[ Pobierz całość w formacie PDF ]

długo i szczęśliwie".
Usłyszała, jak Jace gwałtownie wciąga powietrze. Nic dziwnego. Powiedział
przecież wyraznie, że on chce czegoś innego od życia. Albo od niej.
- Mogłabyś być nieco bardziej konkretna?
Millie pochyliła się i szepnęła Mikołajowi do ucha:
- Chciałabym męża, który mnie kocha, zdrowe dzieci, własny dom i psa.
Mikołaj wydął usta.
- To dość duże zamówienie.
- Wiem. - Westchnęła.
- Postaram się. - Zastanowił się przez chwilę. - A co byś chciała, gdybym
jednak miał z tym problemy?
- Może psa? - Powiedziała to już głośniej, tak by Jace i ekipa mogli ją
usłyszeć. - To znaczy szczeniaka.
- Ciemnego labradora - dorzucił Jace. - Hersheya.
- Skąd wiesz? - spytała.
- Zgadłem.
Oczy Mikołaja zabłysły.
- To się da załatwić.
Szczeniak nie byłby taki zły. Miałaby przynajmniej towarzystwo. I kogoś, kto
by ją kochał.
116
S
R
- Dziękuję.
Mikołaj uśmiechnął się.
- Bądz grzeczna, a dostaniesz, o czym marzysz. Grzeczność niczego mi nie
dała, pomyślała Millie z goryczą. W każdym razie nie dała jej miłości Jace'a.
 Bądz grzeczna, a dostaniesz, o czym marzysz".
Jace sam już nie wiedział, czego chce. Oprócz zwycięstwa. I obawiał się, że
tego też nie dostanie.
Po dłuższym odpoczynku Millie pakowała plecak. Mieli szczęście, że
skończyli na trzecim miejscu. Gdyby nie to, że drużyna fioletowych skręciła w
niewłaściwym kierunku, to on i Millie zostaliby odesłani do domu.
- Musimy przegrupować siły - powiedział. - Omal nie wylecieliśmy z wyścigu.
- Wiem. - Spuściła wzrok. - Przepraszam, ale jakoś nie umiem się skupić od
czasu...
- Tej rozmowy na torze? Skinęła głową.
- Ja też. - Wziął głęboki oddech. - Chcesz zacząć jeszcze raz?
- A damy radę?
- Tak. Tylko w ten sposób będziemy mieli jeszcze jakąś szansę.
- Dobrze, tylko że...
- O co chodzi, Piegusku?
- Wiem, że robię to dla szkoły, ale też oswajam się z myślą, że może się nie
udać.
Jace rozpoczął wyścig, mając przed sobą jeden cel. Wygrać. Przez całe życie
opiekował się rodziną. To dla nich chciał osiągnąć sukces i zapewnić im to, czego
pozbawił ich ojciec: stabilizację.
- Zastanawiałeś się, co będzie, jeżeli nie wygramy? Zastanawiał się każdego
dnia.
- Staram się o tym nie myśleć.
117
S
R
- Ja też. Ale dziś, kiedy zbliżaliśmy się do punktu kontrolnego, myślałam, że
jesteśmy ostatni. - Zapięła plecak. - I uznałam, że muszę mieć jakiś plan na
wypadek, gdyby nas odesłano do domu.
- Mądry pomysł.
- Nie powiesz mi, że mam myśleć pozytywnie?
- Nie. Jaki jest ten twój plan?
- Postanowiłam, że w razie czego sama zbiorę pieniądze. Nigdy nie umiałam
prosić, ale po tym wyścigu jestem pewna, że dam sobie radę.
- I to jest właśnie duch walki, Piegusku.
- Chociaż wolałabym tego nie robić.
- Nie będziesz musiała. Zobaczysz, wygramy. Uśmiechnęła się do niego.
- Razem.
Jace zmusił się do uśmiechu. Nie miał wyjścia.
- Razem.
118
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Z Finlandii polecieli do Kanady. Jazda konna w Calgary. Górski spływ tratwą
w Parku Narodowym Banff. A teraz... Jace jeszcze raz przeczytał kartę z zadaniem.
-  %7łeby dostać kolejną wskazówkę, każdy uczestnik musi wykonać skok ze
spadochronem w parze z instruktorem. Do samolotu może wsiąść tylko jedna
drużyna. Jeżeli któryś z członków drużyny zrezygnuje ze skoku, jego zespół otrzy-
ma trzy karne godziny".
Millie bawiła się kosmykiem włosów.
- W Kanadzie można przecież robić tyle rzeczy. Mogli wymyślić coś bardziej
oryginalnego niż skoki ze spadochronem.
Jej nonszalancki ton mógł wprowadzić w błąd wszystkich, ale nie jego. Millie
miała lęk wysokości. Zjechała po linie, ale to nie znaczyło, że odważy się skoczyć z
samolotu.
Jeżeli któryś z członków drużyny zrezygnuje ze skoku...
Trzy karne godziny odbierały im wszelkie szanse na zwycięstwo.
- Co chcesz zrobić? - spytał.
Patrzyła na bezchmurne niebo.
- Chcę wsiąść do samolotu, zanim pojawią się tu inne drużyny.
Poczuł dumę.
- Jesteś naprawdę niesamowita.
Uśmiechnęła się do niego niepewnie.
- Mówiłam, że nie będę się już niczego bała, ale...
Wziął jej dłoń i delikatnie uścisnął.
- Ale co?
- Chodzmy, zanim zmienię zdanie.
119
S
R
Millie nie okazywała najmniejszego strachu, ale Jace wiedział, jak bardzo
musi się bać. Miał ochotę ją pocałować. Przytulić do siebie z całych sił i nigdy nie
puszczać. Ale tylko uścisnął ją znowu za rękę.
- Dziękuję.
- Jeszcze mi nie dziękuj. Jeszcze nie skoczyłam.
Jace wiedział, że Millie go nie zawiedzie. Podniósł swój kombinezon, kask i
gogle.
- Wiem, że skoczysz.
- Słusznie. - Sięgnęła po swój sprzęt. - Choć jestem pewna, że się zabiję.
- Nie zabijesz.
- Skąd wiesz?
- Producenci nigdy by do tego nie dopuścili. - Jace miał nadzieję, że żart
rozwieje nieco jej obawy. - Zmierć się dobrze sprzedaje, ale w kolejnym sezonie
trudno by im było osiągnąć podobną oglądalność.
- Bardzo ci dziękuję. Uśmiechnął się szeroko.
- Po to są partnerzy w drużynie.
Byli na wysokości czterech i pół tysiąca metrów, co bynajmniej nie wprawiało
Millie w dobry nastrój. Była przypięta do instruktora. Nie bardzo ją obchodziło, ile
udanych skoków miał na koncie jej opiekun. Wystarczy jeden nieudany skok, by
popsuć całą statystykę. Z całej siły zacisnęła powieki.
Nie miała już wątpliwości. Za chwilę zginie.
Przed oczami przemknęło jej całe życie. W ciągu dwudziestu sześciu lat nie
było tego zbyt wiele, może poza pracą w szkole i uczestnictwem w tym wyścigu.
Ale przynajmniej będzie miała pochlebny nekrolog i śmierć udokumentowaną
na filmie. A jej ojciec nie będzie już mógł mówić, że była tchórzem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl