[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znowu cisza świadcząca, że nikt nie ma nic do powiedzenia.
- Musiała krzyczeć, gdy ją capnęły. Czy tu wieczorem nie ma nikogo?
- Byłem ja - powiedział czarnoskóry chłopak - siedziałem w dozorcówce, o tam - pokazał
maleńki baraczek z eternitu, ustawiony w sporej odległości od nieszczęsnej sadzawki, w której
wygrzewały się spokojnie olbrzymie aligatory, zupełnie obojętne na panujące od rana w pobliżu ich
siedziby zamieszanie.
- I nie słyszałeś nic? - w głosie szeryfa zabrzmiały twardsze, nieprzyjemne tony.
W rzeczywistości ten sposób mówienia nie oznaczał wcale, że nie wierzy chłopcu albo że ma do
niego pretensję. Po prostu w taki właśnie sposób zwykł zwracać się do ludzi o kolorze skóry
odmiennym od jego. Chłopak jednak o tym nie wiedział. Przestraszony, zaczął gęsto się tłumaczyć.
Zapewniał, że w nocy nie spał, choć wolno mu było to robić, gdyż do jego obowiązków należał
tylko trzykrotny obchód farmy w ciągu nocy.
- I robiłeś te obchody?
- Robiłem... Nie widziałem niczego. Wszystko było tak jak zawsze, naprawdę...
- Jest jeszcze jedno, szeryfie - wtrącił się nagle starszy, siwy mężczyzna, który pełnił na farmie
funkcję szefa pielęgniarzy zwierząt. - Nie słyszałem jeszcze nigdy, aby dorosłe gady zaatakowały
kogoś. Zwłaszcza gdy są nażarte... Gdyby panna Ambler przypadkowo wpadła do basenu, to raczej
one by się przestraszyły... Co innego, gdyby to był basen z młodymi sztukami... Te są zawsze
głodne i trzeba z nimi uważać. - Pokazał odsłonięte ramię, na którym widać było potworną, szeroką
na dwa i długą na dziesięć cali bliznę...
- A jednak ją załatwiły... - powiedział szeryf. - Co do tego nie ma wątpliwości. - Wskazał na to,
co pozostało z Lucille Ambler. - Może były nie nażarte?
- One boją się ludzi - nie ustępował szef pielęgniarzy.- Te stare diabły są cholernie sprytne i wolą
nie zadzierać z człowiekiem. Są bardzo leniwe, ale ilekroć wchodzę do basenu, budzą się i próbują
uciekać. Gdyby któryś nie chciał ustąpić mi z drogi, wystarczy, abym. na niego krzyknął, a już
zmyka... Gdyby panna Ambler wrzasnęła, choćby z przestrachu, zmykałyby tak, że woda by tylko
bulgotała...
- Może nie krzyknęła? - odezwał się nagle doktor. Wpadając mogła się o coś uderzyć i stracić
przytomność. Wtedy...
- Wtedy to co innego - zgodził się szef pielęgniarzy. -Jakby była cicho i w dodatku się nie
ruszała... Tak... wtedy to co innego...
Jeden z ogromnych aligatorów, wylegujący się tuż obok betonowej krawędzi basenu, bardzo
powoli otworzył paszczę. Ziejąca dziesiątkami ostrych jak sztylety zębów różnej wielkości otchłań
wydawała się rozszerzać w nieskończoność. Stan Oliver Halifax wpatrywał się w nią
zafascynowany, nie mogąc oderwać wzroku od połysku ociekającego wodą uzębienia gada. Poczuł,
że robi mu się niedobrze. Wzdrygnął się i z wysiłkiem odwrócił głowę. Napotkał spojrzenie syna.
Patrick przyglądał mu się bardzo uważnie.
- Przepraszam, szeryfie - powiedział cicho Stan Oliver Halifax - czy jestem tu niezbędny?
Chciałbym odejść.. .
Szeryf Norton ze zrozumieniem skinął głową.
- Oczywiście, proszę pana. Może pan odejść...
Stan Oliver Halifax postał jeszcze chwilę bez słowa, a potem ciężkim krokiem ruszył w kierunku
domu. Szedł powoli wzdłuż palmowej alei, słońce kąsało go w pochylony kark, a stróżki potu
spływały po plecach i brzuchu. Czuł na sobie ciężar współczujących spojrzeń towarzyszących mu w
tej drodze. Myślał o krokodylich zębach, o Lucille Ambler, o tym, co z niej pozostało, i
wiadomości, którą usłyszał rano przez radio, zanim jeszcze przestraszony pielęgniarz, połykając z
emocji słowa, zawiadomił go, że w basenie numer sześć leżą nie dojedzone przez gady ludzkie
szczątki...
Radiowa wiadomość nadana w lokalnym programie brzmiała:
Dziś wczesnym rankiem znalezione zostały zwłoki pani Jocelyn Fletcher, lat czterdzieści trzy,
znanego w naszym mieście lekarza psychiatry. Ciało doktor Fletcher, która została brutalnie
zamordowana nożem do krajania mięsa, znaleziono na terenie jej ogrodu, na przedmieściu Miami.
Rzecznik policji, porucznik Samuel O'Brien, oświadczył, że władze prowadzą intensywne, śledztwo i
są już na tropie sprawcy tego potwornego zabójstwa. Odmówił jednak podania bliższych szczegó- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
Znowu cisza świadcząca, że nikt nie ma nic do powiedzenia.
- Musiała krzyczeć, gdy ją capnęły. Czy tu wieczorem nie ma nikogo?
- Byłem ja - powiedział czarnoskóry chłopak - siedziałem w dozorcówce, o tam - pokazał
maleńki baraczek z eternitu, ustawiony w sporej odległości od nieszczęsnej sadzawki, w której
wygrzewały się spokojnie olbrzymie aligatory, zupełnie obojętne na panujące od rana w pobliżu ich
siedziby zamieszanie.
- I nie słyszałeś nic? - w głosie szeryfa zabrzmiały twardsze, nieprzyjemne tony.
W rzeczywistości ten sposób mówienia nie oznaczał wcale, że nie wierzy chłopcu albo że ma do
niego pretensję. Po prostu w taki właśnie sposób zwykł zwracać się do ludzi o kolorze skóry
odmiennym od jego. Chłopak jednak o tym nie wiedział. Przestraszony, zaczął gęsto się tłumaczyć.
Zapewniał, że w nocy nie spał, choć wolno mu było to robić, gdyż do jego obowiązków należał
tylko trzykrotny obchód farmy w ciągu nocy.
- I robiłeś te obchody?
- Robiłem... Nie widziałem niczego. Wszystko było tak jak zawsze, naprawdę...
- Jest jeszcze jedno, szeryfie - wtrącił się nagle starszy, siwy mężczyzna, który pełnił na farmie
funkcję szefa pielęgniarzy zwierząt. - Nie słyszałem jeszcze nigdy, aby dorosłe gady zaatakowały
kogoś. Zwłaszcza gdy są nażarte... Gdyby panna Ambler przypadkowo wpadła do basenu, to raczej
one by się przestraszyły... Co innego, gdyby to był basen z młodymi sztukami... Te są zawsze
głodne i trzeba z nimi uważać. - Pokazał odsłonięte ramię, na którym widać było potworną, szeroką
na dwa i długą na dziesięć cali bliznę...
- A jednak ją załatwiły... - powiedział szeryf. - Co do tego nie ma wątpliwości. - Wskazał na to,
co pozostało z Lucille Ambler. - Może były nie nażarte?
- One boją się ludzi - nie ustępował szef pielęgniarzy.- Te stare diabły są cholernie sprytne i wolą
nie zadzierać z człowiekiem. Są bardzo leniwe, ale ilekroć wchodzę do basenu, budzą się i próbują
uciekać. Gdyby któryś nie chciał ustąpić mi z drogi, wystarczy, abym. na niego krzyknął, a już
zmyka... Gdyby panna Ambler wrzasnęła, choćby z przestrachu, zmykałyby tak, że woda by tylko
bulgotała...
- Może nie krzyknęła? - odezwał się nagle doktor. Wpadając mogła się o coś uderzyć i stracić
przytomność. Wtedy...
- Wtedy to co innego - zgodził się szef pielęgniarzy. -Jakby była cicho i w dodatku się nie
ruszała... Tak... wtedy to co innego...
Jeden z ogromnych aligatorów, wylegujący się tuż obok betonowej krawędzi basenu, bardzo
powoli otworzył paszczę. Ziejąca dziesiątkami ostrych jak sztylety zębów różnej wielkości otchłań
wydawała się rozszerzać w nieskończoność. Stan Oliver Halifax wpatrywał się w nią
zafascynowany, nie mogąc oderwać wzroku od połysku ociekającego wodą uzębienia gada. Poczuł,
że robi mu się niedobrze. Wzdrygnął się i z wysiłkiem odwrócił głowę. Napotkał spojrzenie syna.
Patrick przyglądał mu się bardzo uważnie.
- Przepraszam, szeryfie - powiedział cicho Stan Oliver Halifax - czy jestem tu niezbędny?
Chciałbym odejść.. .
Szeryf Norton ze zrozumieniem skinął głową.
- Oczywiście, proszę pana. Może pan odejść...
Stan Oliver Halifax postał jeszcze chwilę bez słowa, a potem ciężkim krokiem ruszył w kierunku
domu. Szedł powoli wzdłuż palmowej alei, słońce kąsało go w pochylony kark, a stróżki potu
spływały po plecach i brzuchu. Czuł na sobie ciężar współczujących spojrzeń towarzyszących mu w
tej drodze. Myślał o krokodylich zębach, o Lucille Ambler, o tym, co z niej pozostało, i
wiadomości, którą usłyszał rano przez radio, zanim jeszcze przestraszony pielęgniarz, połykając z
emocji słowa, zawiadomił go, że w basenie numer sześć leżą nie dojedzone przez gady ludzkie
szczątki...
Radiowa wiadomość nadana w lokalnym programie brzmiała:
Dziś wczesnym rankiem znalezione zostały zwłoki pani Jocelyn Fletcher, lat czterdzieści trzy,
znanego w naszym mieście lekarza psychiatry. Ciało doktor Fletcher, która została brutalnie
zamordowana nożem do krajania mięsa, znaleziono na terenie jej ogrodu, na przedmieściu Miami.
Rzecznik policji, porucznik Samuel O'Brien, oświadczył, że władze prowadzą intensywne, śledztwo i
są już na tropie sprawcy tego potwornego zabójstwa. Odmówił jednak podania bliższych szczegó- [ Pobierz całość w formacie PDF ]