[ Pobierz całość w formacie PDF ]
farma. Chcąc tam zajść, musieliby trochę zboczyć. Jeżeli
jednak Emily boli noga, to powinni to zrobić i poprosić o po-
moc.
- Na farmie na pewno dostaniemy wodę - powiedział.
- Na farmie?
Emily rozejrzała się. A potem pobiegła wzrokiem za
wskazującym palcem Jake'a. Wznosiła się tam w powietrze
smużka dymu.
- Ale to jest tak daleko jak do następnego potoku - za-
protestowała.
- To prawda. Niewykluczone jednak, że właściciel farmy
zawiezie nas do miasta.
Zdaniem Jake'a do farmy była miła, jednak przez prerię
i pola uprawne szli wolniej niż po ubitej ziemi w pobliżu to-
rów. W ciągu trwającego pół godziny marszu mówili nie-
wiele.
Gdy podeszli, Jake'a ogarnęły złe przeczucia. Zabudowa-
nia były w opłakanym stanie. Dach domu się zapadł, a drzwi
wisiały krzywo na zawiasach. Na zarośniętym chwastami
podwórku walały się połamane narzędzia.
Emily zatrzymała się, pełna obaw.
- Wygląda na to, że brak tu kobiecej ręki, prawda?
Jake uśmiechnął się szeroko.
- Przynajmniej dostaniemy wody - powiedział, ruszając
na przód. - Dzień dobry!
Zza domu wyszedł mężczyzna w obszarpanych spodniach
i marynarce. Dzwigał drewno na opał.
- Czego chcecie? - zapytał, podchodząc do drzwi.
Jake spojrzał pytająco na Emily.
- Ja nie wejdę do środka - wyszeptała.
- Czy moglibyśmy się napić? - zawołał Jake, podcho-
dząc bliżej i również nie mając ochoty przekraczać progu te-
go domu.
- Mam tylko tyle, żeby przetrwać zimę - brzmiała
odpowiedz.
Jake zmarszczył brwi i spojrzał na Emily, a ona wzruszyła
tylko ramionami.
- Ja mówię o wodzie - powiedział.
- A. WodÄ™ to mam.
Mężczyzna wskazał im wiadro stojące koło drzwi.
- Napijcie siÄ™.
Jake patrzył na Emily, a ona z wahaniem podeszła do
wiadra.
- Czy pan ma studnię? - zapytała.
- Nie. Przynoszę wodę codziennie z potoku - powiedział
mężczyzna z dumą.
Emily zanurzyła dłoń, usunęła jakieś paprochy pływające
po wierzchu, a potem się napiła.
- Dobra, prawda? - zapytał farmer.
- Pyszna.
Odwróciła się do niego plecami i wzniosła oczy do nieba,
patrzÄ…c na Jake'a.
Z trudem powstrzymał się od śmiechu.
- Jesteśmy panu bardzo zobowiązani - powiedział, po-
chodząc do wiadra. - Zastanawiamy się, czy moglibyśmy
podjechać do Americus.
- Nie ma tu dyliżansu - odpowiedział mężczyzna. - Za
blisko do kolei.
- A czy pan nie mógłby nas podwiezć?
- Ja mam tylko muła - odrzekł mężczyzna.
Jake znów spojrzał na Emily. Wkładała właśnie rękawi-
czki, które wyjęła z torby.
- Nie mogę wam dać muła - mówił dalej farmer. - Po-
trzebny mi jest na farmie.
- A czy nie mógłby pan go nam pożyczyć? Ta pani jest
bardzo zmęczona.
Emily trochę się zgarbiła.
- Wyrzucili was z pociÄ…gu, co?
- Niezupełnie - odrzekł Jake. - Ja ścigam podejrzanego,
który wyskoczył z pociągu.
125
Odpiął płaszcz i pokazał mężczyznie odznakę, mając na-
dzieję, że skłoni go tym do pożyczenia muła.
Mężczyzna roześmiał się.
- A ona też jest szeryfem? Nie. Po mojemu wyrzucili was
z pociągu. Za bardzo się migdaliliście, co?
Jake pokręcił głową.
- Nic podobnego. Ja ścigam podejrzanego, a ona... no...
ona mi towarzyszy.
- Jeżeli ma pan ochotę, to może ją pan zostawić tutaj.
Mężczyzna usiłował złapać kozę. Jake postanowił nie
zwracać na to uwagi. Spojrzał na Emily. Wyglądała na wście-
kłą.
- Bardzo pana proszę, niech pan nam pożyczy tego muła.
Zostawię go potem w Americus, a pan go będzie mógł ode-
brać.
- A jak ja się tam dostanę? Musiałbym iść piechotą. Dla
mnie nie będzie to łatwiejsze niż dla was.
- Ale tÄ… pani...
- Nie. To was nauczy, jak trzeba zachowywać się w po-
ciągu. Ale możecie się jeszcze napić.
To powiedziawszy, mężczyzna odwrócił się i wszedł do
domu, zamykajÄ…c za sobÄ… drzwi.
Emily zrobiła krok naprzód i skrzywiła się.
- Ukradnijmy tego muła.
Jake wziął ją za ramię i poprowadził w stronę drogi.
- No cóż, ty i Berkeley tworzycie dobraną parę.
Wyszarpnęła ramię.
- Jesteś niesprawiedliwy, Jake. Ja żartowałam.
Jake pomyślał, że i on żartował, jednak po zastanowieniu
doszedł do wniosku, iż chyba mówił poważnie. Emily nie
chciała przyznać, że Berkeley jest przestępcą, a on chciał ją
przekonać, że tak jest.
Może jednak nie powinien tego robić. Prawdopodobnie
ona i tak nie chce przyjąć do wiadomości, że się omyliła co
do Berkeleya. A na pewno nie powie tego głośno w jego
obecności. Poza tym na dłuższą metę lepiej być z nią w do-
brych stosunkach. Bo dzięki temu, nie słuchając, co prawda,
głosu rozsądku, przynajmniej naprawi zło, które się dotych-
czas dokonało.
ROZDZIAA SIÓDMY
Kiedy przechodzili przez niewielki most, mając w końcu
przed oczami Americus, Emily była tak zmęczona, że szła
oparta o Jake'a. Stawianie jednej stopy przed drugÄ… wyma-
gało od niej wysiłku i skupienia. Nawet widok ładnych dom-
ków nie dodał jej energii.
Od chwili gdy wyruszyli w drogÄ™ spod zrujnowanej far-
my, prawie wcale za sobą nie rozmawiali. Każde z nich oba-
wiało się bowiem, że jego słowa, jakiekolwiek by były, roz-
gniewają to drugie. Emily nie bardzo wiedziała, skąd się
u niej wzięło to wrażenie. Zresztą zmęczenie nie pozwalało
jej zastanawiać się nad tym głębiej.
Na widok miasteczka Jake odzyskał energię. Gdy weszli
na jego główną, szeroką ulicę, przyspieszył kroku. Emily
uczyniła wysiłek, by rozejrzeć się wokół. Zauważyła dużo
różnych sklepów, co jednak nie wzbudziło jej entuzjazmu,
ponieważ była ledwo żywa.
Bardzo pragnęła, żeby Jake zwolnił kroku.
- M.W.Gibson" - przeczytała głośno, próbując go do te
go skłonić. - Pogrzeby i Maszyny do Szycia".
Ten szyld wydał jej się bardzo zabawny.
- Dlaczego nie napiszą Trumny i Produkcja Ubrań"? -
spytała i roześmiała się głośno.
128
Wiedziała, że jej śmiech brzmi histerycznie, ale to pogłę-
biało jeszcze absurdalność sytuacji.
- Nie, nie. Lepiej będzie: Zmierć i Krawiectwo" - po-
wiedziała znowu.
Usłyszała, że Jake się krztusi. Bardzo chciała, żeby roze-
śmiał się w głos.
- Sztywni i Szwy" - zasugerowała.
Jake pochylił się i wziął ją pod kolana. Ucichła, gdy po-
czuła, że przyciska ją do piersi. Jake tymczasem szedł dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
farma. Chcąc tam zajść, musieliby trochę zboczyć. Jeżeli
jednak Emily boli noga, to powinni to zrobić i poprosić o po-
moc.
- Na farmie na pewno dostaniemy wodę - powiedział.
- Na farmie?
Emily rozejrzała się. A potem pobiegła wzrokiem za
wskazującym palcem Jake'a. Wznosiła się tam w powietrze
smużka dymu.
- Ale to jest tak daleko jak do następnego potoku - za-
protestowała.
- To prawda. Niewykluczone jednak, że właściciel farmy
zawiezie nas do miasta.
Zdaniem Jake'a do farmy była miła, jednak przez prerię
i pola uprawne szli wolniej niż po ubitej ziemi w pobliżu to-
rów. W ciągu trwającego pół godziny marszu mówili nie-
wiele.
Gdy podeszli, Jake'a ogarnęły złe przeczucia. Zabudowa-
nia były w opłakanym stanie. Dach domu się zapadł, a drzwi
wisiały krzywo na zawiasach. Na zarośniętym chwastami
podwórku walały się połamane narzędzia.
Emily zatrzymała się, pełna obaw.
- Wygląda na to, że brak tu kobiecej ręki, prawda?
Jake uśmiechnął się szeroko.
- Przynajmniej dostaniemy wody - powiedział, ruszając
na przód. - Dzień dobry!
Zza domu wyszedł mężczyzna w obszarpanych spodniach
i marynarce. Dzwigał drewno na opał.
- Czego chcecie? - zapytał, podchodząc do drzwi.
Jake spojrzał pytająco na Emily.
- Ja nie wejdę do środka - wyszeptała.
- Czy moglibyśmy się napić? - zawołał Jake, podcho-
dząc bliżej i również nie mając ochoty przekraczać progu te-
go domu.
- Mam tylko tyle, żeby przetrwać zimę - brzmiała
odpowiedz.
Jake zmarszczył brwi i spojrzał na Emily, a ona wzruszyła
tylko ramionami.
- Ja mówię o wodzie - powiedział.
- A. WodÄ™ to mam.
Mężczyzna wskazał im wiadro stojące koło drzwi.
- Napijcie siÄ™.
Jake patrzył na Emily, a ona z wahaniem podeszła do
wiadra.
- Czy pan ma studnię? - zapytała.
- Nie. Przynoszę wodę codziennie z potoku - powiedział
mężczyzna z dumą.
Emily zanurzyła dłoń, usunęła jakieś paprochy pływające
po wierzchu, a potem się napiła.
- Dobra, prawda? - zapytał farmer.
- Pyszna.
Odwróciła się do niego plecami i wzniosła oczy do nieba,
patrzÄ…c na Jake'a.
Z trudem powstrzymał się od śmiechu.
- Jesteśmy panu bardzo zobowiązani - powiedział, po-
chodząc do wiadra. - Zastanawiamy się, czy moglibyśmy
podjechać do Americus.
- Nie ma tu dyliżansu - odpowiedział mężczyzna. - Za
blisko do kolei.
- A czy pan nie mógłby nas podwiezć?
- Ja mam tylko muła - odrzekł mężczyzna.
Jake znów spojrzał na Emily. Wkładała właśnie rękawi-
czki, które wyjęła z torby.
- Nie mogę wam dać muła - mówił dalej farmer. - Po-
trzebny mi jest na farmie.
- A czy nie mógłby pan go nam pożyczyć? Ta pani jest
bardzo zmęczona.
Emily trochę się zgarbiła.
- Wyrzucili was z pociÄ…gu, co?
- Niezupełnie - odrzekł Jake. - Ja ścigam podejrzanego,
który wyskoczył z pociągu.
125
Odpiął płaszcz i pokazał mężczyznie odznakę, mając na-
dzieję, że skłoni go tym do pożyczenia muła.
Mężczyzna roześmiał się.
- A ona też jest szeryfem? Nie. Po mojemu wyrzucili was
z pociągu. Za bardzo się migdaliliście, co?
Jake pokręcił głową.
- Nic podobnego. Ja ścigam podejrzanego, a ona... no...
ona mi towarzyszy.
- Jeżeli ma pan ochotę, to może ją pan zostawić tutaj.
Mężczyzna usiłował złapać kozę. Jake postanowił nie
zwracać na to uwagi. Spojrzał na Emily. Wyglądała na wście-
kłą.
- Bardzo pana proszę, niech pan nam pożyczy tego muła.
Zostawię go potem w Americus, a pan go będzie mógł ode-
brać.
- A jak ja się tam dostanę? Musiałbym iść piechotą. Dla
mnie nie będzie to łatwiejsze niż dla was.
- Ale tÄ… pani...
- Nie. To was nauczy, jak trzeba zachowywać się w po-
ciągu. Ale możecie się jeszcze napić.
To powiedziawszy, mężczyzna odwrócił się i wszedł do
domu, zamykajÄ…c za sobÄ… drzwi.
Emily zrobiła krok naprzód i skrzywiła się.
- Ukradnijmy tego muła.
Jake wziął ją za ramię i poprowadził w stronę drogi.
- No cóż, ty i Berkeley tworzycie dobraną parę.
Wyszarpnęła ramię.
- Jesteś niesprawiedliwy, Jake. Ja żartowałam.
Jake pomyślał, że i on żartował, jednak po zastanowieniu
doszedł do wniosku, iż chyba mówił poważnie. Emily nie
chciała przyznać, że Berkeley jest przestępcą, a on chciał ją
przekonać, że tak jest.
Może jednak nie powinien tego robić. Prawdopodobnie
ona i tak nie chce przyjąć do wiadomości, że się omyliła co
do Berkeleya. A na pewno nie powie tego głośno w jego
obecności. Poza tym na dłuższą metę lepiej być z nią w do-
brych stosunkach. Bo dzięki temu, nie słuchając, co prawda,
głosu rozsądku, przynajmniej naprawi zło, które się dotych-
czas dokonało.
ROZDZIAA SIÓDMY
Kiedy przechodzili przez niewielki most, mając w końcu
przed oczami Americus, Emily była tak zmęczona, że szła
oparta o Jake'a. Stawianie jednej stopy przed drugÄ… wyma-
gało od niej wysiłku i skupienia. Nawet widok ładnych dom-
ków nie dodał jej energii.
Od chwili gdy wyruszyli w drogÄ™ spod zrujnowanej far-
my, prawie wcale za sobą nie rozmawiali. Każde z nich oba-
wiało się bowiem, że jego słowa, jakiekolwiek by były, roz-
gniewają to drugie. Emily nie bardzo wiedziała, skąd się
u niej wzięło to wrażenie. Zresztą zmęczenie nie pozwalało
jej zastanawiać się nad tym głębiej.
Na widok miasteczka Jake odzyskał energię. Gdy weszli
na jego główną, szeroką ulicę, przyspieszył kroku. Emily
uczyniła wysiłek, by rozejrzeć się wokół. Zauważyła dużo
różnych sklepów, co jednak nie wzbudziło jej entuzjazmu,
ponieważ była ledwo żywa.
Bardzo pragnęła, żeby Jake zwolnił kroku.
- M.W.Gibson" - przeczytała głośno, próbując go do te
go skłonić. - Pogrzeby i Maszyny do Szycia".
Ten szyld wydał jej się bardzo zabawny.
- Dlaczego nie napiszą Trumny i Produkcja Ubrań"? -
spytała i roześmiała się głośno.
128
Wiedziała, że jej śmiech brzmi histerycznie, ale to pogłę-
biało jeszcze absurdalność sytuacji.
- Nie, nie. Lepiej będzie: Zmierć i Krawiectwo" - po-
wiedziała znowu.
Usłyszała, że Jake się krztusi. Bardzo chciała, żeby roze-
śmiał się w głos.
- Sztywni i Szwy" - zasugerowała.
Jake pochylił się i wziął ją pod kolana. Ucichła, gdy po-
czuła, że przyciska ją do piersi. Jake tymczasem szedł dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]