[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żebyś zdała sobie sprawę, że... Liso, ja nie zamierzałem cię do
niczego zmuszać...
- Wiem, i wcale tak nie było. Ja też tego chciałam, ale teraz muszę
o tym zapomnieć.
- Chciałbym poznać cię lepiej, spędzić z tobą więcej czasu...
- O czym ty mówisz, za kilka dni wyjedziesz, wrócisz do
Vancouveru, do swojej drużyny, do swojej kariery... Myślę, że
najlepiej i najprościej będzie rozstać się właśnie w ten sposób.
- Nie chcesz mnie więcej widzieć? - spytał z niedowierzaniem.
- Jestem zwykłym, szarym człowiekiem. Mieszkam tu, w małym
miasteczku, pracuję i całkowicie poświęciłam się mojemu
synowi. Zbyt różnimy się od siebie, żyjemy w innych światach.
Mój
jest monotonny i przewidywalny, żeby nie powiedzieć nudny, a
ty jesteś gwiazdą... O tym, co się między nami wydarzyło, lepiej
będzie po prostu zapomnieć.
- Tak po prostu zapomnieć? Nie bardzo cię rozumiem. Chcesz
powiedzieć, że potrafisz o tym tak po prostu zapomnieć?
Zapadła cisza. Patrick podszedł do ekspresu i nalał sobie jeszcze
jeden kubek kawy. Wypił ją w milczeniu, opłukał pod kranem
kubek i odstawił na suszarce do naczyń.
Kawalerskie nawyki, pomyślała Lisa. Sama nie wiedziała, skąd
znalazła w sobie tyle odwagi, by powiedzieć mu to wszystko i
czy na pewno to właśnie chciała powiedzieć.
- A zatem, w taki sposób mówimy sobie do widzenia? - zapytał,
podchodząc do drzwi.
- Sądzę, że tak. Tak będzie lepiej - odparła niezbyt pewnie.
Wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
Lisa ciężko opadła na krzesło. To było ponad jej siły, zdawało się
jej, że jest w jakimś koszmarnym śnie. Gdzie jest Lou, jej wierna
suczka?
- Lou... chodz do mnie!
Stała właśnie w kuchni i smażyła jajecznicę, gdy do domu wpadł
Tim.
- Witaj, kochanie, Nie zauważyłam, kiedy
przyjechaliście. - Czyżby słyszał naszą rozmowę z Patrickiem?
Był jakiś nieswój.
- Tata Treva przywiózł mnie trochę wcześniej, bo musieli gdzieś
jechać... - Tim unikał jej wzroku. - Myślałem, że śpisz i
poszedłem do swojego pokoju...
W tym momencie wbiegła do pokoju Lou. Ciekawe, gdzie była...
- Jak tam się udało przyjęcie? - Musiała dobrze się zastanowić,
jak to rozegrać. Wciąż jeszcze miała nadzieję, że nie usłyszał, o
czym rozmawiali.
Niedziela, jak wiadomo, była dniem poświęconym rozgrywkom
hokejowym. Dziś mieli wybrać się do, oddalonego o jakieś
dwadzieścia minut drogi, Lander.
I tym razem osoba Patricka wywołała spore poruszenie.
Przeciwnicy zbijali się w małe grupki i szeptali coś po kątach.
Wkrótce nie stanowiło to tajemnicy już dla nikogo, że Czarne
Kruki trenowane są przez Atlasa.
W chwilę pózniej Patrick wszedł na lód i rozmawiał po kolei z
każdym zawodnikiem. Dodawał im otuchy i udzielał ostatnich
wskazówek.
Patrzyła na niego i nie mogła wymazać z pamięci obrazu z
poprzedniego wieczoru, obrazu jego muskularnego, opalonego
ciała, ściśle przylegającego do jej drobnej postaci.
W drużynie Czarnych Kruków panowało wielkie podniecenie,
gdyż po raz pierwszy od dłuższego czasu udało im się wygrać.
Tim przekonany był oczywiście, że zawdzięczają to wyłącznie
Patrickowi.
- Pamiętaj o tym, co powiedział Patrick, to zawodnicy wygrywają
mecze, nie trenerzy. A poza tym, nie zapominaj, że niedługo
wraca dziadek Dan...
- Tak, wiem, brakuje mi dziadka Dana - westchnął mały ciężko. -
Ale będzie mi też brakować Patricka, gdy wyjedzie. A może on
nigdy nie wyjedzie, może na zawsze już zostanie w White Rock?
Może zamieszka w gościnnym pokoju u dziadka Dana?
Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Cóż miała
odpowiedzieć swojemu synowi?
We wtorek, kiedy około szóstej wróciła z pracy, zobaczyła
Patricka stojącego na drabinie i majstrującego coś przy daszku
nad jej wejściowymi drzwiami.
- Co tam robisz? - zapytała z głupia frant.
- A co ja tu mogę robić, jak myślisz? Naprawiam daszek, jak
powiedziałem.
- A czy cię o to prosiłam?
- Nie - odparł bez namysłu, nie przerywając sobie pracy. - Na to
jesteś zbyt dumna. Jednak
ktoś musi to naprawić. Przecież ten cholerny daszek przecieka, a
ja jutro wyjeżdżam... Czy to wystarczające wyjaśnienie? Może
powinienem cię poprosić o zgodę? W takim razie wybacz, że tego
nie zrobiłem.
Ależ on był chwilami wkurzający.
- Naprawdę doceniam, że reperujesz mój dach - syknęła ze
złością. - Bardzo ci dziękuję. -Podeszła do drzwi, szukając
nerwowo w torebce kluczy. - No i... - zaczęła. - Zresztą już nic,
nieważne.
Patrick przerwał teraz pracę. Znajdował się dosłownie tuż nad
głową Lisy.
- O co chodzi?
- Dzięki za to, co zrobiłeś dla Tima - dodała cicho. - I dla mnie...
- Za wszystko?
Wiedziała dokładnie, co miał w tej chwili na myśli. Ta noc z nim
utwierdziła ją w przekonaniu, że jeszcze potrafiła wejść w jakiś
związek z mężczyzną, choćby fizyczny.
- Tak, za wszystko.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział cynicznie. -
Zawsze do usług...
Weszła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Zwietnie, wreszcie
wyartykułował, co o niej tak naprawdę myśli, że niby
wykorzystała go do swoich celów. Może i tak zresztą było, ale co
z tego?
No tak, dla Patricka to wielki szok. On pod wozem? To
niemożliwe... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl