[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ufajcie im! On nie cofnie siÄ™ przed \adnÄ… metodÄ…, nawet najbardziej niegodnÄ…. Nie pokazujcie
im \adnych papierów, nie mówcie o niczym!
- Bądz spokojny - odparł Martin. - On nie wie przecie\, \e kamień z muzeum ma jakiś
związek z tą sprawą. Sam do niczego nie dojdzie. My natomiast powinniśmy zająć się teraz
trzecim wierzchołkiem trójkąta. Nie mogliśmy się pomylić, musi być jeszcze jeden kamień!
- Ale przecie\ ju\ szukaliśmy - narzekała Tone. - Coś się tu po prostu nie zgadza!
- Być mo\e istniaÅ‚ taki kamieÅ„ - poparÅ‚ jÄ… Jørgen. - Ale zaginÄ…Å‚.
- Uwa\acie, \e powinniśmy dać za wygraną? - zapytał Martin.
- Oczywiście, \e nie!
- Niech to diabli porwą - jęknęła naraz Tone. - Ja ich zbyt wyraznie naprowadziłam na
ślad, mówiąc o Feorninie Mac Cadallanie. Parkinson a\ podskoczył z emocji, kiedy to
usłyszał.
- Nie przejmuj siÄ™, on niczego nie odczyta - pocieszaÅ‚ jÄ… Jørgen. - Wa\niejsze jest, co
my powinniśmy teraz zrobić. Tkwimy przecie\ w martwym punkcie!
Ron podszedł parę kroków bli\ej.
- Ja niezbyt dobrze zrozumiałem to wszystko. Dlaczego wy szukacie z takim uporem
właśnie tu, przy tych głazach?
- Dlatego, \e Knut opowiadał, i\ drewno z inskrypcją zostało znalezione, kiedy
rozbierano oborę - odpowiedział Martin.
- Rozbierano? - powiedziała Tone z wolna. - Jesteś pewien, \e on nie powiedział:
budowano?
- Nie, mnie się zdawało, \e mówił: rozbierano. Ale głowy bym nie dał.
- Nie mówił ani tak, ani tak - oświadczyła Annika. - On powiedział: przebudowywano.
A to mo\e oznaczać i rozbiórkę, i budowę.
- To znaczy... - zaczÄ…Å‚ Jørgen.
- To znaczy, \e stara obora wcale nie musiała stać dokładnie w tym miejscu, w którym
stoi nowa.
- No to gdzie...? Aha! - westchnÄ…Å‚ Jørgen i popatrzyÅ‚ na poroÅ›niÄ™te zielskiem ruiny.
- To jest szansa - mówił Martin przez zęby. - To jest szansa!
- W takim razie kamień mógłby się znajdować na lewo od domu, a nie na prawo! -
zawołała Annika. - Ale chyba nie pod wygódką? Proszę, tylko nie to!
- Nie, Bogu dzięki nie pod wygódką - rzekł Martin. - Czy nie dostrzegacie trójkąta?
Stąd do fundamentów starego budynku, a stamtąd do...
Westchnienie ulgi wyrwało się ze wszystkich piersi.
- Do zagajnika! - wołali jedno przez drugie.
Biegiem ruszyli w tamtÄ… stronÄ™, ale zaraz zwolnili. Szpieg? Co ze szpiegiem?
Nie, w oknie nie widać było \adnej twarzy.
Annika nie nadą\ała za resztą, a Martin w podnieceniu zapomniał o samarytańskich
uczuciach. Kuśtykała na końcu, za Ronem, dzieliło ich wprawdzie kilka metrów, szli bez
słowa, ale niesłychanie intensywnie odczuwała jego obecność.
Po chwili cała piątka zniknęła w gęstym zagajniku.
Panował tu jakiś dziwny, trudny do określenia nastrój. Tak ju\ przywykli do
porywistego wiatru na wrzosowisku, \e nagła cisza i szum w koronach drzew przywodziły im
na myśl święte miejsce. Wszystko tu było zielonkawe, wszędzie panował cień, małe czerwone
kwiatki ostro\nie wychylały się z trawy pomiędzy pochyłymi pniami drzew.
- Bywam tu bardzo często - powiedział Ron do Anniki półgłosem. - W tym zagajniku
czujÄ™ siÄ™ najlepiej.
- Rozumiem - uśmiechnęła się. - Ale nigdy nie widziałeś kamienia z ogamicznymi
napisami?
- Nigdy. Tylko \e przecie\ niczego takiego nie szukałem.
Rzecz jasna równie\ w zagajniku wszędzie pełno było mniejszych i większych
kamieni. MÅ‚odzi ludzie przechodzili z wolna od jednego do drugiego, oglÄ…dajÄ…c je starannie
ze wszystkich stron, macali opuszkami palców, badając, czy nie wyczują gdzieś regularnych
linii, a nie znajdujÄ…c niczego, niecierpliwie szli dalej.
Ron towarzyszył im z zainteresowaniem. Annika spoglądała na niego ukradkiem. W
cieniu pod drzewami rysy jego twarzy wydawały się jeszcze bardziej osobliwe, a na tle liści
brzóz oczy nabrały intensywnie zielonego koloru. Kiedy uśmiechnął się do niej, odniosła
wra\enie, \e fosforyzujÄ….
Nagle usÅ‚yszeli przenikliwy krzyk Jørgena:
- Słuchajcie, zdaje mi się... zdaje mi się... - wołał.
- No, nareszcie coś się zaczyna dziać - powiedział Martin.
- Zdaje mi się, \e coś znalazłem!
Natychmiast otoczyli kolegę, który klęczał przed sterczącym z ziemi omszałym
kamieniem.
- Tutaj? - zapytała Tone zdumiona. - Czy myślisz, \e oni posłu\yli się takim maleńkim
kamykiem?
- PrzestaÅ„! - syknÄ…Å‚ Martin klÄ™kajÄ…c obok Jørgena. - PamiÄ™taj, \e od tamtej pory
minęło blisko dwa tysiące lat.
Pospiesznie starali się odsunąć mech i ziemię, pracowali gołymi rękami.
- Robi się coraz większy niczym góra lodowa - stwierdziła Annika.
Kamień miał mocno chropowatą powierzchnię. Ale wzdłu\ górnej ostrej krawędzi
biegły rządki drobnych kresek, które z trudem wyczuwali pod palcami.
- Och, nie! - jęczał Martin. - Coś tu zostało zatarte! Ale chyba na szczęście niezbyt
wiele, sporo jeszcze da się odczytać. Czy ktoś ma mo\e kawałek kredy albo coś takiego?
- Mo\e szminkę? - zaproponowała Tone.
- Idiotka! - warknÄ…Å‚. - Nie, Jørgen, nie dÅ‚ugopis, musimy wypeÅ‚nić rysy czymÅ›, co
potem będzie mo\na usunąć. Poczekaj, mam w kieszeni ogryzek ołówka. Powinien
wystarczyć.
Wypełnienie szczelin kontrastem wymagało wielkiej cierpliwości. Trzeba to było
robić niezwykle ostro\nie. Wolno, wolniutko, po długich dyskusjach na temat, co jest
świadomym rytem, a co jedynie rysą w kamieniu, wypełniali szparkę po szparce. Tone
przenosiła wszystko na papier.
- O, a tutaj mamy trójkÄ…t! - zawoÅ‚aÅ‚ Jørgen z dumÄ… i odgarnÄ…Å‚ jeszcze wiÄ™cej mchu z
powierzchni kamienia.
Musiało im zejść na pracy przynajmniej kilka godzin, gdy od strony domu rozległo się
wołanie Lisbeth.
- Halo, gdzie wy siÄ™ podziewacie?
- Ciii! - syknął Martin. - Nie odpowiadajmy! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
ufajcie im! On nie cofnie siÄ™ przed \adnÄ… metodÄ…, nawet najbardziej niegodnÄ…. Nie pokazujcie
im \adnych papierów, nie mówcie o niczym!
- Bądz spokojny - odparł Martin. - On nie wie przecie\, \e kamień z muzeum ma jakiś
związek z tą sprawą. Sam do niczego nie dojdzie. My natomiast powinniśmy zająć się teraz
trzecim wierzchołkiem trójkąta. Nie mogliśmy się pomylić, musi być jeszcze jeden kamień!
- Ale przecie\ ju\ szukaliśmy - narzekała Tone. - Coś się tu po prostu nie zgadza!
- Być mo\e istniaÅ‚ taki kamieÅ„ - poparÅ‚ jÄ… Jørgen. - Ale zaginÄ…Å‚.
- Uwa\acie, \e powinniśmy dać za wygraną? - zapytał Martin.
- Oczywiście, \e nie!
- Niech to diabli porwą - jęknęła naraz Tone. - Ja ich zbyt wyraznie naprowadziłam na
ślad, mówiąc o Feorninie Mac Cadallanie. Parkinson a\ podskoczył z emocji, kiedy to
usłyszał.
- Nie przejmuj siÄ™, on niczego nie odczyta - pocieszaÅ‚ jÄ… Jørgen. - Wa\niejsze jest, co
my powinniśmy teraz zrobić. Tkwimy przecie\ w martwym punkcie!
Ron podszedł parę kroków bli\ej.
- Ja niezbyt dobrze zrozumiałem to wszystko. Dlaczego wy szukacie z takim uporem
właśnie tu, przy tych głazach?
- Dlatego, \e Knut opowiadał, i\ drewno z inskrypcją zostało znalezione, kiedy
rozbierano oborę - odpowiedział Martin.
- Rozbierano? - powiedziała Tone z wolna. - Jesteś pewien, \e on nie powiedział:
budowano?
- Nie, mnie się zdawało, \e mówił: rozbierano. Ale głowy bym nie dał.
- Nie mówił ani tak, ani tak - oświadczyła Annika. - On powiedział: przebudowywano.
A to mo\e oznaczać i rozbiórkę, i budowę.
- To znaczy... - zaczÄ…Å‚ Jørgen.
- To znaczy, \e stara obora wcale nie musiała stać dokładnie w tym miejscu, w którym
stoi nowa.
- No to gdzie...? Aha! - westchnÄ…Å‚ Jørgen i popatrzyÅ‚ na poroÅ›niÄ™te zielskiem ruiny.
- To jest szansa - mówił Martin przez zęby. - To jest szansa!
- W takim razie kamień mógłby się znajdować na lewo od domu, a nie na prawo! -
zawołała Annika. - Ale chyba nie pod wygódką? Proszę, tylko nie to!
- Nie, Bogu dzięki nie pod wygódką - rzekł Martin. - Czy nie dostrzegacie trójkąta?
Stąd do fundamentów starego budynku, a stamtąd do...
Westchnienie ulgi wyrwało się ze wszystkich piersi.
- Do zagajnika! - wołali jedno przez drugie.
Biegiem ruszyli w tamtÄ… stronÄ™, ale zaraz zwolnili. Szpieg? Co ze szpiegiem?
Nie, w oknie nie widać było \adnej twarzy.
Annika nie nadą\ała za resztą, a Martin w podnieceniu zapomniał o samarytańskich
uczuciach. Kuśtykała na końcu, za Ronem, dzieliło ich wprawdzie kilka metrów, szli bez
słowa, ale niesłychanie intensywnie odczuwała jego obecność.
Po chwili cała piątka zniknęła w gęstym zagajniku.
Panował tu jakiś dziwny, trudny do określenia nastrój. Tak ju\ przywykli do
porywistego wiatru na wrzosowisku, \e nagła cisza i szum w koronach drzew przywodziły im
na myśl święte miejsce. Wszystko tu było zielonkawe, wszędzie panował cień, małe czerwone
kwiatki ostro\nie wychylały się z trawy pomiędzy pochyłymi pniami drzew.
- Bywam tu bardzo często - powiedział Ron do Anniki półgłosem. - W tym zagajniku
czujÄ™ siÄ™ najlepiej.
- Rozumiem - uśmiechnęła się. - Ale nigdy nie widziałeś kamienia z ogamicznymi
napisami?
- Nigdy. Tylko \e przecie\ niczego takiego nie szukałem.
Rzecz jasna równie\ w zagajniku wszędzie pełno było mniejszych i większych
kamieni. MÅ‚odzi ludzie przechodzili z wolna od jednego do drugiego, oglÄ…dajÄ…c je starannie
ze wszystkich stron, macali opuszkami palców, badając, czy nie wyczują gdzieś regularnych
linii, a nie znajdujÄ…c niczego, niecierpliwie szli dalej.
Ron towarzyszył im z zainteresowaniem. Annika spoglądała na niego ukradkiem. W
cieniu pod drzewami rysy jego twarzy wydawały się jeszcze bardziej osobliwe, a na tle liści
brzóz oczy nabrały intensywnie zielonego koloru. Kiedy uśmiechnął się do niej, odniosła
wra\enie, \e fosforyzujÄ….
Nagle usÅ‚yszeli przenikliwy krzyk Jørgena:
- Słuchajcie, zdaje mi się... zdaje mi się... - wołał.
- No, nareszcie coś się zaczyna dziać - powiedział Martin.
- Zdaje mi się, \e coś znalazłem!
Natychmiast otoczyli kolegę, który klęczał przed sterczącym z ziemi omszałym
kamieniem.
- Tutaj? - zapytała Tone zdumiona. - Czy myślisz, \e oni posłu\yli się takim maleńkim
kamykiem?
- PrzestaÅ„! - syknÄ…Å‚ Martin klÄ™kajÄ…c obok Jørgena. - PamiÄ™taj, \e od tamtej pory
minęło blisko dwa tysiące lat.
Pospiesznie starali się odsunąć mech i ziemię, pracowali gołymi rękami.
- Robi się coraz większy niczym góra lodowa - stwierdziła Annika.
Kamień miał mocno chropowatą powierzchnię. Ale wzdłu\ górnej ostrej krawędzi
biegły rządki drobnych kresek, które z trudem wyczuwali pod palcami.
- Och, nie! - jęczał Martin. - Coś tu zostało zatarte! Ale chyba na szczęście niezbyt
wiele, sporo jeszcze da się odczytać. Czy ktoś ma mo\e kawałek kredy albo coś takiego?
- Mo\e szminkę? - zaproponowała Tone.
- Idiotka! - warknÄ…Å‚. - Nie, Jørgen, nie dÅ‚ugopis, musimy wypeÅ‚nić rysy czymÅ›, co
potem będzie mo\na usunąć. Poczekaj, mam w kieszeni ogryzek ołówka. Powinien
wystarczyć.
Wypełnienie szczelin kontrastem wymagało wielkiej cierpliwości. Trzeba to było
robić niezwykle ostro\nie. Wolno, wolniutko, po długich dyskusjach na temat, co jest
świadomym rytem, a co jedynie rysą w kamieniu, wypełniali szparkę po szparce. Tone
przenosiła wszystko na papier.
- O, a tutaj mamy trójkÄ…t! - zawoÅ‚aÅ‚ Jørgen z dumÄ… i odgarnÄ…Å‚ jeszcze wiÄ™cej mchu z
powierzchni kamienia.
Musiało im zejść na pracy przynajmniej kilka godzin, gdy od strony domu rozległo się
wołanie Lisbeth.
- Halo, gdzie wy siÄ™ podziewacie?
- Ciii! - syknął Martin. - Nie odpowiadajmy! [ Pobierz całość w formacie PDF ]