[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w zbytku, aczkolwiek ojciec oprócz pensji rocznej nic nie posiadał. Co gorsza, ojciec zawi-
kłany był. w pewne afery pieniężne, posądzany o nadużycia, łapówki, przekupstwo i miał z
tego tytułu dochodzenia. Wisiało nad nim śledztwo, a nad całą rodziną, nad gromadką drobia-
zgu braci i sióstr nędza. Groziła dymisja tudzież daleko gorsze następstwa. Z ratunkiem
pośpieszył Szczebieniew, były minister, dostojnik z wpływami nadzwyczajnymi, a nadto
bogacz. Wszystkie winy ojca Zinaidy zgrabnie zatuszował, sprawy umorzył, długi pozapłacał,
jakieś niebezpieczne papiery, donosy, oskarżenia unicestwił. Stał się bożyszczem rodziny,
opiekunem i drugim ojcem tej gromadki niewinnych główek, których zbiorową fotografię
Zina nosiła na sercu. Ale Szczebieniew zażądał nagrody. Prosił ojca o rękę jej, Zinaidy. Czyż
mogła odmówić? Gdyby odmówiła, gdyby w czymkolwiek obraziła, zadrażniła, rozgniewała
Szczebieniewa, gdyby mu się oparła zginęliby tamci wszyscy, to stadko, które kochała bar-
dziej niż siebie. Co Szczebieniew rozkazał, to się stać musiało, gdyż on to miał w ręku los
ojca, matki i całej rodziny.
Szczebieniew nie miał dzieci z pierwszego i drugiego małżeństwa. Na jego olbrzymi ma-
jątek czyhała familia, bracia, siostry i ich potomstwo. Tymczasem on ani myślał oddawać
swej wieloletniej krwawicy zgrai powinowatych. Najniespodziewaniej tedy dla nich wszyst-
kich, w póznym już wieku ożenił się z nią, młodą dziewczyną na prowincji. Tak to, wycho-
dząc za Szczebieniewa, tyle i tak rozmaitych spraw na inne postawiła tory.
Ernesto nie pozostawał dłużnym. Opowiadał swe niedługie curriculum vitae. Rodziców nie
miał. Wychowywała go, jak zapamiętał, ciotka, zapracowana na kawałku roli z murowaną
ruderą, zwaną zamkiem , na pochyłości Abruzzów. Do roli i zamku Pavoncello nie
kwapił się wcale. Wcześnie wydostał się z winnicy i nie zaglądał już do niej. Ciotczysko
przysyłało mu z rzadka jakiś tam grosz wraz z listem, pełnym żalów na śrubę podatkową ,
na złodziejstwo wciąż wzrastające, drożyznę i nieopisaną niewdzięczność starej służącej Fia-
metty. Zabawna to była rzecz, iż w jego opowiadaniach garson Ubaldo grał rolę bardzo
znaczną, wydatniejszą niż ciotka. Ubaldo zrobił to a to, Ubaldo oddał mu taką a taką usługę,
Ubaldo mówił, jak mówi Ubaldo, według Ubalda i tak bez końca.
Pani Szczebieniew polubiła przyjaciela z kawiarni, zanim go jeszcze widziała na oczy. Po-
stanowiła jednak poznać potężnego garsona.
109
Pewnego poranka Fosca czekał na przyjaciółkę w kawiarni przy ulicy Cavour. Gdy przy-
szła jaśniejąca, różanolica jak jutrzenka, różanopalca, złocista jak samo poranne słońce, pach-
nąca i wytworna, gdy wdała się w nieopatrzne, a jednak nieuniknione szepty z Foscą, bywal-
cem kawiarni wszystek świat służebny, nie wyłączając samego dyrektora , miał na co wy-
bałuszać oczy, miał o czym pomyśleć, a nawet było nie było! miał za czym westchnąć raz
i drugi.
Ubaldo obsługiwał parę. Teraz mu się rozjaśniło pod czupryną ostrzyżoną na jeża. Stał
skromnie w swym kącie, zamorusanym od prabytu, z ręką opartą o gzems kredensu, z serwetą
przerzuconą przez rękę, pochylony naprzód, zadumany, a przecie gotowy na każde skinienie.
W pewnej chwili piękna pani posłała Ernesta po ulubione papierosy do tabakaja na jednej z
odleglejszych uliczek. Tylko te papierosy paliła.
Gdy młodzieniec wyszedł, signora skinęła ręką na Ubalda i przywołała go do siebie.
Pan jesteś Ubaldo, nieprawdaż? spytała łamaną włoszczyzną.
Tak, pani.
Tak. Pan zna bliżej tego młodego człowieka, który ze mną przed chwilą rozmawiał?
Tak, pani.
Pan był dobrym, bardzo dobrym dla tego młodego człowieka.
Pani... Dobry to powiedziane za wiele... Znam tego młodego człowieka Ernesta Foskę.
Prawda, że to jest dobry chłopiec, panie?
Nie mogę powiedzieć, żeby był zły... Raczej dobry niż zły. Juścić tak: dobry chłopiec. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
w zbytku, aczkolwiek ojciec oprócz pensji rocznej nic nie posiadał. Co gorsza, ojciec zawi-
kłany był. w pewne afery pieniężne, posądzany o nadużycia, łapówki, przekupstwo i miał z
tego tytułu dochodzenia. Wisiało nad nim śledztwo, a nad całą rodziną, nad gromadką drobia-
zgu braci i sióstr nędza. Groziła dymisja tudzież daleko gorsze następstwa. Z ratunkiem
pośpieszył Szczebieniew, były minister, dostojnik z wpływami nadzwyczajnymi, a nadto
bogacz. Wszystkie winy ojca Zinaidy zgrabnie zatuszował, sprawy umorzył, długi pozapłacał,
jakieś niebezpieczne papiery, donosy, oskarżenia unicestwił. Stał się bożyszczem rodziny,
opiekunem i drugim ojcem tej gromadki niewinnych główek, których zbiorową fotografię
Zina nosiła na sercu. Ale Szczebieniew zażądał nagrody. Prosił ojca o rękę jej, Zinaidy. Czyż
mogła odmówić? Gdyby odmówiła, gdyby w czymkolwiek obraziła, zadrażniła, rozgniewała
Szczebieniewa, gdyby mu się oparła zginęliby tamci wszyscy, to stadko, które kochała bar-
dziej niż siebie. Co Szczebieniew rozkazał, to się stać musiało, gdyż on to miał w ręku los
ojca, matki i całej rodziny.
Szczebieniew nie miał dzieci z pierwszego i drugiego małżeństwa. Na jego olbrzymi ma-
jątek czyhała familia, bracia, siostry i ich potomstwo. Tymczasem on ani myślał oddawać
swej wieloletniej krwawicy zgrai powinowatych. Najniespodziewaniej tedy dla nich wszyst-
kich, w póznym już wieku ożenił się z nią, młodą dziewczyną na prowincji. Tak to, wycho-
dząc za Szczebieniewa, tyle i tak rozmaitych spraw na inne postawiła tory.
Ernesto nie pozostawał dłużnym. Opowiadał swe niedługie curriculum vitae. Rodziców nie
miał. Wychowywała go, jak zapamiętał, ciotka, zapracowana na kawałku roli z murowaną
ruderą, zwaną zamkiem , na pochyłości Abruzzów. Do roli i zamku Pavoncello nie
kwapił się wcale. Wcześnie wydostał się z winnicy i nie zaglądał już do niej. Ciotczysko
przysyłało mu z rzadka jakiś tam grosz wraz z listem, pełnym żalów na śrubę podatkową ,
na złodziejstwo wciąż wzrastające, drożyznę i nieopisaną niewdzięczność starej służącej Fia-
metty. Zabawna to była rzecz, iż w jego opowiadaniach garson Ubaldo grał rolę bardzo
znaczną, wydatniejszą niż ciotka. Ubaldo zrobił to a to, Ubaldo oddał mu taką a taką usługę,
Ubaldo mówił, jak mówi Ubaldo, według Ubalda i tak bez końca.
Pani Szczebieniew polubiła przyjaciela z kawiarni, zanim go jeszcze widziała na oczy. Po-
stanowiła jednak poznać potężnego garsona.
109
Pewnego poranka Fosca czekał na przyjaciółkę w kawiarni przy ulicy Cavour. Gdy przy-
szła jaśniejąca, różanolica jak jutrzenka, różanopalca, złocista jak samo poranne słońce, pach-
nąca i wytworna, gdy wdała się w nieopatrzne, a jednak nieuniknione szepty z Foscą, bywal-
cem kawiarni wszystek świat służebny, nie wyłączając samego dyrektora , miał na co wy-
bałuszać oczy, miał o czym pomyśleć, a nawet było nie było! miał za czym westchnąć raz
i drugi.
Ubaldo obsługiwał parę. Teraz mu się rozjaśniło pod czupryną ostrzyżoną na jeża. Stał
skromnie w swym kącie, zamorusanym od prabytu, z ręką opartą o gzems kredensu, z serwetą
przerzuconą przez rękę, pochylony naprzód, zadumany, a przecie gotowy na każde skinienie.
W pewnej chwili piękna pani posłała Ernesta po ulubione papierosy do tabakaja na jednej z
odleglejszych uliczek. Tylko te papierosy paliła.
Gdy młodzieniec wyszedł, signora skinęła ręką na Ubalda i przywołała go do siebie.
Pan jesteś Ubaldo, nieprawdaż? spytała łamaną włoszczyzną.
Tak, pani.
Tak. Pan zna bliżej tego młodego człowieka, który ze mną przed chwilą rozmawiał?
Tak, pani.
Pan był dobrym, bardzo dobrym dla tego młodego człowieka.
Pani... Dobry to powiedziane za wiele... Znam tego młodego człowieka Ernesta Foskę.
Prawda, że to jest dobry chłopiec, panie?
Nie mogę powiedzieć, żeby był zły... Raczej dobry niż zły. Juścić tak: dobry chłopiec. [ Pobierz całość w formacie PDF ]