przeciwko nudzie dla ich dzieci i wnuków, zagadkowymi zwiastunami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
niekiedy znajdując jak to ludzie utracone w zgliszczach skarby i drobiazgi, monetę, pół
książki, pogięty garnek. I niektórzy z tych, którzy zaginęli w początkowym zamęcie, pojawili
się teraz z opalonymi brwiami lub poparzonymi twarzami, inni zaś nie. Jacek i Ewa wrócili
razem i przez chwilę nie mogli się zorientować, gdzie szukać ruin tego, co było ich domem.
Ale gdy okrążyli stertę gruzu, nagle ujrzeli, że ich dom jest nietknięty. Obok niego,
równolegle do płotu, przechodził jeden ze smoczych wąwozów, lecz sam płot stał nadal, a za
płotem ogród, weranda, drzwi i okna, takie jak zawsze, jeśli pominąć lotny popiół. I Jacek
podniósł kamień, pod którym zawsze trzymali klucz; leżał na miejscu, jak zawsze. Weszli
więc do domu, i oto były stoły i krzesła, kominek i półka, i krosna Ewy, stojące przy oknie
na tyłach domu, z którego roztaczał się widok na zbocza i szczyty gór. Wówczas za tylnymi
drzwiami rozległ się ciężki łomot, a kiedy Jacek je otworzył, ujrzał wieprzka Borysa z lekko
zwieszoną głową, pachnącego pieczoną wieprzowiną, bez jednego włoska na osmalonym
grzbiecie, z radosnym, powitalnym wyrazem w małych, głęboko osadzonych ślepkach.
Widząc, iż wieprzek jakimś cudem uniknął smoczych oddechów i ognistych jęzorów,
powzięli nadzieję, że wróci także Henryk. Czekali z nadzieją całe dnie i miesiące, całe lata,
wbrew rozsądkowi. Ale nie wrócił.
Ewa odkurzyła kilim, pokryty jedynie cienką warstwą popiołu leżał bowiem na tyłach
domu, gdzie okna były szczelne i ujrzała kolory, czerwony, niebieski, żółty i czarny, jakby
nigdy przedtem ich nie widziała, i poczuła radosne napięcie, spowodowane ich miłą
bliskością. Archeolog, znajdując ten pokój i ten kilim na krosnach, powiedzmy, dwa tysiące
lat pózniej, doświadczyłby gwałtownego podniecenia na widok ich niebywale dobrego stanu,
a także gwałtowne zaciekawienie sposobem, w jaki zostały wykonane, i życiem codziennym,
częściowo wyobrażalnym na podstawie znalezionych artefaktów. Takie zdumienie poczuła
teraz Ewa, widząc swe dzieło uporczywą trwałość ramy, wełny i kościanego czółenka, a
także niedokończone drzewo z rozsiadłymi wśród granatów bażantami. Poczuła się
wzruszona i wstrząśnięta tą formą własnej przeszłości, a także przeszłości jej matki i babki,
śladami swego kapryśnego mistrzostwa i częstych okresów napięcia, niepokoju,
nieporadności. Jacek, który raz po raz przemierzał dom w poprzek, od okien, otwartych na
dymiące zgliszcza, aż do widoku na niezmienne góry, także czuł zachwyt i zdumienie. Oboje
uściskali Borysa, bezpiecznie im zwróconego, tuląc jego mokry ryjek i wilgotne boki. Takie
zdumienie i zachwyt są przeciwieństwem, dokładnym przeciwieństwem nudy, i większość
ludzi doznaje ich dopiero po przeżyciu lęku i utraty. Lecz kto raz ich doświadczy, nigdy, tak
sądzę, całkiem ich nie zapomni, rzucają bowiem potoki niebiańskiego światła na najbardziej
przyziemne chwile i miejsca.
Wieśniacy odbudowali swoją wioskę; ocalone rzeczy w ocalonym domu otoczyły nowe
domy, gdzie w ogrodach kwitły nowe kwiaty, wschodziły nowe warzywa i przyjmowały się
nowe sadzonki. Ludzie zaczęli snuć opowieści o gadach, schodzących z gór, i opowieści owe
także były przeciwieństwem nudy. Popiół i wstrętny oddech, miażdżenie i pożeranie stawały
się w nich ciekawe, podniecające, zgoła piękne. Pewne rzeczy przeszły do legendy, o innych
nie mówiono wcale. Jacek opowiadał o porywczej odwadze Henryka, który rzucił się w kłęby
dymu, ażeby ratować wieprzka, ale nikt nie wspomniał o codziennej udręce oczekiwania i
wciąż malejącej nadziei na jego powrót. Zwiętowano przedsiębiorczość wieprzka, który tak
dzielnie się uratował, lecz nie jego przyszły los, nieuchronny w tych ciężkich czasach. A
wszystkie te opowieści, stworzone przez ludzi, zdumionych swoim ocaleniem, stały się z
czasem zaklęciami przeciwko nudzie dla ich dzieci i wnuków, zagadkowymi zwiastunami [ Pobierz całość w formacie PDF ]