[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Śmiech rozbrzmiewał coraz wyższymi tonami, aż przeszedł w coś, co przypominało uja-
danie bolończyka. Łajewski chciał wstać od stołu, ale nogi się pod nim ugięty, a prawa ręka
jakoś dziwnie i wbrew woli skakała po stole, kurczowo chwytała papierki i gniotła je. Zauwa-
żył zdumione spojrzenia, poważną, zaniepokojoną twarz Samojlenki, wzrok zoologa pełen
zimnego szyderstwa i wstrętu i zrozumiał, że ma po prostu atak histerii.
„Co za ohyda, co za wstyd! – myślał czując ciepło łez na twarzy. – Ach, jaka hańba! Nigdy
tego nie miałem...”
Oto ujęto go pod ręce i poprowadzono podtrzymując z tyłu głowę; oto przed oczami zabły-
sła szklanka i uderzyła o zęby, a woda wylała się na pierś; oto mały pokoik, pośrodku dwa
zsunięte łóżka przykryte czystymi, białymi jak śnieg kapami. Rzucił się na jedno z łóżek i
zaszlochał.
– To nic, to nic – mówił Samojlenko. – To się zdarza.... To się zdarza...
Zmartwiała ze strachu, cała rozdygotana w przeczuciu jakichś okropności Nadieżda stała
przy łóżku i pytała
– Co ci, co? Na miłość Boga, powiedz...
„Czy Kirilin czegoś nie napisał?” – myślała.
– To nic – powiedział Łajewski śmiejąc się i płacząc. – Idź stąd... kochanie.
38
Jego twarz nie wyrażał ani nienawiści, ani wstrętu: to znaczy, że on nic nie wie; Nadieżda
trochę się uspokoiła i poszła do salonu.
– Tylko nie denerwować się, moja droga! – powiedziała Bitiugowa przysiadając się i bio-
rąc ją za rękę. – To przejdzie. Mężczyźni też są słabi jak i my, niebogi. Przeżywacie teraz
oboje pewien kryzys... to takie zrozumiałe! No, moja droga, czekam na odpowiedź. Poroz-
mawiajmy.
– Nie, nie będziemy rozmawiały – odparła Nadieżda wsłuchując się w szlochanie Łajew-
skiego. – Tak mnie wszystko gnębi... Pani pozwoli, że odejdę.
– Co pani mówi! – przeraziła się Bitiugowa. – Czy pani sądzi, że puszczę panią bez kola-
cji? Przekąsimy coś niecoś, a wtenczas z Bogiem.
– Tak mnie wszystko gnębi... – szepnęła Nadieżda Fiodorowna trzymając się oburącz za
poręcz fotela, żeby nie upaść.
– On chyba cierpi na konwulsje dziecięce! – oświadczył wesoło von Koren wchodząc do
salonu, ale na widok Nadieżdy Fiodorowny zmieszał się i wyszedł.
Łajewski, gdy atak histerii minął, siedział na cudzym łóżku i rozmyślał:
„Co za wstyd... rozbeczałem się jak pensjonarka. Jestem chyba śmieszny i szkaradny.
Wyjdę przez kuchnię... Zresztą to by wyglądało, że traktuję swoją histerię poważnie. Należy
obrócić ją w żart...”
Przejrzał się w lustrze, odczekał jeszcze chwilę i poszedł do salonu.
– Oto jestem! – rzucił z uśmiechem; było mu straszliwie wstyd i czuł, że inni też się za
niego wstydzą. – To dopiero historia – powiedział siadając. – Ni z tego, ni z owego, proszę
państwa, poczułem straszny, świdrujący ból w boku... – nie do zniesienia... nerwy nie wy-
trzymały i... i taki nonsens! To nasza nerwowa epoka, nie ma rady!
Przy kolacji Łajewski pił wino, rozmawiał i od czasu do czasu z nagłym westchnieniem
gładził się po boku, jakby podkreślając, że ból jeszcze trwa. Nikt mu nie wierzył prócz Na-
dieżdy, a on to widział wyraźnie.
Po dziewiątej wszyscy poszli na spacer. Nadieżda w obawie przed rozmową z Kirilinem
starała się o krok nie odstępować od Bitiugowej i dzieci. Omdlewała ze strachu i zgryzoty i
czując zbliżający się atak malarii ledwo trzymała się na nogach, ale nie chciała iść do domu,
bo była pewna, że za nią pójdzie Kirilin lub Aczmijanow albo obaj razem. Kirilin szedł z tyłu
obok Nikodima Aleksandrycza i nucił półgłosem:
– Nie pozwolę sobie igra-ać! Nie pozwo-olę!
Z bulwaru skręcili ku pawilonowi, poszli brzegiem i długo przyglądali się fosforyzującemu
morzu. Von Koren zaczął tłumaczyć, dlaczego fosforyzuje.
XIV
– No, już czas na winta... Czekają na mnie – oznajmił Łajewski. – Do widzenia państwu.
– Ja też idę, chwileczkę – powiedziała Nadieżda i wzięła go pod rękę.
Pożegnali się z resztą towarzystwa i odeszli. Kirilin również pożegnał się, powiedział, że
idzie w tę samą stronę, i poszedł razem z nimi.
„Co ma być, to będzie... – myślała Nadieżda. – Niech tam...”
Wydało jej się, że wszystkie niedobre wspomnienia wymknęły się z jej głowy na zewnątrz, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
Śmiech rozbrzmiewał coraz wyższymi tonami, aż przeszedł w coś, co przypominało uja-
danie bolończyka. Łajewski chciał wstać od stołu, ale nogi się pod nim ugięty, a prawa ręka
jakoś dziwnie i wbrew woli skakała po stole, kurczowo chwytała papierki i gniotła je. Zauwa-
żył zdumione spojrzenia, poważną, zaniepokojoną twarz Samojlenki, wzrok zoologa pełen
zimnego szyderstwa i wstrętu i zrozumiał, że ma po prostu atak histerii.
„Co za ohyda, co za wstyd! – myślał czując ciepło łez na twarzy. – Ach, jaka hańba! Nigdy
tego nie miałem...”
Oto ujęto go pod ręce i poprowadzono podtrzymując z tyłu głowę; oto przed oczami zabły-
sła szklanka i uderzyła o zęby, a woda wylała się na pierś; oto mały pokoik, pośrodku dwa
zsunięte łóżka przykryte czystymi, białymi jak śnieg kapami. Rzucił się na jedno z łóżek i
zaszlochał.
– To nic, to nic – mówił Samojlenko. – To się zdarza.... To się zdarza...
Zmartwiała ze strachu, cała rozdygotana w przeczuciu jakichś okropności Nadieżda stała
przy łóżku i pytała
– Co ci, co? Na miłość Boga, powiedz...
„Czy Kirilin czegoś nie napisał?” – myślała.
– To nic – powiedział Łajewski śmiejąc się i płacząc. – Idź stąd... kochanie.
38
Jego twarz nie wyrażał ani nienawiści, ani wstrętu: to znaczy, że on nic nie wie; Nadieżda
trochę się uspokoiła i poszła do salonu.
– Tylko nie denerwować się, moja droga! – powiedziała Bitiugowa przysiadając się i bio-
rąc ją za rękę. – To przejdzie. Mężczyźni też są słabi jak i my, niebogi. Przeżywacie teraz
oboje pewien kryzys... to takie zrozumiałe! No, moja droga, czekam na odpowiedź. Poroz-
mawiajmy.
– Nie, nie będziemy rozmawiały – odparła Nadieżda wsłuchując się w szlochanie Łajew-
skiego. – Tak mnie wszystko gnębi... Pani pozwoli, że odejdę.
– Co pani mówi! – przeraziła się Bitiugowa. – Czy pani sądzi, że puszczę panią bez kola-
cji? Przekąsimy coś niecoś, a wtenczas z Bogiem.
– Tak mnie wszystko gnębi... – szepnęła Nadieżda Fiodorowna trzymając się oburącz za
poręcz fotela, żeby nie upaść.
– On chyba cierpi na konwulsje dziecięce! – oświadczył wesoło von Koren wchodząc do
salonu, ale na widok Nadieżdy Fiodorowny zmieszał się i wyszedł.
Łajewski, gdy atak histerii minął, siedział na cudzym łóżku i rozmyślał:
„Co za wstyd... rozbeczałem się jak pensjonarka. Jestem chyba śmieszny i szkaradny.
Wyjdę przez kuchnię... Zresztą to by wyglądało, że traktuję swoją histerię poważnie. Należy
obrócić ją w żart...”
Przejrzał się w lustrze, odczekał jeszcze chwilę i poszedł do salonu.
– Oto jestem! – rzucił z uśmiechem; było mu straszliwie wstyd i czuł, że inni też się za
niego wstydzą. – To dopiero historia – powiedział siadając. – Ni z tego, ni z owego, proszę
państwa, poczułem straszny, świdrujący ból w boku... – nie do zniesienia... nerwy nie wy-
trzymały i... i taki nonsens! To nasza nerwowa epoka, nie ma rady!
Przy kolacji Łajewski pił wino, rozmawiał i od czasu do czasu z nagłym westchnieniem
gładził się po boku, jakby podkreślając, że ból jeszcze trwa. Nikt mu nie wierzył prócz Na-
dieżdy, a on to widział wyraźnie.
Po dziewiątej wszyscy poszli na spacer. Nadieżda w obawie przed rozmową z Kirilinem
starała się o krok nie odstępować od Bitiugowej i dzieci. Omdlewała ze strachu i zgryzoty i
czując zbliżający się atak malarii ledwo trzymała się na nogach, ale nie chciała iść do domu,
bo była pewna, że za nią pójdzie Kirilin lub Aczmijanow albo obaj razem. Kirilin szedł z tyłu
obok Nikodima Aleksandrycza i nucił półgłosem:
– Nie pozwolę sobie igra-ać! Nie pozwo-olę!
Z bulwaru skręcili ku pawilonowi, poszli brzegiem i długo przyglądali się fosforyzującemu
morzu. Von Koren zaczął tłumaczyć, dlaczego fosforyzuje.
XIV
– No, już czas na winta... Czekają na mnie – oznajmił Łajewski. – Do widzenia państwu.
– Ja też idę, chwileczkę – powiedziała Nadieżda i wzięła go pod rękę.
Pożegnali się z resztą towarzystwa i odeszli. Kirilin również pożegnał się, powiedział, że
idzie w tę samą stronę, i poszedł razem z nimi.
„Co ma być, to będzie... – myślała Nadieżda. – Niech tam...”
Wydało jej się, że wszystkie niedobre wspomnienia wymknęły się z jej głowy na zewnątrz, [ Pobierz całość w formacie PDF ]